05.01.2023, 13:06 | #1 |
Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
Online: 1 tydzień 3 dni 11 godz 33 s
|
Z Kretyngi do Kolki takimi śmiesznymi motorkami bez silników
Skoro w poprzednim roku nie udało się zrealizować planu moturkami, to trzeba było znaleźć inny sposób, żeby zobaczyć wymarzone puste łotewskie plaże. I tak oto pojawił się plan. Choć przed planem pojawił się luźno rzucony przez Maćka żarcik, żeby zrobić wybrzeże Litwy i Łotwy rowerami. Haha. Tylko niewystarczająco mocno zaznaczył, że tylko żartuje, więc wzięłam ten jego żarcik, zaczęłam go obracać w łapkach i już niebawem wróciłam z informacją, że ok, jedziemy rowerami wzdłuż wybrzeża Litwy i Łotwy.
Ale żeby dać trochę tła do tego wszystkiego - ja całe swoje dorosłe życie mówiłam, że nie lubię rowerów. Że rowery są głupie. Aż w zeszłym roku pożyczyłam rower od brata i okazało się, że to nie rowery są głupie, tylko te rzęchy, którymi do tej pory jeździłam, nie do końca zasługiwały na miano rowerów. I tak oto w październiku 2021 stałam się dumną posiadaczką błękitnej strzały. 1.jpg Choć miałam obawy czy nie skończy się jak z innymi urządzeniami sportowymi, które kupowałam i one lądowały gdzieś w kącie (a rower jednak ciężko zmieścić w kącie...). Szczęśliwie jednak okazało się, że rower nie podzielił losu rolek i dzielnie śmigałam nim do pracy - całe 6,5 km w jedną stronę, ale za to po drodze muszę się wspinać pod straszną górę! czyli ul. Belwederską, jak ktoś kojarzy stolycę; i przez długi czas musiałam gdzieś tak w 2/3 wysokości robić postój na złapanie oddechu. Dlatego jak na rozsądną osobę przystało pierwszą wyprawę rowerową zaplanowałam na okrążenie Warszawy i sprawdzenie lokalnie jakie jestem w stanie robić dziennie przebiegi, czy kupione z wyprzedzeniem wyposażenie sprawdzi się w podróży i czy w ogóle podróże rowerem to temat dla mnie. xD Nie no, żartuję oczywiście. Prosto z sześciokilometrowych wycieczek do pracy przeszłam do naszego urlopu, o którym będzie za chwilę, a wyposażenie - z nowym siodełkiem włącznie - zbierałam do niemal ostatniego dnia przed wyjazdem. Co do wyposażenia - bagażnik i koszyk już miałam, dokupiłam sakwy (Crosso Dry, polecanko!) i taką "sakwę na ramę", która bardzo się przydaje jak się jedzie po nawigacji, a do tego telefon jest łatwo dostępny jak się chce coś nagrywać w trakcie jazdy. Nie starczyło czasu na dokupienie nóżki, dlatego postoje w miejscach bez drzew i znaków wyglądały tak: 2.jpg Ale zanim wyruszymy w podróż, to trzeba ogarnąć to, co wymaga ogarnięcia. Czyli po pierwsze trzeba wymyślić jak się dostać na wybrzeże z rowerami, sprawdzić dokąd dokładnie możemy zostać dowiezieni oraz skąd możemy zostać zabrani. Wyszło mi, że start będzie z okolic Kłajpedy - tam dostaniemy się autobusem do Wilna i dalej pociągiem; a powrót autobusem z Rygi, do której będziemy musieli się dostać ichniejszymi PKSami(ciekawostka: na Łotwie kolej pasażerska nie jest, delikatnie mówiąc, zbyt mocno rozbudowana). Dalej wjechał Locus i rysowanie trasy, podczas którego co chwila łapałam się na tym, że chciałam nam szukać innej ścieżki, jakiejś krętej ciekawej po krzakach, po czym przypominałam sobie, że przecież nie jedziemy motocyklami, więc może przeprawy przez piaski i mokradła nie są najlepszym pomysłem. Powstała trasa w dwóch wariantach, które kończyły się w 2 miejscach, z których była szansa na dostanie się do Rygi. Wersja minimum do Windawy licząca 203 km oraz wersja wymarzona do przylądku Kolka licząca 285 km. Ze wszystkich przewoźników tylko Flix Bus oferuje tak po prostu, że można normalnie razem z miejscem dla pasażera kupić miejsce dla roweru, więc właśnie u nich kupiłam bilety w jedną i drugą stronę - wyjazd w nocy w niedzielę 10 lipca, żebyśmy rano wysiedli w Wilnie, przesiedli się od razu na pociąg i popędzili w kierunku morza; i powrót z Rygi wieczorem w piątek 22 lipca, po 12 godzinach w sobotę rano wysiadamy w Warszawie. W ramach przygotowań ustaliłam też, że na pewno bardzo dokładnie chcę zwiedzić bunkry na plaży w Lipawie, więc tam potrzebujemy 2 noclegi, sprawdziłam więc ile km jest z Kłajpedy do Lipawy, że zajmie nam to 2 dni, więc od razu wykupiłam noclegi od 12 do 14 lipca. Reszta - gdzie dojedziemy, tam rozbijamy namioty. Co było do ogarnięcia, zostało ogarnięte, można zająć się kupowaniem ostatnich pierdół do roweru, mokrych chusteczek, batoników proteinowych na wszelki wypadek, czapki z daszkiem na wypadek jakby miało padać - zgodnie z prognozami zresztą, które mówiły, że urlop spędzimy w deszczu z temperaturą 14-16 stopni. I wtedy to, w poniedziałek, na kilka dni przed wyjazdem dostaję informację od FlixBusa, że nasz kurs został odwołany, ale mogę sobie za darmo zmienić rezerwację. Próbuję to zrobić, ale za każdym razem z rezerwacji wywala mi rowery. Do tego zerknęłam sobie na opinie jakie FlixBus ma w internetach i już w ogóle panika jak 150, bo średnia ocen waha się od 1,0 do 2,5 gwiazdki. No pięknie... Zaczynamy więc szukać alternatyw. Wszyscy inni przewoźnicy wymagają wcześniejszego mailowego potwierdzenia czy będą w stanie upchnąć rowery i na jakich warunkach. Jednocześnie spędzam 3 kwadranse czekając na połączenie na infolinii. W końcu sukces, miła Pani wysłuchała problemu, powiedziała, że już sprawdza co może zrobić, po czym zamilkła i na tym zakończyła się rozmowa. Panika i wkurw sięgają zenitu. Następnego dnia powtórka - kolejne 3 kwadranse i wreszcie połączenie. Ku mojemu zaskoczeniu miły Pan rozwiązuje problem, zmienia nam rezerwację razem z rowerami. Niestety zamiast nocnego kursu będziemy jechać takim, który startuje po 14 i w Wilnie lądujemy w niedzielę po godzinie 23 - czyli trzeba będzie jedną noc przekimać w Wilnie. Ok, no trudno, znajduję hostel tuż obok dworca, który ma możliwość zameldowania się o dowolnej porze, tanio nie jest, ale trudno. Wszystko więc ogarnięte, ale z tyłu głowy nadal stres czy aby na pewno FlixBus znowu nie odwali nam numeru.... A teraz do rzeczy! 3.jpg Szczęśliwie udaje się wyjechać, a nawet dotrzeć do Wilna Całą drogę przez Polskę pogoda jest piękna, świeci słoneczko, a jak tylko przekraczamy granicę z Litwą zaczyna padać - bez kitu, jakby ktoś na granicy zgasił światło i włączył spryskiwacze xD Dodatkowo okazuje się, że w Wilnie nawet stacje benzynowe zamykają o godzinie 22, więc ze smutkiem myślę, że nie zjem nic normalnego przed snem... Cóż, znajdujemy hostel, zostawiamy rzeczy i choć googiel mówi, że wszystko wokół zamknięte, wyruszamy na poszukiwania jedzenia. O dziwo zakończone sukcesem. Jest taka buda z kebsem, na pytanie czy mają coś bez mięsa miła Pani mówi, że mają nachosy wegetariańskie, więc biorę. Wgryzma się i kurde, jakie to dobre! No to zaglądam do środka, żeby z ciekawości sprawdzić co tam jest. A tam pieczarki, cebulka, fasola, frytki. Frytki?! Yhm. Podejrzewamy, że po prostu wrzucili co mieli przed zamknięciem. Nieważne, ważne, że pyszne. (A później Maciek gdzieś sprawdził, że kebab z frytkami w środku to całkiem normalna sprawa). Hostelu nie polecam. Tanio nie było, znaleźliśmy 2 łazienki, ale w żadnej nie było prysznica. Na pewno gdzieś jest, ale o tej porze nie chce nam się szukać. Za to są dodatkowe atrakcje, ale jakie, to musicie zobaczyć w filmiku, który będzie na końcu relacji ;] W poniedziałek na dworzec po bilety - odjazd mamy po 12, więc mamy trochę czasu na podbój miasta. 4.jpg 5.jpg 6.jpg 7.jpg 8.jpg P.S. Zarówno na Litwie jak i na Łotwie wsparcie dla Ukrainy jest naprawdę mocne 9.jpg Po 4 godzinach w pociągu wysiadamy w Kretyndze i tu zaczyna się podróż właściwa. 10.jpg 11.jpg Zaczyna się dość niewinnie, bo asfaltem - ale z lekkimi górkami i dołkami nie wiedzieć po co, więc troszkę się człowiek męczy. Kawałek skracamy sobie przez las, w którym trafiamy na POLE POZIOMEK. Więc postój na popas. 12.jpg Później jeszcze tylko krótka ulewa, koniec asfaltu, początek dróg ziemno-piaskowo-błotnych i jako pierwszy punkt do zaliczenia mamy słupek graniczny na plaży. Po pierwsze ścieżka do niego prowadzi wzdłuż kanałku, jest zarośnięta trawą i chwastami, w których mieszkają jakieś 752 miliardy ślimaków. A ja nie lubię deptać ślimaków. Jechać się po tych chaszczach nie daje, więc idę i próbuję nie deptać... Po drugie nie znaleźliśmy takiego słupka, jak był pokazany na googlu, ale jest to, więc i tak jest spoko. 13.jpg 14.jpg Strażnik na granicy 15.jpg Są też chmary bardzo natrętnych much, my już zdążyliśmy się lekko umordować, a to dopiero początek przecież. Uznajemy, że nie chcemy znowu przedzierać się przez ślimaki i podróż przez Łotwę zaczynamy próbując jechać plażą. Z plaży zjeżdżamy na drogę oznaczoną zarówno na Locusie jak i na słupkach jako trasa rowerowa. Wtedy właśnie orientujemy się, że mój brak sympatii dla rowerzystów to czysta amatorka. Może i mówię, że są gupi. Może i dzwonię na nich i w inne mniej lub bardziej agresywne sposoby wymuszam na nich zaprzestanie głupich zachować. Łotysze natomiast niechęć do rowerzystów wnieśli na kompletnie inny poziom i ich trasy rowerowe to piękne polne drogi, które co chwila zamieniają się w głęboki piach, gdzie trzeba po prostu zsiąść i pchać, bo jechać się kompletnie nie da. Ale jest pięknie, spotykamy nawet sarenkę. 16.jpg 17.jpg I tym sposobem docieramy do pierwszego kampingu, na którym jesteśmy jedynymi gośćmi. Ale mają nawet sporo rowerów na wynajem, więc chyba jednak czasami bywa tam więcej osób. Rozbijamy namiot pod tęczą i idziemy na zachód słońca. 19.jpg 20.jpg 21.jpg Drugi dzień na Łotwie wita nas szarym niebem i silnym wiatrem. I szutrami. I szutrami z tarką, na której można sobie wytrząsnąć mózg i nerki. A potem pięknymi drogami leśnymi z górkami, dołkami, korzeniami, głębokim piachem - wszystko oznaczone jako trasa rowerowa. Ale za to na polach jagodowych jagód jest tyle, że o rany. 22.jpg 23.jpg 24.jpg 25.jpg 26.jpg 27.jpg Z ciekawostek - sklepy na Łotwie wyglądają o tak, i nie ma, że świecące napisy, plakaty piwa, coli i innych pierdół: sklep.jpg Wreszcie docieramy na asfalt z nadzieją, że uda się nadgonić czas, bo w końcu nocleg w Lipawie zaklepany i trzeba dojechać. Tego dnia mamy do zrobienia jakieś 55 km i są to 55 km mordęgi. Z ciekawości sprawdzam różnicę w prędkości - w krótkich momentach bez wiatru już mocno zmęczeni ale bez większego wysiłku jedziemy ok. 17 kmh; jak tylko dostajemy wiatr w twarz prędkość spada do bardzo wyczerpujących 9kmh. Ostatecznie docieramy jednak do Lipawy, na zestawieniu poniżej możemy zobaczyć tak zwane "media społecznościowe vs rzeczywistość" 28.jpg zaliczamy Lidla, jedziemy sobie przez miasto, nieduże, ale całkiem sympatyczne, jedziemy dalej do naszego hostelu, krajobraz zmienia się na obdrapane blokowiska, opuszczone magazyny, budynki przemysłowe.... Kurde, co ja za nocleg wymyśliłam?! Ostatecznie okazuje się, że miejsce jest super, pokój wielki, łazienki fajne - bo jest to 6 osobnych w pełni wyposażonych łazienek, a nie że pomieszczenie z natryskami, osobne z kibelkami itd. No i blisko do głównej atrakcji, czyli do bunkrów na plaży. CDN. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
O docieraniu silników | sudden | Warsztat | 19 | 15.01.2023 21:23 |
Podstawy mechaniki silników motocyklowych | Gawrys | Inne - dyskusja ogólna | 10 | 06.03.2013 16:23 |
Różnica wagi i rozmiarów silników | Stachu | Silnik, sprzęgło, skrzynia | 19 | 26.08.2010 15:21 |