13.04.2014, 09:52 | #221 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Haaj
"Singles motorcycle only"...Takie tez parkingowe oznaczenie zdziwiony widzialem niedawno i zastanawialem sie czy mozna afre zaparkowac. W ogole,afra w Londku to atrakcja dla pieszych, zwlaszcza dzieci pozdrawiam |
14.04.2014, 02:05 | #223 |
Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 57 min 46 s
|
Wracam do domu po wyżymającym z sił dniu. Wracam rozbawiona do łez. Ciekną po policzkach, obraz mi się rozmazuje, ale spokojna głowa, znam tę drogę na pamięć, podobnie jak mój motur, więc nic nie szkodzi. Mam niezły ubaw, jestem aktualnie szczęśliwa do pełna. Ciało co jakiś czas wpada w śmiechowy rezonans i nie chce się uspokoić. Spod kasku dobywa się śmiech – taki mój – dziki i głośny, niespodziewany i mało kontrolowany. Z nutką mokrości od tych wylazłych łez i zmęczenia… bo ileż można się śmiać?
Taaak, bardzo lubię się śmiać. Mój organizm chyba też podłapał tę pasję i nie daje mi wytchnienia, kiedy tylko mózg da impuls do ubawu. A kiedy jestem zmęczona, albo jest już po zmierzchu – tym bardziej podatnam na wesołość. Co więcej? Często udawało mi się wyrwać z takiego ucieszenia: zajmowałam się sprawami drogowymi, skomplikowaną logistyką międzysamochodową… by po chwili przypomnieć sobie zabawną sytuację i od nowa tarzać się w duszy ze śmiechu. Eh… Lubię to. Jakie emocje musiałam wzbudzać w pieszych londyńskich, kiedy przepuszczając ich na przejściu dla pieszych wybuchałam niepohamowanym śmiechem? Mam nadzieję, że tylko pozytywne A zdarzało mi się z racji i częstego wykończenia i nagminnych powrotów po ciemku do domu… Co mnie tak rozbawiało? Drobne sytuacje… Ludzie… Kiedyś na przykład wracałam skądś naprawdę późną porą, pewnie był to piątek, bo ludzi w centrum multum… Lezą, lezą… grupami, stadami. Jeden wchodzi na jezdnię, cała banda za nim. Nie widzą, że mają czerwone światło, ktoś ruszył, znaczy można iść – i cała chmara pcha się bezmyślnie pod koła. Jak z automatu: co drugi pieszy zatopiony jest w ekranie swojego przenośnego świata przemierzając chodniki, ulice, skrzyżowania: są w innym świecie, proszą się o kłopoty… Słuchawki w uszach, oczy w monitorach, nogi… no właśnie? W jaki sposób te biedne nogi noszą swoje odlotowe korpusiki? Skąd wiedzą dokąd iść? Jak pokonywać przeszkody? Hm… To jest pytanie trudne. Może jednak działają na zasadzie swojej własnej intuicji? No bo jak inaczej, skoro wszystkie zmysły zaangażowane są w multimedialny świat? Wracając do mojej zabawności – wyrwanie takowego jegomościa z zatopienia w innym świecie budziło moje najowocniejsze pokłady radości. Wracam w piątek wieczór do domu przez zatłoczone – głównie masą ludzką – ulice Londynu. Muszę skręcić w prawo, w mniejszą uliczkę. Widzę kolumnę odlecianych na różne sposoby ludzi przemierzających ją w poprzek, więc powolutku toczę się i szukam luki wśród tłumu, żeby „bezdotykowo” przemknąć się przez niego. O… jeszcze tylko tych dwóch przejdzie i zmieszczę się za nimi w luce. Zwalniam do nieprzyzwoitej prędkości balansując, żeby tylko nie podeprzeć się nóżką, bo po co… Jeszcze chwilka… I właśnie wtedy jeden z nich, ten rozmawiający w najlepsze przez komórkę, zauważa mnie i wręcz czuję, jak wyrywa się z potężnymi korzeniami ze świata po drugiej stronie słuchawki. Nie zauważył, że się powolutku czaję, aby go ominąć, widzi tylko – wydarty z rozmowy – że motocykl zbliża się do niego i oślepia światłem! Kurczy się więc przyjmując embrionalną pozycję i robi przerażoną minę prawie zwalając mnie z kół. Jest przekonany, że za sekundę go rozjadę. Komórka niebezpiecznie luzuje się w uścisku dłoni i prawie ląduje na asfalcie. Ale cóż to w porównaniu z rozklekotanym z przerażenia sercem gościa? A moim rozklekotanym z rozbawienia ciałem? Hm? No i co ja mogę w takich momentach? No co? Przecież nikt jeszcze nie umarł z powodu pęknięcia ze śmiechu. Pozostawało mi utrzymanie pionu i włączenie wycieraczek w oczach… Takie rozmiękczające mnie sytuacje zdarzały się co jakiś czas. Najbardziej bawili mnie piesi przechodzący przez przejścia. Zasady „przejściowe” były dosyć specyficzne. Często przechodnie nie mieli „pełnej” świetlnej oferty – owszem, zapalało się dla nich czerwone światło. Prosty, czytelny komunikat: nie idź. Ale później… nie zmieniało się na zielone, a jedynie gasło. I co? I to był komunikat: „A teraz… róbta co chceta, tylko na własną odpowiedzialność” Tak więc nie mając konkretnej wskazówki pieszy kombinował. Oczywiście bardzo mu się spieszyło, więc chciał jak najszybciej przebyć odległość od krawężnika do krawężnika. I co robił taki szaraczek? Robił się nerwowy. Spoglądał to na ciemność świateł, to na karoserie czekające na swoje zielone przyzwolenie. W końcu patrzył w oczy kolejnym kierowcom z pierwszego rzędu… i znowu na światła… Iść? Czy nie iść? Oto jest pytanie. Idę… i ruszał – pierwszy krok niepewny, oczy bacznie skanują przestrzeń przy pasach, w razie ruchu pojazdów można się cofnąć i udać, że nic się nie stało. Jeśli jednak pojazdy nadal stoją, drugi krok przeradza się w pierwszego susa i ciało spina się do sprintu. Dopaść drugi krawężnik!!! Oj, jak cudownie było oglądać takie mini-spektakle. Ta czujność w oczach, pełne skupienie i w końcu zapał w biegu, ratowanie się przed ruszającymi pojazdami… Zupełnie jak zwierzaki, kiedy przypadkiem znajdą się na drodze i cudem unikają spotkania kół pędzących samochodów. Prawie widać, jak ludzie kładą uszy po sobie i podkulają ogony… Okrutna rozrywka, zdaję sobie sprawę Ale czasem kusiło mnie, żeby takiego wypłosza podpędzić gazując nieco mimo czerwonego światła Trochę równowagi kolorystycznej... Nie odpisuj teraz na maila, patrz w prawo! DSC00083.JPG Tłumik w Chinatown. DSC00084.JPG Tłumik w Notting Hill. DSC00219 (Medium).JPG
__________________
Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu; wilk wilkiem i tak pozostanie. |
14.04.2014, 22:36 | #225 |
Wilczyca tylko tak Pisze
i znowu
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... |
|
14.04.2014, 23:00 | #226 |
Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 57 min 46 s
|
Lubię to zdjęcie. Asfalt w Lądku jest jedyny w swoim rodzaju. Mocno chropowaty, dobrze odprowadzający wodę, przyczepny. I tak ładnie jesienią kolorowe listki się na nim prezentowały - wtapiały w ulicę i tworzyły genialną mozaikę. Mmm... jesień tam była piękna i dłuuuga.
__________________
Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu; wilk wilkiem i tak pozostanie. |
15.04.2014, 00:06 | #227 |
Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 57 min 46 s
|
O taka...
Gdzieś w trasie. DSC00031.JPG Jest motorek! DSC00032.JPG DSC00236.JPG DSC00240.JPG W City też bywało kolorowo. WP_20131022_003.jpg A tu ulubione kwiatki przy szpitalu St. Thomas. WP_20131028_013.jpg
__________________
Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu; wilk wilkiem i tak pozostanie. |
23.04.2014, 01:46 | #228 |
Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 57 min 46 s
|
Mamy takie miejsce odbioru paczek… kiedy jest się niegrzecznym lub przyjedzie się jako siódma osoba w okolice Canary Wharf baza potrafi Cię wysłać kawałeczek dalej, z E14 na E16. Pod DHL. Początkowo nie skojarzyłam, co to jest diejczel. Aaa… po prostu dehael. No to rozuuuumiem Standby… No to jedziem.
O, jest. Rzeczywiście, czerwono-żółty DHL. I nawet kawałek trawnika tam mają! No to myk. Siedzę sobie, wyjęłam nawet notatnik i wczorajszą obiadokolację – może pouczę się trochę tutejszego języka? Dobrze, że dysponują przestrzenią trawnikową, jakieś 10x2m zieloności. Do przeżycia. Zatapiam się w „nauce”, ale kątem oka śledzę pana ochroniarza. Zachowuje się jakoś nieswojo. Spogląda na mnie, nerwowo to kieruje się ku mnie, to zawraca… „Spoko” myślę sobie. „Jak będzie coś chciał, to podejdzie”. Niesamowite, jak potrafię się zdystansować do sytuacji w kraju, gdzie wielu słów nie rozumiem. W Polsce pewnie zestresowałabym się i układała scenariusze: jak podejdzie i powie to, to co ja mu odpowiem? A jak wyrazi się wulgarnie? To co? A jak sympatycznie? Ojejejejej. Tam? Tam mi to wisiało. Jedyny problem, jaki mogłam sobie wymyślić w takiej sytuacji to: „No dobra. Podejdzie i coś powie. Ciekawe, czy go zrozumiem?” Koniec problemu. Resztę będę starała się ogarniać na bieżąco No i zawołał przez radio jakąś panią i porozmawiali chwilkę rzucając ukradkowe spojrzenia w moją relaksacyjną stronę. I w końcu Pan podjął męską decyzję i podszedł do mnie. Łaskawie oderwałam się od studiów i całą sobą skupiłam się na treści wypowiadanych przez Pana słów. Na pewno poprosiłam o powtórzenie monologu i wytłumaczyłam się, że słabo znam angielski. Z paru słów, które do mnie dotarły i dały się zdemaskować i przetłumaczyć na „nasz” wywnioskowałam, że nie dobrze jest wylegiwać się i wyłysiać trawkę dehaelowców, a baza kurierów jest za rogiem. OK, sorry, nie wiedziałam. Uśmiech i pełne zrozumienie. Z obu stron. Ulga i radość na twarzy Pana Pilnującego. Zbiórka lektury i pojemnika z jedzonkiem, odparkowanie i dalsze poszukiwania, co tam za rogiem się pojawi… A tam? Tam… banda Brazylijczyków Na skuterach głównie. I miejsce czekania: beton, zero trawki, przynajmniej trawy DHL użycza czasem starych kartonów, więc chłopaki siedzą na tekturze i gadaaaają. Ale jak oni gadają!!! Głośno, dynamicznie, gestykulują, przekrzykują się i zerkają na dziewczyny w koło, czy patrzą… Jeden „przystojniejszy” od drugiego. Tylko ten wzrost… Taki południowoamerykański. Ubaw po pachy. Jakoś nie mam wielkiej chęci się z nimi integrować. Zasiadam na moturze w wypróbowanej, w miarę wygodnej pozycji. Motorek na bocznej stopce. Ja zadkiem blisko baku, nogi na lewej manecie, albo bliżej środka kiery, żeby było wygodnie. Oparta o box. Da się przeżyć. Jeśli słońce stawało się zbyt upierdliwe [nie lubię się opalać], wtedy ukrywałam się w cieniu motocykla. Mniej wygodnie, ale co ze sobą zrobić? Codzienne pozycje relaksacyjne: 19082013653.JPG WP_20131003_015.jpg No i nieodzowna herbatka z różowego kubka... zielona dla kontrastu. WP_20131010_002.jpg Było tylko dwóch gości, tych z rodu bardziej dociekliwych, żeby nie napisać upierdliwych, którzy starali się ze mną „zaprzyjaźnić”. Obaj upatrzyli sobie jako punkt wspólnych zainteresowań „Mag”, czyli moją Madzię. Jeden miał żonę Polkę. Kiedy pasuję z powodu gorąca i rozsiadam się „pod” potocyklem, podchodzi z kartonem i każe mi usiąść na nim. Pyta, czy nie chce mi się pić, bo w środku [tam, gdzie odbiera się paczki] jest dystrybutor z wodą, kawa i herbata. A może chcę banana? Bo ma w nadmiarze – i obdarowuje mnie krótkimi, egzotycznymi banankami. Na drugi dzień mój kufer napełniony jest słodkim, gęstym zapachem… a niektóre koperty z lekka się brudzą na wspaniały, brązowy kolor z dodatkiem bananowej faktury. Gość wita mnie nie do końca brzmiącym po polsku „Dzień dobryyy!!!”, czasem też „Dziękujaaa!!!”, a jego rozpromieniony wyraz twarzy trudno jest zbagatelizować. Uśmiecham się więc i odpowiadam już poprawnie, po polsku. W końcu mogę z nim chwilę spróbować porozmawiać. Y… ale nie pamiętam, o czym z nim mówiłam. Prawdopodobnie bardzo uważnie słuchałam i rewelacyjnie przytakiwałam z nienagannym uśmiechem… Drugim koleżką jest przyjaciel dobrego kumpla Magdy. Opowiada, że Magda jest świetną kurierką i ich wspólny znajomy też, i że założy najlepszą firmę kurierską w Londynie i zatrudni ich oboje i roztacza wspaniałą wizję i raduje się od ucha do ucha… I gromadzi w międzyczasie paczuszki na swoim motocyklu [jest wyjątkiem i ma fazera zamiast skuterka]. Wspomina też, że kiedyś pracował w „skurwiel systems” i było do dupy, że to najgorsza firma kurierska i bla bla bla… Obaj panowie próbowali wspaniałomyślnie ratować moje „radio” – krótkofalówkę. Z marnym skutkiem oczywiście Moje zabiegi na sprzęcie były dużo bardziej skuteczne i logiczne, ale cóż… czasem trzeba schować pewność swego do kieszeni i dać się „wykazać” innym, no… tego. Facetom. Przynajmniej zyskiwałam chwilkę, kiedy nie ględzili, tylko udawali mądrych. W każdym razie. Paczki stamtąd były atrakcyjne. Pod względem odległości. Prawie zawsze wykraczały poza Londyn. Za to płacone za nie było mniej. Jakiś układ między C/S a DHL. A czekanie, aż trafi się jakaś… w nieskończoność czasem. Oto przykład totalnych nudów. Ukrywanie się przed upałem w niedozwolonym do parkowania miejscu. Słońce było nieubłagane: nadchodziło i zmniejszało przestrzeń życiodajnego cienia. Dookoła wszędzie śmieci. Południowoamerykańcy mają daleeeeko do Niemców i poza rozmowami nic się nie liczy. Więc papierki, serwetki dołączone do kartonów pizzy, kubki jednorazowe i inne niepotrzebne przedmioty walają się dookoła i zawiewane przez wiatr gromadzą w niektórych miejscach. DSC09281.jpg DSC09285.jpg DSC09286.jpg Dorwawszy wolny karton [skojarzenia z bezdomnością? Nie do końca niesłuszne…] usiłuję w ostatkach cienia skupić się na lekturze, ale przez radio cały czas nadaje Bill. Jest „busy” dzień, nadaje jak katarynka, ale jakoś nie wywołuje 5-1-7. A moje ucho ciągle wyczulone… Co jakiś czas dzwonię z telefonu do biura i się przypominam. - Hi, Bill, czekam tu od dwóch [czterech…] godzin, nie masz dla mnie niczego? – nadzieja w głosie, uśmiech między wierszami. - Hi, Karolajna! Niestety na razie nic, ale bądź cierpliwa, na pewno Ci coś znajdziemy, to jest dobre miejsce, dostaniesz stamtąd świetną pracę, dużo zarobisz. Jakoś wkurwia mnie taka argumentacja. Zamiast się podbudowywać, że kuszą mnie kasą: irytują takimi tanimi gadkami. To kolejny powód, dla którego nie nadawałam się do tej pracy. Po prostu ichniejsze motywanty zupełnie do mnie nie trafiały, wręcz przeciwnie. Kiedyś dzwoni do mnie Polak z biura. W sobotę. Mam wolne. - Dzień dobry pani Karolino Może masz ochotę popracować jutro? - pyta z nadzieją w głosie, odczuwam też lekką desperację. - Cześć Grzesiek, nie chcę jutro pracować, ale dzięki za propozycję. - A może jednak? Dlaczego nie chcesz? – on już czuje, że ja nie chcę się ugiąć, dlatego dodaje szybko – Jeśli weźmiesz jutro ten standby, w poniedziałek damy Ci kurs do X, to jest tyle i tyle mil, zarobisz niezłą sumkę, to będzie tyle i tyle funtów. – wyczuwam z jego intonacji, że jest pewny wygranej. - Wiesz, nieee… - zaskakuję go. – Mam inne plany na niedzielę, poza tym chcę mieć dzień wolny i odpocząć. – wykorzystuję chwilkę ciszy wypełnionej lekkim szokiem w słuchawce i decyduję się [póki mam okazję pogadać po polsku i się „wykazać” yntelygencjom] przeciągnąć rozmowę – Ale wiesz co? Chętnie wezmę ten kurs w poniedziałek Ciche napięcie narasta z drugiej strony łącza… - Yyy, ale ta poniedziałkowa praca to taka nagroda za ten niedzielny standby. Nie mogę Ci jej dać, jeśli nie będziesz jutro pracować. – Powaga nie wygasa, wciąż na tym samym poziomie. Ale zaczerwienie na twarzy Grega na pewno się uwydatniło w tej chwili. - Trudno, jakoś sobie poradzę. Miłej niedzieli, Grzesiek. Do pojutrza! – żegnam się uchachana i jakoś nienormalnie jak na te warunki szczęśliwa. Chyba jednak jestem trochę unikatowa Jak na londyńskie standardy. kszyyykszyyykszyyy 5-1-7 5-1-7 kszyykszyyyy kszyyykszy 5-1-7 where are you, 5-1-7? kszyykszyyy kszykszy I'm E16 kszykszyyy kszyyy Mamy dla Ciebie paczkę. Odbierz z Diejczela i dostarcz ASAP... kszyyykszyyy
__________________
Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu; wilk wilkiem i tak pozostanie. |
23.04.2014, 10:44 | #229 | |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Cytat:
To nie lada wyczyn pozostac soba w tym miescie. Wiekszosc Czytelnikow moze tego nie zrozumiec,lecz postawa jaka przyjelas i wydaje sie,ze w niej wytrwalas,dowodzi ze tak wlasnie jest-jestes unikatowa Z pewnoscia gory Beskidu pomagaja wypracowac podobna mentalnosc i nastawienie. Jestem Twoim fanem Karolajna pozdrowienia |
|
23.04.2014, 16:29 | #230 |
Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Gdynia teraz
Posty: 3,430
Motocykl: kryzys.
Przebieg: 48 lat
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 miesiące 2 tygodni 9 godz 47 s
|
Nie ukrywajmy, że większość ludzi nie wyjeżdża za granicę do pracy po to aby przeżyć przygodę a raczej po to aby zapierdalać i zarobić jak najwięcej Ot tak!
|