Spożywczak był częścią pawilonu, w którym był też warsztat, wulkanizacja, sklep z częściami i knajpa. Gdy tylko podjechaliśmy zewsząd otoczyli nas pracujący tam ludzie. Turyści na tym końcu świata są raczej rzadkością więc wzbudziliśmy duże zainteresowanie. Kobiety, które wyszły ze sklepu nie mogły uwierzyć, że przyjechaliśmy do nich aż z Polski. Bardzo chciały zobaczyć polskie pieniądze, daliśmy im jakieś drobniaki w zamian dostając okolicznościowe monety z Dagestanu. Zrobiliśmy zakupy i zaproszono nas do jednego z warsztatów na kanapę. Na dworze był straszny upał więc kawałek cienia był zbawienny.
Zaczęło się zbierać dookoła nas coraz więcej ludzi aż w końcu pojawił się BOSS, tak wszyscy o nim mówili - właściciel tego całego przybytku. Na informację, że jesteśmy z Polski uśmiechnął się tylko mocno pokazując swoje wszystkie złote zęby. Od razu zaprosił nas do baru, nie będzie przecież gości przyjmował w brudnym warsztacie. Chwilę później na stole było już jedzenie, herbata, napoje, gorzała.
BOSS to ten w czapce
Całej naszej rozmowy nie jestem w stanie powtórzyć bo siedzieliśmy tam dobre 3 godziny. Było nam to nawet na rękę. Nigdzie się dziś nie spieszyliśmy więc najgorszy upał w południe dobrze było przesiedzieć w chłodnym pomieszczeniu.
Bardzo byli zaciekawieni Polską, dużo pytali o nas, o Europę jak tam jest. Sporo o nas wiedzieli ale to były głównie informacje usłyszane w TV. Propaganda żyje tam ciągle ale i u nas jest podobnie. Słyszy się o Rosji jacy to źli ludzie i bandyci. Jeden z nich powiedział fajną rzecz wskazując palcem na telewizor. Tam nie jest prawda, prawda jest tutaj jak siedzimy i rozmawiamy. Długo byśmy tak mogli rozmawiać bo atmosfera zrobiła dobra ale chcieliśmy zobaczyć dziś jeszcze morze.
Boss podszedł do mnie i wskazał żebyśmy wyszli na dwór bo coś chce mi powiedzieć na osobności. Chyba z dziesięć razy mi powtarzał jak bardzo się cieszy, że do niego przyjechaliśmy. Na koniec wcisnął mi w rękę jakieś pieniądze i kazał zaraz schować do kieszeni żeby nikt nie widział, nie miałem pojęcia ile tam tego było. Starałem się odmówić ale nalegał żebym to wziął na dalszą drogę. Zapakowaliśmy się na motocykle i ruszyliśmy w stronę morza, do plaży było jeszcze około 60km.
Po drodze jeszcze kolejne kontrole dokumentów. Tu spędziliśmy chyba z pół godziny bo wojak siedzący przy okienku długo się męczył, żeby wpisać nasze dane do jakiejś księgi. Oczywiście nie znał naszego alfabetu, stąd te problemy.
Kolejna kontrola była już tylko w celach zrobienia sobie z nami zdjęcia.
To skonfiskowane motocykle które nie miały papierów
W końcu jesteśmy, Morze Kaspijskie !
Maciej źle zniósł upał, dopadł go udar. Kiedy z Marcinem dzidowałem po plaży on już leżał pod drzewem w cieniu, słabo wyglądał.
Znaleźliśmy miejsce pod namioty i się zaczęło...
Zaczęło się od tego że wyjąłem z kieszeni forsę, którą dostałem. Okazało się, że Marcin i Maciej też coś dostali. Duże było nasze zdziwienie kiedy okazało się, że razem mamy 28 tysięcy rubli. To było prawie 1800zł, to tyle co dwie pensje jego pracownika. No to co, jedziemy do sklepu po browary i zaczynamy w końcu życie jak prawdziwi turyści na wakacjach.
Namioty mieliśmy około 200 metrów od wody więc wsiadamy na moto i jedziemy zobaczyć co w wodzie piszczy.
Lekki szok bo woda gorąca, nie jak Bałtyk w lipcu czyli 18*C a na prawdę gorąca ! Cieplejsza od powietrza, które wtedy miało ponad 30 stopni. Ruscy na plaży mówią, że nad morze jeżdżą teraz w czerwcu bo w lipcu i sierpniu jest już za gorąco. Wchodzimy do wody, dno ubite, równe jak stół. Idziemy coraz dalej i dalej a wody ciągle do kolan, co jest grane. Dużo dalej od nas wgłąb morza bawią się małe dzieci. Jaja udało się zamoczyć dopiero jak usiedliśmy. Wyszorowaliśmy się dokładnie drobnym, czarnym piaseczkiem z dna. Kupę kasy płaci się w jakimś spa za peeling a tam wszystko na wyciągnięcie ręki
Relaks trwał i trwał, po dwa zimne piwa do sklepu, później poleżeć w wodzie i tak w kółko. Słońce zaczęło się już chylić ku horyzontowi kiedy podjechała do nas biała Łada Niva. Odpicowana biała Niva z dobrym audio z którego tłukło disko russo. Wyskoczył z niej zaciekawiony gość oczywiście z pytaniami skąd dokąd poco. Zaczęliśmy chwilę rozmawiać, pracował tam jako strażnik rybacki albo coś w ten deseń. Ogólnie to wychodziło na to, że wszystkich znał i wszystko potrafił załatwić.
Patrzy na stos pustych butelek pod drzewem.
- to wy to piwo pijecie? nie pijcie tego więcej zaraz coś wam przywiozę... trzasnął drzwiami i odjechał.
Spojrzałem na Marcina i wiedziałem już, że ten wieczór będzie ciekawy. Pobiegliśmy zażyć ostatniej kąpieli bo czułem, że na kolejną już dziś może nie być okazji. Nie zdążyliśmy wyjść z wody a z daleka widzę, że przy naszych namiotach już stoi biała Niva. Przyjechał z kolegą - tak poznaliśmy Kamala i Kamila (nie mam pojęcia który jest który bo co chwilę mówili do siebie inaczej)
Kamal (kierowca Łady) przywiózł nam koniaku. Pysznego, zajebiście mocnego dagestańskiego koniaku. Na zagryzkę surowy, solony jesiotr prosto z morza. Podobno tamtejsze jesiotry są najlepsze na świecie, a na pewno ich ikra.
Kamal mówił, że nie może dużo pić bo jest kierowcą. Kamil nie pije, bo nie pije i już. Nasz Maciej jest również abstynentem co jak się później okaże uratowało nam dupy. Koniak płynął, rozmów nie było końca. W międzyczasie syn Kamala przywiózł nam jedzenie, wołowina, pyzy z jakimiś sosami no i koniak.
Wszystko co dobre kiedyś się kończy, skończył się i alkohol. Od dawna było już ciemno, nie mam pojęcia która była godzina kiedy zapytałem Kamala...
- a możemy pojeździć sobie po plaży twoją Nivą?
Mimo ciemności było widać ten błysk w oku a po chwili błyszczały się już jego złote zęby. Chęć poszpanowania przed nami była ogromna. To pytanie, które zadałem było gwoździem do trumny. Drugim gwoździem bo pierwszym był już litr koniaku i dziesięć piw w naszych dupach.
Marcin do tyłu ja z przodu i jedziemy. Maciej z Kamilem zostali przy naszych motocyklach a my pojechaliśmy, nie mam pojęcia dokąd pojechaliśmy. Grzaliśmy po plaży co chwile wjeżdżając na 100 czy 200 metrów wgłąb morza.
Rajd trwał dobre 10km aż nagle hamulce i wjeżdżamy prosto z plaży przez jakąś pancerną metalową bramę na podwórko. Dookoła same mieszkalne kontenery, na środku stoi duża łódź. Mocno zamroczeni alkoholem nie mieliśmy w sumie pojęcia gdzie jesteśmy. W jednym z blaszaków gra głośne disko, jakieś dwie baby tańczą a przy stole siedzi samotnie jakiś typ w czapce kapitana. Dosiadamy się do niego, nie jest zbyt rozmowny ale stawia kieliszki i zaczynamy pić dalej.
Kolejna flaszka pęka, idziemy oglądać tę dużą łódź, która stoi na podwórku. Wdrapujemy się jakoś na nią i.. i to jest ostatnie co pamiętam. W tym momencie powinienem przerwać historię bo nie mam pojęcia co było dalej, przestałem rejestrować. Opowiem to co wspólnie razem ustaliliśmy następnego ranka.
Ta historia jak się okazało działa się na wielu płaszczyznach, była wielowątkowa jak i działa się chyba w ośmiu wymiarach. Podczas gdy ja z Marcinem upijaliśmy się nie wiadomo gdzie Maciej będąc na plaży przy motocyklach widzi ogromny samochód. Twierdził, że największy jaki widział i to w dodatku cały opancerzony z wieżyczkami strzelniczymi i wojakami z kałachami w środku. Była to jakaś straż wybrzeża. Podobno jest tam dużo kłusowników i w sumie do granicy nie tak daleko więc patrolują okolicę. Pyta się Kamila, że przecież takim wielkim wozem po plaży nie mają szans nikogo dogonić. Ten mu odpowiada, że wcale nie muszą gonić - bo przed kulami ciężko uciec.
A wiecie gdzie w tym czasie byłem ja z Marcinem? Okazało się, że jesteśmy w ich bazie.
Zdjęli mnie z tej łodzi i posadzili z powrotem przy stole. Marcin zebrał w sobie wszystkie siły, żeby bronić polskiego honoru. Wypił jeszcze kilka kieliszków ale, że ze mną było już słabo to wpakowali mnie do samochodu i plażą wróciliśmy do motocykli. Maciej mówił, że jak podjechaliśmy to otworzyły się drzwi i coś wypadło. To ja, ryjem w piach - trup. Wrzucili mnie do namiotu i moja przygoda tej nocy się zakończyła.
Maciej jako, że nie jeździł jeszcze Ładą musiał też się nią przejechać. On wcale tego nie chciał ale został posadzony na fotelu pasażera i w sumie nie miał za wiele do gadania. Jechał podobną trasą co my, raz plaża raz morze. Wjechał w tę samą pancerną bramę tylko patrzał na to trzeźwym okiem i widział, że to posterunek żołnierzy. Nam jakoś ten fakt uciekł. Wojacy zainteresowali się w końcu co to za wycieczki i kim w ogóle my jesteśmy. Chcieli nasze dokumenty. Nasz "przewodnik" Kamal oznajmił im, że żadnych dokumentów nie będzie bo jesteśmy jego gośćmi i w ogóle to mają spierd.alać. Maciej nauczył się wielu nowych ruskich przekleństw kiedy ten kłócił się z żołnierzem. Sytuacja zaczęła robić się trochę gorąca bo wojacy nie chcieli odpuścić, chcieli tez dokumenty od Nivy, których oczywiście też nie chciał pokazać. Doszło do jakiś przepychanek. Maciej mimo, że nie znał po rosyjsku ani słowa doskonale zrozumiał budu strielat ! Dźwięk przeładowywanej broni też jest raczej znany każdemu kto oglądał kiedyś amerykańskie kino akcji. Słysząc to osunął się w fotelu licząc chyba na to, że półmilimetrowa blacha na drzwiach Nivy osłoni go od deszczu kul. Sytuacja na szczęście skończyła się łagodnie i odjechali stamtąd bez szwanku.
Kamal zabrał go do siebie do domu, lepianka z gliny. Dom w opłakanym stanie a na podwórku co? Nowe BMW X5 i VW Phaeton, którym chwalił się wcześniej, że ściągnął go sobie z Niemiec. Nie ma gdzie mieszkać ale do miasta nowym wozem, szpan jest.
Maciej w zamian za straty moralne został obdarowany dwoma elegancko zapakowanymi butelkami koniaku, dostał też dwa chińskie noże. Wrócili w końcu do naszego obozowiska. Na koniec pękła jeszcze jedna butelka koniaku i finisz. Nasi nowi ruscy znajomi zapakowali się do Łady i odjechali.
Słońce wygoniło mnie z namiotu już chyba o 5 rano. Wstałem lekko kołowaty ale czułem się ok więc myślę sobie, godzinka - dwie i jedziemy dalej. Taaa... czułem się dobrze bo miałem sporo w sobie a kac nawet się jeszcze nie zaczął. Maciej też już się kręcił, ciągle słaby udar go jeszcze trzymał. Marcina było prosto znaleźć bo drogę do namiotu usłał kolorowymi pawiami. Naszą oazą na najbliższe godziny stał się kiosk. Stał sobie na środku plaży stary kiosk. Nieważne jaki był, ważne, że dawał cień.
Przesiedzieliśmy pod nim kilka godzin aż słońce wzeszło na tyle wysoko, że przestał rzucać cień. Przenieśliśmy się do środka. Miejsca było jednak tylko dla dwóch więc ustaliliśmy zmiany. Dwóch śpi jeden pilnuje, co godzinę zmiana.
Nagle ciszę zaczyna burzyć dźwięk samochodu i głośnego disko. O nie, znowu do nas jadą. Wystawiam głowę z kiosku, tak to ona - biała Niva...
Chłopaki przyjechali w dobrych nastrojach, widać u nich te ilości alkoholu nie zrobiły takiego spustoszenia. Pytają czy dziś jeszcze tu zostajemy. Patrzę na chłopaków i nie wyglądają jakbyśmy mieli dziś stąd ruszyć. Na koniec Kamal mówi, że jak zostajemy to przyjedzie do nas koło 18 i znowu coś przywiezie.
Musimy uciekać, nie damy rady powtórzyć tej imprezy. Odjeżdżamy z plaży koło 17.
Podsumowując - mogliśmy tej nocy umrzeć, mogli nas okraść, mogli z nami w sumie zrobić wszystko co tylko chcieli. Nic się takiego nie stało. Zostaliśmy za to ugoszczeni, dostaliśmy sporą dawkę wrażeń, dwa koniaki i chińskie scyzoryki. No i najważniejsze, niesamowite wspomnienia