09.05.2024, 21:13 | #41 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 352
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 19 godz 18 min 59 s
|
Dzień 10 – poniedziałek – 25 lipca
Budzę się o 4:00, bo muszę do toalety. Nie chce się wstać jak skurczybyk, ale za to chce sikać . Ania też się obudziła i mówi, że z chęcią pójdzie ze mną. Najgorsze jest to, że trzeba się ubrać, bo przysługuje nam toaleta na korytarzu… Wychodzimy i spotyka nas nie lada psikus – drzwi do korytarza prowadzącego do kibla zamknięte na kłódkę! Drzwi do recepcji też zamknięte, ale jest domofon. Dzwonimy. Jesteśmy uratowani – pan otwiera nam kłódkę! W drodze powrotnej do pokoju przechodzimy przez dziedziniec. Na zewnątrz jest przeprzyjemnie – ok. 20 stopni. Leżymy chwilę na patio, słuchamy pierwszego tego dnia adhanu – niesamowite wrażenie. Właśnie dla takich chwil warto podróżować! Załączamy klimę i idziemy jeszcze spać. Budzimy się o 8, śniadanie i wyjazd. Motocykl czeka na nas na parkingu przykryty pokrowcem. Nic nie wskazuje, żeby działy się z nim jakieś ekscesy: alarm nie pokazuje, żeby był wzbudzany. 205.jpg W mieście już trochę tłoczno, ale jakoś się udaje wyjechać. Za 140 km mamy mieć pustynię piaszczystą koło Varzaneh. Bardzo mnie to cieszy, bo nie ukrywam, że lubię pustynię. Jest tam – jakby to nie zabrzmiało – spokój w swojej najczystszej postaci. Niedaleko zlokalizowany jest „camp”, więc może uda się tam przespać. Mijamy wioski, miasteczka, ciężarówki, a krajobraz wreszcie zmienia się w ciemną hammadę, zaś na horyzoncie pojawia się bezkres. 206.jpg 207.jpg 208.jpg 209.jpg Droga robi się pusta. Z rzadka spotykamy jakikolwiek pojazd. Ale, skoro już jest – śmierdzi niemiłosiernie Mijane osady to budowane w większości z lokalnej gliny stare wioseczki. Nieraz tylko obecność ludzi wskazuje, że ktoś tu nadal mieszka. 215.jpg 210.jpg W zabudowaniach zaczynają pojawiać się charakterystyczne dla Iranu badgiry – wieże wiatrowe. Ich zadaniem jest przewietrzanie oraz chłodzenie znajdujących się pod nimi pomieszczeń. Budowane są tyłem do kierunku wiatru, który wytwarza podciśnienie w wieży i znajdującym się pod nią pomieszczeniu. Gorące powietrze zasysane jest innym kanałem i przechodzi przez podziemnie kanały (często z wodą), gdzie schładza się, nawilża i wpada do pomieszczenia z wieżą wiatrową. Po ogrzaniu jest wydmuchiwane wieżą. 211.jpg 212.jpg 213.jpg 214.jpg Otaczająca nas pustka zaczyna świadczyć, iż dojeżdżamy do celu. Termometr także pokazuje pustynną temperaturę. Po raz pierwszy pojawiła się „4” z przodu. W sumie po to także tu przyjechaliśmy. Ja mam cichą nadzieję zobaczyć na termometrze 50 stopni 216.jpg 217.jpg 223.jpg Kieruję się do zlokalizowanej pośrodku niczego budki. 218.jpg Motocykl zaparkowałem w cieniu, tzn. za „budynkiem”, sam zaś podchodzę do okienka. Cieć okazuje się wybitnie niekumaty i dłuższy moment nie może pojąć po co tu przyjechaliśmy i czego od niego chcemy. Wreszcie za niebagatelną sumę 7,50 zł sprzedaje nam bilety wstępu i spuszcza łańcuch umożliwiający wjazd. Okazuje się, że lubiących pustynię jest więcej niż ja. Świadczy o tym zorganizowanie przy wydmach infrastruktury turystycznej: bungalowów, placu zabaw, jadalni, toalet, itp. oraz oczywiście kanciapa z cieciem. Pełna komercja. Podjeżdżamy kawałek i z bliska wszystko wygląda jak opuszczone: wszędzie bałagan, rozwalony kibel. Generalnie krajobraz tego „kurortu” jest dość postapokaliptyczny. Żeby przyjąć gości, trzeba tu włożyć sporo pracy. Jednak ktoś tu urzęduje: na piasku widać ślady łap psich i ptasich. Choć temperatura i brak cienia nie zachęca do spacerów, włazimy na wydmę. Jest pięknie! 219.jpg 220.jpg 221.jpg 222.jpg Chwilę kontemplujemy i schodzimy na dół i do motocykla. Niesamowicie nagrzany – aż ciężko dotknąć rączek kierownicy. Przypominam sobie Harleya – tam, będąc w ciepłym klimacie zawsze trzeba było mieć na uwadze, że silnik jest chłodzony powietrzem i odpowiednio planować trasę. GS ma ten plus, że jest dochładzany wodą i do tej pory nie zdarzyło się, żeby temperatura silnika podskoczyła nadmiernie. Kierujemy się w kierunku Shirazu, a mówiąc ściślej – Persepolis. 224.jpg 225.jpg 226.jpg 227.jpg Zauważyliśmy, że na wjazdach do miejscowości, np. na rondach, czy przy drogach często umieszcza się lokalne wytwory sztuki rzeźbiarskiej nawiązujące do tradycji danego regionu, np. produkcji zboża czy arbuzów. Widzieliśmy koguta, kłosy zbóż, wielbłądy ze sztucznej trawy, konie, granaty. Nieraz są one połączone z gustownymi „miejscami odpoczynku” dla podróżnych, czy placami zabaw dla dzieci. Jedynie Ajatollahowie spoglądają na wszystkich z góry. 228.jpg 230.jpg Stajemy na stacji zatankować. Tradycyjnie staję pomiędzy motocyklem a dystrybutorem, aby pracownik stacji musiał dać mi do ręki pistolet i paliwo nalewam sam. Robię tak od czasu, gdy kiedyś w Maroku chłop lał paliwo tak długo, aż ja zauważyłem, że benzyna płynie po motocyklu i podłodze, a leżący na siedzeniu kask jest w niej skąpany. Tym razem spotkała mnie mała kara: pistolet był zepsuty i nie odbijał, więc osobiście trochę ochlapałem motocykl Korzystając z okazji, że jest mała knajpka, idziemy na kawę i falafela w bułce. W lokalu zagaduje nas dwóch klientów – chcą, żeby dać im numer naszego whatts appa. Jak wyszli, gość robiący nam falafela poprzez tłumacza w komórce przekazał, żeby uważać na ludzi, bo niestety w Iranie nie wszyscy są w porządku. Dzięki za radę! 229.jpg Krajobraz nadal pustynny, surowy. Lubię taki. Drogi nie najgorsze, gps spisuje się na medal – prowadzi jak po sznurku, więc kilometry pokonujemy w miarę szybko. 231.jpg 232.jpg 233.jpg 234.jpg 235.jpg |
16.05.2024, 21:48 | #42 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 352
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 19 godz 18 min 59 s
|
Zjeżdżamy na stację. Pogonił nas trochę lokalny czarny psiur, trzeba było dodać gazu.
Robimy mały postój na zam-zam colę i zam-zam fantę. Smakują całkiem dobrze. Nazwa coli jest jakaś znajoma, ale nie mogę przypomnieć sobie skąd. Wiem! Zam-zam to święta studnia bodajże w Mekce. Mam nadzieję, że tutejsze napoje także mają cudowne działanie Jedno jest pewne: w tym upale smakują wyśmienicie Jak wracamy do motocykla, nasz czarny oprawca leży w cieniu GS-a, patrzy na nas i macha ogonem. Nie mamy jedzenia, ale dajemy jej wodę. Zanim zacznie pić, liże mnie po ręce i patrzy głęboko w oczy. 236.jpg 243.jpg Na drodze trafia się dobry „zając” – dobrze jedzie. Nawet za dobrze – 150 km/h to za dużo jak na stan tutejszych dróg (nawet ekspresowych). Zanim jednak zdążyłem podjąć decyzję, żeby odpuścić jazdę za nim, sam zwolnił poniżej dopuszczalnej prędkości. Za chwilę policja mierzy nas suszarką. Z tego wniosek, że w Iranie także mają swojego Janosika Generalnie jazda po Iranie jest ciężka. Nie wynika to wcale z jeżdżących za szybko, lecz bezmyślnie. Tu w kodeksie drogowym musi być zasada nieograniczonego braku zaufania do innych uczestników ruchu. Każdy może wykonać w dowolnym momencie wybrany przez siebie manewr: jazda po 2 pasach naraz jest standardem, włączanie się do ruchu bez patrzenia w lusterko czy ktoś jedzie danym pasem też, nie dziwi zmiana pasa, pomimo, że sąsiedni jest zajęty, jazda pod prąd, itd. Motocykliści/motorowerzyści zaś to osobny temat: jeżdżą po chodnikach, przejściach dla pieszych, na których potrafią zawrócić; sygnalizacja świetlna ich w ogóle nie dotyczy. Jednym słowem: jest wesoło Nawet sami Irańczycy mówią nam, że jesteśmy odważni, że jeździmy po Iranie motocyklem Krajobrazy ciekawe. Często kręcą się małe trąby powietrzne, unoszące niewielkie kamienie. Niby cały czas jedziemy w pustkę, ale potrafią przed nami wyrosnąć góry: nagie, ostre, nieprzystępne. Dostrzegamy również pole ryżowe, co dla nas jest pewną ciekawostką. Emocji dostarczają co jakiś czas irańscy kierowcy: kobieta jedzie pod prąd na czołówkę z nami, bo skręca w lewo (trzeba było ją ominąć lewym pasem), skręcanie z lewego pasa w prawo, czy z prawego w lewo, bez kierunkowskazu to norma. W szczerym polu biegnie linia kolejowa. Do tej pory nie widzieliśmy pociągu w Iranie. Ciekawostką są też znaki z oznaczeniem stacji kierujące totalnie w pole. Co najlepsze - było ich kilkanaście! 237.jpg 238.jpg 239.jpg 240.jpg 241.jpg Dojeżdżamy do Persepolis; w oddali widać już ruiny starożytnego miasta. Mieliśmy wielkie wątpliwości, czy w ogóle porywać się na zwiedzanie tego miejsca. Wiele osób w Polsce było zdania, że nie warto: niewiele zostało i nie bardzo jest co oglądać. Zadziałała jednak magia nazw. Jak to będąc w Iranie nie zobaczyć Persepolis? Z chęcią umiejscowiłbym znane z lekcji historii imiona: Dariusza, Kserksesa czy Artakserksesa. Musimy to zobaczyć! 242.jpg Przy samym wejściu do muzeum ponoć jest hotel, w którym mamy nadzieję się zadekować, zaś jutro jak najwcześniej uderzyć na zwiedzanie. Parkujemy pod bramą na płatnym parkingu i pytamy kolesi z obsługi o hotel. Pokazują kierunek – budynek nawet widać. Niestety okazuje się, że jest zamknięty, zaś jak powiedziała nam babeczka z kasy biletowej: od dwóch lat. Przy motocyklu zagaduje mnie całkiem spora irańska rodzinka: dziadkowie, rodzice i wnuki. Wnuczek ok. 17- letni mówi po angielsku. Nie mogą uwierzyć, że przyjechaliśmy motocyklem aż z Lachistanu. Pytają jak wyglądają drogi na takim dystansie, czy są dobre? Jak Dominik podszedł do nas, także był o to pytany. Oferują pomoc, jednak nie jesteśmy pewni, czy to nie był ów słynny irański ta’arof (czyli zwyczajowa wymiana uprzejmości). Polecają porządne, choć drogie hotele w Shirazie. Na koniec usłyszałam, że mamy bardzo ładne niebieskie oczy. Za jakieś 1,5 km jest nasza ulubiona państwowa sieć hoteli. Tym razem okazuje się, że na hotel składają się drewniane domki; jak na koloniach, na których nigdy nie byłam Domki mają ten plus, że motocykl można zaparkować pod drzwiami, zaś sam kompleks znajduje się wśród drzew i zieleni. Rosną tu granaty, limonki i mandarynki. Jest nawet basen, choć pusty Jednak zanim dojechałem do domku zostałem pogoniony przez tutejszego psiura, a zasadniczo sukę. Nauczeni doświadczeniem, zanim zdecydowaliśmy się wprowadzić do pokoju obadaliśmy wszystkie newralgiczne punkty pokoju: czy klima pomimo tego, że jest także działa, czy agregat nie jest aby przykręcony do ściany pokoju bez izolacji i po włączeniu wiatraka nie dzwonią szyby w oknach, czy w łazience leci chociaż zimna woda, czy jest jakiekolwiek światło, etc. Wiem, jesteśmy nienormalni Wszystko w porządku. Łazienka spoko: jakby ktoś chciał umyć włosy siedząc na kiblu: voila! W razie czego, na drzewku za domkiem wiszą granaty! Ania zakumplowała się natychmiast z suczką. Okazało się, że ma ona jeszcze 2 młode. O ile matka bardzo chętna do głaskania, to szczeniaki nie bardzo – jeden nawet na nas warczy. 257.jpg 255.jpg 256.jpg 252.jpg 253.jpg Po jakimś czasie pojawia się młody chłopak, który pyta czy mógłby przyjść do nas pogadać. Pewnie, wpadaj. Umówiliśmy się na 20:00. Ogarnęliśmy się i czekamy na chłopaków na ławce przed domkiem. Ponieważ nie zauważyliśmy żadnych innych gości, Ania nie zakłada chusty, ma ją tylko na ramionach. Poza tym występuje w samym t-shircie, czyli wbrew obowiązującym zasadom – z odkrytymi ramionami. Chłopak zjawia się z dwoma kolegami. Zaczynają jakąś dziwną gadkę o miłości, pokoju itp. Chcą nas nagrywać i to z 3 ujęć naraz; przynieśli nawet jakiś sprzęt do oświetlania, żeby dobrze było widać. Pytamy po co to nagranie? Gość pokazuje jakiegoś instagrama, ale jego historia nijak nie trzyma się kupy; na instagramie nie ma żadnych filmów, ani przede wszystkim, jego. - Skoro nie chcecie być nagrywani, to ok, ale może poszlibyśmy gdzie indziej, np. do waszego pokoju? - A może usiądziemy w lobby hotelowym? Pozostali dwaj cały czas kręcą się jak wszy na grzebieniu. Ewidentnie coś kombinują; prawdopodobnie nagrywają z ukrycia. Skoro nie ma nagrania to gadka jakoś się nie klei i chłopaki odpuszczają. O co tu chodziło? Wciągamy przywiezioną z Polski żelazną rację żywnościową w postaci zupki chińskiej i orzeszków, delektujemy się kupionym po drodze kolejnym przepysznym mango i walimy w kimę. Razem z nami „nasze” psy. Jeden mały – ten bardziej bojowy co jakiś czas szczeka w nocy. Wylazłem przed domek zobaczyć czy nic mu nie jest, ale było ok. Siedzi na skraju podestu i piłuje paździapę Pięknie pachnie igliwiem! Dziś pokonaliśmy 447 km. |
17.05.2024, 10:46 | #43 |
Zarejestrowany: Jul 2016
Miasto: Zagórów
Posty: 432
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 1 dzień 11 godz 50 min 38 s
|
Ależ się człowiek nakręca na ten Iran czytając takie relacje. Dzięki Dreed.
|
22.05.2024, 18:59 | #44 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 352
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 19 godz 18 min 59 s
|
Dzień 11 – wtorek – 26 lipca
Rano cała ferajna w komplecie: suczka śpi przy naszym progu, a małe tam, gdzie wczoraj się wydzierały. Do tego pojawiło się bardzo dużo motyli, które przyjemnie się obserwuje. 258.jpg 259.jpg Zbieramy się, żeby być pierwszymi zwiedzającymi Persepolis, a do ruin mamy ok. 1,5 km do przejścia. Na razie temperatura nie doskwiera, więc spacer jest całkiem przyjemny. Muzeum otwierają o 8:00. Bilet kosztuje 2 miliony riali. Ponieważ jesteśmy sami, łapie nas magia miejsca. Ponoć w swoim czasie było to najbogatsze miasto świata. 244.jpg 245.jpg 246.jpg 247.jpg 248.jpg 249.jpg Chodzimy spokojnie po mieście Dariusza I, udajemy się do położonego trochę wyżej grobowca Artakserksesa, skąd roztacza się piękny, panoramiczny widok na całe miasto. Wrażenie estetyczne trochę psują rozmieszczone w wielkiej ilości barierki i szyby odgradzające nas od zabytków. 254.jpg Pojawiają się pierwsi zwiedzający. Szybko wyjaśniło się, dlaczego jest aż tyle irytujących nas barierek i szyb – turyści włażą wszędzie, gdzie się da, by zrobić sobie zdjęcie. Zdecydowanie warto było przyjechać tutaj, przekroczyć Bramę Wszystkich Ludów. Naszą uwagę przyciąga tabliczka oznaczająca WC – przypomina, że nie jesteśmy w starożytnej Persji, lecz w Iranie. 250.jpg Kończymy zwiedzanie i spieszymy się na śniadanie, bo trwa tylko do 10:00, a oprócz tego, że sami chcemy coś zjeść - musimy nakarmić psa! Ledwo zdążyliśmy - wpadamy do hotelu o 9:50. Nikt nie robi jednak najmniejszego problemu – dostajemy swój przydział. Śniadanie okazuje się całkiem niezłe; po spacerze smakuje jeszcze lepiej. Jajka sadzone, kawa, mleko, herbata, sok, serki i miody. Do tego płachty chleba wyglądającego jak folia bąbelkowa. Robię psu 4 kanapki, smaruję masłem, potem dżemem i miodem. Ciekawe czy zje? Tak się cieszy z jedzenia, że po mnie skacze, przy okazji brudząc spodnie. Żal będzie zostawiać te psiury, ale suczka została przynajmniej przyzwoicie wygłaskana. Chyba będzie miała trochę fajnych chwil do psich wspomnień. Idziemy się rozliczyć za nocleg. Recepcjonista okazuje się bardzo sympatyczny. Pyta jak nam się podobało i czy wszystko było w porządku. Prosi o zrobienie zdjęcia z motocyklem pod znakiem hotelu. Ale myli się ten, kto myśli, że w Iranie można zapłacić za hotel, oddać klucz od pokoju i po prostu wyjść. Najpierw należy dokonać oględzin pokoju: czy nie został zdewastowany i czy nic nie zginęło. Zostawiamy recepcjoniście pocztówki z Polski, z czego bardzo się ucieszył. Na pożegnanie jowialnie złapał mnie za policzek Dziś nie czeka nas długa droga – jedziemy tylko kilkadziesiąt kilometrów do Shiraz. Życie tu zaczyna się dość późno, bo dopiero około 8:00. Dopiero o tej porze na drogach zaczyna się ruch. Inna sprawa, że wystarczą 3 samochody w jednym miejscu by narobić niezłego bałaganu. Niestety, jest już przed 11:00, więc na drodze korek. GS z kuframi nie jest motocyklem, który najlepszy jest na takie warunki. Ani nie przepycha się nim łatwo między samochodami, ani kierowcy irańscy nie są przyzwyczajeni do tego. W samym Shiraz wcale nie jest lepiej. Trudno, musimy nieraz odstać swoje… 260.jpg 261.jpg 262.jpg 263.jpg 264.jpg GPS prowadzi nas uliczkami medyny szerokimi na wyciągnięcie rąk. Często jedziemy rynsztokiem Miasto jest bardzo nagrzane, do tego wentylatory włączające się co chwila w motocyklu walą gorące powietrze prosto na nas. GPS bardzo kręci, do tego często kieruje nas pod prąd. Dobrze, że nikt nie jedzie z naprzeciwka! 267.jpg 274.jpg Jednak do hoteli jakoś dzisiaj nie mamy szczęścia: pierwszy jest drogi, a w pokoju śmierdzi, w drugim hałasują agregaty, w trzecim nie działa klimatyzacja, czwarty zamknięty na głucho. Wreszcie trafiamy do Ana Guest House. Jest to tradycyjny, irański dom z wewnętrznym dziedzińcem, w którym urządzono hotelik. 8 milionów za noc. Warunki przyzwoite. 278.jpg 285.jpg Uderzamy w miasto i oczywiście na bazar. Jest wielki, ale śmierdzi tu chińszczyzną. Ponieważ nastała pora sjesty dużo lokali jest pozamykanych. Na rogu ulicy trafiamy na lokal z żarciem na wynos. Zapuszczamy żurawia i zanim zdążyliśmy dobrze się rozejrzeć, dostajemy miseczkę zupy z makaronem, fasolą i soczewicą, a za chwilę kolejną – tym razem o składzie nie do odgadnięcia. Siadamy na ławce i pałaszujemy. Jedzenie całkiem smaczne. Pan nie chce żadnej zapłaty. Proponuję pieniądze 3 razy, żeby być pewnym, że nie jest to ta’arof. Przyznam, że trochę mnie ten zwyczaj mierzi, ale z drugiej strony słabo byłoby nie zapłacić 277.jpg 279.jpg Łazimy trochę po mieście, przyglądając się ludziom. Korzyść jest obopólna, bo zarówno oni dla nas, jak i my dla nich jesteśmy atrakcją Zaglądamy do sklepików, warsztatów, cukierni. Irańczycy są bardzo otwarci, zapraszają do środka, nie robią problemów z naszego wścibstwa. Bez problemu pozwalają się fotografować. 268.jpg 269.jpg 270.jpg 271.jpg 272.jpg 273.jpg 275.jpg 276.jpg – Patrz, KTM Duke, zupełnie jak mój - Faktycznie! I do tego prawdziwy, a nie XTM. Podejrzewam, że nie było łatwo go tutaj sprowadzić, ani tym bardziej nie był tani… 280.jpg Siadamy na ławeczce przy ulicznej kafejce, gdzie za grosze można kupić kawę – niewielkie, mocne espresso. Obok piekarnia – pięknie pachnie! Z lokalu wychyla się chłopak i obdarowuje nas cieplutkim chlebem w formie podpłomyka. Pokazuje, żeby spróbować i pyta czy smakuje. Cóż zrobić, jemy chleb i zapijamy go kawą. Faktycznie, dobry. Chleb dostaje także przechodzący obok wyraźnie biedny człowiek. Wniosek z tego, że my także musimy wyglądać jak dwie małe „rumuńskie znajdy”, skoro nas chlebem karmią Dziś przed nami bardzo konkretna ekspedycja: chcemy zjeść deser z nitkami falude! Są to mrożone nitki skrobi z ryżu lub kukurydzy. Udaje mi się je upolować, więc zamawiam z sosem szafranowym; Ania bierze zaś lody z sokiem marchewkowym – podpatrzyliśmy, że lokalsi tak jedzą. Połączenie to okazuje się bardzo smaczne. Generalnie chyba lubią tu marchewkę: pierwszą potrawą, którą tu dostaliśmy z tego warzywa był… dżem. Także niezły. 281.jpg Zagaduje nas nauczyciel angielskiego: pyta skąd jesteśmy, jak podoba nam się w Iranie, itp., po czym zaprasza do siebie, abyśmy u niego przenocowali. Odmawiamy 3 razy, a on ponawia propozycję. Oznacza to, że zaproszenie jest szczere. Z żalem, ale nie korzystamy, bo już mamy hotel zabukowany na 2 dni. Spełnia się przepowiednia dziewczyn z pijalni soków: jesteśmy najedzeni niemożliwie. Jedyny problem, że brakuje nam trochę różnorodności jedzenia i warzyw. Jak pokazujemy w knajpie, że chcemy coś zjeść, najczęściej dostajemy mięcho – coś a’ala kofty. Jest to generalnie smaczne, ale chcielibyśmy popróbować także czegoś innego z ponoć przebogatej kuchni irańskiej. Mięsa tego zwierza także z chęcią bym spróbował, choć – jeśli wierzyć opowieściom – nie jest niczym specjalnym. 282.jpg Kupujemy warzywa, które przyrządzimy sobie na kolację. Do tego bierzemy 2 piękne mango. Zagadują mnie 2 młode dziewczyny. Całkiem ładne, choć one piszczą na widok moich warkoczy. Chcą, abym poszła z nimi do świątyni, bo teraz jest czas na coś ważnego. Ale co z Dominikiem i wielką siatą z zakupami? Dziękuję za propozycję. Dziewczyny mówią, że mam ładne oczy i włosy. Jeszcze fota, ale nie umiem robić sobie selfie i nie wiem jak się ustawić do zdjęcia, więc wychodzę na nim jak Żaba. Na pożegnanie zostaję wytargana za policzek przez którąś z dziewczyn. 283.jpg Świetny jest irański zwyczaj przesiadywania na patio domu na poduchach. Oddajemy się w ten sposób błogiemu lenistwu w hotelu i obserwujemy niebo popijając czaj. Dosiadł się do nas gołąbek i ciekawie spogląda na nas. 284.jpg Wygląda, jakby zbierało się na burzę. Powietrze jest lepkie i ciężkie. Gość z hotelu mówi nam, że wczoraj była burza, jednak spory kawałek stąd. Zginęły 24 osoby. Pokazuje nam filmik w telefonie: ludzi piknikujących pod drzewami w suchym korycie rzeki porywają masy wody, które nagle utworzyły się z opadów. Ponieważ ziemia jest bardzo wyschnięta, deszcz nie wsiąka w nią, lecz woda spływa po naturalnych spadkach terenu. Wieczór jest przepiękny! Deszcz nas ominął, a do tego zachód słońca ubarwił niebo na różowo. Wychodzimy na dach, żeby mieć lepszy widok. Widoczna w oddali góra nazywana jest przez mieszkańców Shirazu Górą Matką: po prawej widać twarz, zaś po lewej brzuch ciężarnej kobiety. Widok jest urzekający. Gdyby nie to, że słońce finalnie schowało się za horyzont, można by patrzeć na ten spektakl jeszcze długo. Nagle na dachu sąsiedniego budynku zapanowało ogromne poruszenie; dochodzą nas jakieś dziwne dźwięki. Dopiero przeciągle mraaaauuu i dwa czarne cienie przemykające po dachach pozwoliły zidentyfikować puchatych sprawców całego zamieszania. 286.jpg Tego dnia pokonaliśmy niebagatelny dystans 52 km. |
01.06.2024, 08:53 | #45 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 352
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 19 godz 18 min 59 s
|
Dzień 12, środa, 27 lipca
Zgodnie z planem dziś nigdzie nie jedziemy, ale mamy wynotowane kilka miejsc w Shirazie, które warto odwiedzić. Plan – można by powiedzieć, że wakacje to nie czas na sztywne trzymanie się kolejnych punktów, lecz – jako czas wolny – wszystko powinno odbywać się na spontanie. To racja. Jednak uważam, że warto wcześniej mieć przygotowane info na temat odwiedzanego miejsca, bo odpada gorączkowe szukanie ciekawych obiektów. Dobrze także mieć koordynaty kilku miejsc noclegowych, bo wtedy - często po całym dniu jazdy – nie trzeba ich namierzać. A kręcenie po obcym mieście w 40 stopniach to nie jest największa z atrakcji Nasze podejście do planów jak i one same ewoluowały w czasie. Nadal lubię poszukać ciekawych miejsc, czy zjawisk, ale chętniej wybieramy takie, których nie ma w przewodnikach. Coraz częściej zaś łapiemy się na odpuszczaniu kolejnego punktu „który trzeba zobaczyć” na rzecz pozostania w jakimś ciekawym, znalezionym przypadkowo, miejscu czy smakowania jego klimatu. Dziś chcemy zobaczyć meczet Nasir ol-Molk czyli Różowy Meczet. Nazwano go tak z powodu koloru, który przybiera jego wnętrze na skutek światła wpadającego przez witraże. Jednak najlepszy efekt jest rankiem, tj. około godziny 8. Wobec tego wstajemy o 7:00, żeby ze wszystkim się spokojnie wyrobić. Rzut oka za okno uświadamia nam, że nie ma sensu jeszcze nigdzie iść Niebo zasnute chmurkami. Z racji panujących temperatur, nie obrazilibyśmy się, jeśli pojawiłby się mały deszczyk! Możemy spokojnie zjeść hotelowe śniadanie. Dostajemy zupę a’la owsianka, lecz robioną na wywarze z mięsa, oraz tradycyjnie: omlet, ser, warzywa, dżemy. Ponieważ słońce nie chce się pokazać, siedzimy na patio, leniuchujemy i wypisujemy kartki pocztowe do rodziny i znajomych. Wysyłanie pocztówek to bardzo fajny zwyczaj, który niestety już zanika. Nasi znajomi lubią dostawać kartki, więc trzeba podjąć ten niewielki wysiłek i zakręcić się za ich wysłaniem. Zwłaszcza, że pewnie nie co dzień dostaje się pocztówkę z Iranu W sumie, my też lubimy je dostawać … Pokazało się słonko, można więc uderzyć do różowego meczetu. Wejście kosztuje 1mln riali. 287.jpg 289.jpg Wchodząc do środka trzeba ubrać czador: turystki dostają go z rękawami i kapturem, wiązany kokardką z przodu, a tubylcy – kawałek materiału, czyli klasyczny czadorek. Pewnie – jeśli chodzi o turystki - chodzi o to, żeby nie było wymówek, że nie ogarnie się płachty materiału i odsłoni kawałek kobiecego ciała. Zdjęcia można robić tylko telefonem, nie wolno wnieść aparatu. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Można zamówić sobie profesjonalne zdjęcie, robione przez dyżurnego fotografa, ale … należy wnieść opłatę. Na miejscu targ próżności. Ciekawie patrzy się z boku na te wszystkie pozy, dzióbki i gonitwy za idealnym ujęciem. Ktoś nagrywa vloga. Próżność i raz jeszcze próżność. Na krzesełkach siedzą wrony (tzn. kobiety ubrane w klasyczne, czarne czadory) : jak którejś z turystek zsunie się okrycie, to wrona sunie jak z procy z naganą. Iranki mają duże stopy. Z moim rozmiarem 36 nie będzie międzynarodowej wymiany butów. 288.jpg W drodze powrotnej nagabuje nas przewodnik: mówi, że ma samochód i obwiezie nas po najciekawszych miejscach. Powiedzieliśmy mu, że mamy swój motocykl i to tłumaczenie mu na szczęście wystarczyło. Tymczasem idziemy do meczetu Vakil. Znów zagłębiamy się w bazar – to zawsze jest urzekające miejsce. Niestety, śmierdzi tu chińskim plastikiem i mamy wątpliwości co do pochodzenia towarów. Jest to chyba ta gorsza twarz globalizacji. 292.jpg 296.jpg Po drodze można zaobserwować trochę beztroski: na środku skrzyżowania jest fontanna, w której bezstresowo, w ubraniach kąpią się dzieci. Czysta, niczym nie zmącona radość Nie do pomyślenia w naszym, poukładanym, bezpiecznym świecie. 290.jpg 291.jpg Meczet Vakil. Wejście kosztuje po 500.000 riali. Tu nie ma tłumów; można powiedzieć, że poza nami nie ma prawie nikogo. Jest za to cień i dywany rozłożone na chłodnej kamiennej podłodze. Nikt nie robi problemu, gdy układamy się na nich i kontemplujemy chwilę. Ponoć nawet usnąłem, ale kto by babsku wierzył 294.jpg 295.jpg 297.jpg Nie może być tak, że na wakacjach są same przyjemności. Są także obowiązki: trzeba wymienić pieniądze i kupić kartę do telefonu Szczęśliwie – umiemy żyć bez tego urządzenia, ale nieraz dobrze by było z niego skorzystać. Poza tym zainstalowany w Polsce VPN nie daje rady i jeśli mamy wifi i tak nie da się otworzyć większości stron, jak chociażby Interia czy Wirtualna Polska. Ciekawe jak FAT? Działa! Z zakupem karty sim poszło łatwo. Gość, nie dość, że sprzedał i uruchomił, to jeszcze zainstalował ichniejszego vpn-a, który otworzył nam pełny dostęp do wirtualnego świata. Za szybą na ladzie sprzedawca ma zbiór przeróżnych monet ze świata, ale nie ma złotówki. Zatem uzupełniamy jego kolekcję 293.jpg 299.jpg Przyszła pora na wymianę pieniędzy. Tylko gdzie to zrobić? Zagaduję sprzedawcę na stoisku z okularami, czy nie chce kupić dolarów. Chętnie, ale nie ma za dużo gotówki. Zostawia nas za ladą, a sam robi rundę po sąsiadach. Uzbierał jedynie na 100$, ale dobre i to. Ja mam za to znowu kieszenie pełne mamony Może nie udało się wymienić tyle, co chcieliśmy, ale pozytyw jest taki, że okazało się, że kasę można wymieniać prawie wszędzie! Drugą część wymienimy w kantorze. Chęć bycia prawilnym w Iranie nie popłaca: nie dość, że zmarnowaliśmy pół godziny na spacer, to kantor okazał się zamknięty, zaś kurs – gorszy niż dostaliśmy wcześniej Wobec tego – starym zwyczajem z Turcji – szukamy złotnika. Tam na pewno się uda. Znajdujemy szybko, na wystawie widać naprawdę misterne wyroby. Wchodzimy. I to okazuje się strzałem w dziesiątkę! Kurs przyzwoity, gość przesympatyczny. Pogadaliśmy z nim chwilę za pośrednictwem jego brata, który zna angielski. Jak mówię im jak mam na imię, chłopaki nie mogą nadziwić się, że nie oglądaliśmy ich serialu „Dominik”. Zostawiamy chłopakom nasz banknot 10-złotowy. I jak mogłoby zakończyć się spotkanie w przyjacielskiej atmosferze? Zostałem wytargany za policzek 301.jpg Szwendamy się trochę po mieście; z racji późnego popołudnia na ulice wyległy tłumy. Idziemy się do pana, który poczęstował nas zupą – chcemy jako drobny upominek dać mu torbę z łowickimi motywami i napisem Polska. Nie wiemy o co chodzi, ale nie wyglądał na zachwyconego. Mam nadzieję, że był zaskoczony, a nie niezadowolony, bo np. zepsuliśmy jego dobry uczynek. Mijamy muzeum Naranjestan, ale nie chce nam się wchodzić do środka. Mijamy także rzeźnika, gdzie prezentowane są kozie łebki, które tworzą makabryczny widok, zwłaszcza jeśli pomyślimy w jaki sposób zwierzęta te zostały uśmiercone. Dalej mijamy sklep zoologiczny, który także przedstawia makabryczny widok. Zwierzęcy horror. Ania nie jest w stanie zrobić zdjęcia, chce po prostu jak najszybciej stamtąd odejść. 298.jpg 300.jpg 302.jpg Po powrocie do hotelu czeka na nas kolejne, przepyszne mango i walimy w kimę. 303.jpg Tego dnia nie zrobiliśmy ani jednego kilometra (bynajmniej motocyklem ) |
08.06.2024, 21:27 | #46 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 352
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 19 godz 18 min 59 s
|
Dzień 13, Czwartek, 28 lipca
Budzik ma zadzwonić prawie o świcie, a to może oznaczać tylko jedno: jedziemy dalej ! Pobudka o 5:00. O 6 już siedzimy na motocyklu. Przed Ana Guest House żegna nas zapach jaśminu. 304.jpg Miasto śpi, nasz gps chyba też, bo ma problem z wytyczaniem drogi i jedzie sobie obok niej. Pomimo 30- litrowego zbiornika w GS-ie pilnujemy zapasu paliwa, bo o tankowanie nie zawsze łatwo. Trzeba nadrobić kilka kilometrów, żeby znaleźć stację. Lokalną tradycją na tutejszych stacjach okazuje się popsuty pistolet, więc zdarza nam się zalać motocykl benzyną. 305.jpg Rano zimno – niecałe 20 stopni. Mam ubrane kolanówki i getry z merynosa. Później dorzucę jeszcze polar. Droga idzie ładnie. Duże przestrzenie, w każdym możliwym miejscu solidnie podlewane uprawy. Za Shirazem żegnamy uprawy ryżu. 306.jpg 307.jpg Słońce jest za niewielkimi chmurami, więc jazda jest przyjemna, a temperatura oscyluje ok. 27 stopni. Jak tylko wychodzi słońce, temperatura skacze o kolejnych 10. Naszymi nieodłącznymi towarzyszami podróży są ciężarówki: Mac, Volvo, Mercedesy załadowane do granic możliwości. Tu w większości wiozą kamień. Z mozołem wspinają się pod każdą, najmniejszą górę, zaś z górki ostrożnie zsuwają się na 1 biegu. To takie współczesne karawany Iranu, przemierzające czarne nitki asfaltu. 308.jpg 309.jpg Irańskie drogi – o nich można by także wiele powiedzieć. Linie na drodze żyją własnym życiem: mogą pojawić się nagle, opuścić drogę na zakręcie, np. go ścinając lub być wymalowane tak krzywo, że nie dałoby się wzdłuż nich pojechać. Czasami linie sprawiają wrażenie, jakby były nałożone na siebie drogi o różnych kierunkach. Oprócz ciężarówek na drogach towarzyszą nam jeszcze inne osobliwości, jak np. wielbiciele. Wielbiciel – to taka persona jadąca samochodem, którą najpierw wyprzedzamy, potem ostatkiem sił swojej saipy czy paikana nas goni i wyprzedza lub zwalnia i jedzie równo z nami, spychając nas z drogi, lub siedzi na dupie i macha wszystkim czym może, kręci film i drze się do nas czym sił w płucach. Wygląda to tak, jakby chciał nas rozwalić i zabrać na pamiątkę jakiegoś fanta z motocykla. Im dalej w kierunku pustyni, tym lepiej (w znaczeniu spokojniej). Ludzie odkręcają tylko szybę, oglądają, lub słuchają naszego silnika. 310.jpg 312.jpg 313.jpg Dziś dobrze byłoby odwdzięczyć się naszemu motocyklowi za to, że tak dzielnie wiezie nas po Iranie, tzn. wymienić olej. Dystans z Polski do Persji nie pozwala na obróceniu na 1 wymianie oleju. Zauważam przyzwoity przydrożny warsztat. W sumie to wymaganie mam niewielkie: potrzebuje tylko miski na zużyty olej i dach nad głową, żeby słońce za bardzo nie paliło. Narzędzia i olej wieziemy ze sobą. Po wjechaniu do warsztatu, gdy pokazałem, że chodzi o zmianę oleju, widzę przerażenie na twarzy właściciela. Zdecydowanie daje nam znać na migi, żeby jechać dalej. Uspokaja się dopiero, gdy pokazuję, że zrobię to sam Chłopaki bardzo chętnie by mnie wyręczyli, ale mimo wszystko wolę osobiście. Jeden z nich pomaga mi, robota idzie szybko. W pewnym momencie wchodzi do nas chłopak niosąc w puszcze żarzące się węgle z jakimiś wonnościami. Obchodzi cały warsztat i okadza całe pomieszczenie, łącznie z nami. Ni pierona nie rozumiemy o co tu chodzi, ale Ania mówi, że już parę razy widziała w Iranie coś podobnego. Na koniec próbuję zapłacić szefowi, ale nie ma mowy ! Postanawiam dać chłopakowi parę groszy, tylko ile? Milion riali – chyba będzie ok. Jak szef zobaczył, ile mu dałem, wziął od niego pieniądze, odliczył trochę i mi oddał, a resztę przekazał pracownikowi. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i w drogę. 314.jpg 315.jpg O wjeździe na teren pustynny daje znać nie tylko krajobraz, ale również temperatura. Im bardziej zbliżamy się do miasta Jazd, tym goręcej się robi. Zatrzymujemy się na tankowanie. Ania od razu rusza na poszukiwania jakiegoś futra do wytarmoszenia, ale upał tak zmógł dwa lokalne egzemplarze, że nie raczyły otworzyć oczu. 311.jpg Przed Jazdem widać w oddali 2 wierze milczenia, czyli starożytne miejsca pochówku zmarłych, używane przez zaratusztrian. Tylko czy słowo „pochówku” jest to na miejscu? Ciała zmarłych były pozostawiane na wybudowanych z dala od siedzib ludzkich okrągłych platformach, często położonych na szczytach wzgórz. Tam były zjadane przez sępy, zaś pozostałe kości wrzucane do dziury na środku platformy, zalewane wapnem, kwaśną cieczą czy siarką, aby się rozłożyły. Zaratusztrianie wierzą bowiem, że ciało zmarłego zanieczyścić może ziemię, więc pochówek w naszym rozumieniu odpada. Nie do pomyślenia dla nich byłoby także wrzucić szczątki w święty – w rozumieniu ich religii – ogień. Wobec tego pozbywano się ciał w ten sposób. Podobno był on praktykowany aż do lat 70-tych, zaś obecnie ciała składa się do betonowych „urn” czy komór, aby nie zbrukały ziemi. Okazuje się, że wierze milczenia ogrodzone są murem, więc wjeżdżamy w otwartą ba oścież bramę. Za chwilę okazuje się, że wpakowaliśmy się „na zaplecze” kasy muzeum. Jednakże panowie pozwalają nam zostawić tu motocykl i biorą na przechowanie kurtki i kaski. Musimy teraz – jak wszyscy – wyjść i wejść wejściem dla zwiedzających oraz kupić bilety. Jest chwila po południu, słońce praży. Z parkingu i kasy muzeum trzeba przejść kawałek, mijając ruiny karawanseraju. Do wyboru są dwie wieże: wybieramy tę ze schodami. Słońce grzeje naprawdę przyzwoicie: wybranie się tutaj w południe nie było najmądrzejszym pomysłem. 316.jpg 317.jpg Będąc prawie na szczycie, słyszymy dobiegające z góry głosy. Kto jest tak walnięty jak my, aby w pełnym słońcu, w południe wystawić się na taką patelnię? Z ciekawością patrzymy, kto wyjdzie. Wychynęło dwóch chłopaków i dziewczyna. Na plecach plecaki. Śmieją się i gadają. - Cześć! Jak tam na górze? – zagaduję. Chwila konsternacji. - Cześć! Ale spotkanie! Nie spodziewaliśmy się nikogo tu spotkać, a zwłaszcza Polaków! Gadamy dłuższą chwilę. Miło w tak nieoczekiwanym miejscu spotkać rodaków. Mówią, że wczoraj była burza i na dziś deszcz także jest zapowiadany. Wnętrze wieży nie jest zbyt wyszukane, za to roztacza się z niej całkiem niezły widok. 319.jpg Ładnie widać zlokalizowane u podnóża wieży zabudowania, służące osobom przybywającym dokonać pochówku, nieraz z dość daleka. 318.jpg Niestety, czarne chmury na horyzoncie za nami wskazują, że prognozy na popołudnie mogą się sprawdzić. W sumie rano i przez większość drogi widzieliśmy kałuże i mokry piach przy drodze. Wniosek z tego, że niedawno padało. Ziemia parowała, wszędzie wisiała mgła. Kilka kropel spadło też i na nas. Ciężko stwierdzić, czy burza i deszcz już były, czy dopiero nas gonią. Po wejściu na motocykl i wjechaniu na główną drogę, zauważamy, że coś dziwnego zaczyna dziać się nad Jazdem. Wydaje się, jakby chmury schodziły na miasto i przesłaniały widoczność. Kolorystycznie jakieś dziwne: niby ciemne, ale przy samej ziemi jakby bardziej żółte. W życiu nie widzieliśmy takich dziwnych chmur. 320.jpg Jedziemy i obserwujemy to dziwne zjawisko. Coraz bardziej nas to zastanawia, bo chmura na dole jest szersza niż u góry – wygląda na to, że nie opada na dół, lecz unosi się do góry… Olśnienie! To burza piaskowa! Jazd w zaledwie kilka minut zostaje przykryty piachem. Do tego gorąco – jest 42 stopnie. Widać wyraźnie, że tuman piachu zrównuje się z nami. Nie ociągamy się, odkręciłem trochę manetkę – może uda się zwiać? 321.jpg 322.jpg Ładnie: po jednej stronie drogi burza piaskowa, po drugiej burza „zwykła” - a my środkiem. Allah czuwa. Jak w kinie, tylko doznania silniejsze. Dajemy ostro do przodu, ale burza piaskowa nas goni. Widok niesamowity – chmury rzucają cień na pustynię, więc jest ona w większości ciemna, a gdzieniegdzie przebijają beżowe plamy. Przed nami wspaniały spektakl natury: małe wiry tańczą wzbijając piach, tworząc ogromne wiry piaskowe, które przeobrażają się w ściany piasku. My nadal gonimy środkiem do Bafq. Udało się – burza została na nami. 323.jpg Tradycyjnie w napotkanych samochodach ludzie machają, trąbią i migają światłami. Na poboczu stoją samochody i gromada ludzi. Pokazują, żeby się zatrzymać. Witają się z nami, oglądają motocykl, choć najbardziej ciekawi ich cycaty silnik GS-a, robią zdjęcia i dziękują za spotkanie. Jeszcze tylko łykniemy „zam-zam fantę” w pobliskim sklepie i jedziemy dalej. Kierujemy się do kampu na Pustyni Bafq (Desert Camp Shenoshaden). Plan jest taki, żeby się tam przekimać i wstać na wschód słońca. Mamy nadzieję na niesamowity spektakl! W oddali majaczy już pustynia oraz camp. Wydmy prezentują się bardzo ładnie na tle gór. 324.jpg Chyba będą nici z naszego noclegu tutaj. Im bliżej campu, tym większy bałagan. Okazuje się, że jest on zamknięty na cztery spusty. Taki urok podróżowania poza sezonem Każdy kij ma jednak 2 końce – nie ma tu ani żywej duszy! „Cała” pustynia tylko do naszej dyspozycji. Jest mega klimatycznie! Trochę tam pokręciliśmy się, porobiliśmy zdjęć i powsłuchiwaliśmy się w ciszę pustyni. Właśnie dla takich chwil jechałem tyle kilometrów. Warto było! 325.jpg 326.jpg 328.jpg Uwieczniamy na zdjęciu rachityczny krzaczek za jego upór w dążeniu do życia 329.jpg Niedaleko wydm przebiega linia kolejowa. 327.jpg Trudno: nie udało się przy wydmach, więc szukamy noclegu w Bafq. W miasteczku zatrzymuje nas chłop i pokazuje, że dalej droga jest nieprzejezdna, bo na skutek opadów płyną rzeki. Namówił nas Choć nie było tego w planach, jedziemy zobaczyć jak to naprawdę wygląda. Postanawiamy, że zrobimy ok. 10 km i jeśli niczego nie trafimy – wracamy. Nie udało się zobaczyć rzek płynących po jezdni. Albo za mało oddaliliśmy się od miasta, albo jechaliśmy w złym kierunku. Najwyższy czas poszukać hotelu. Pierwszy nie wzbudził naszego zaufania. Jedziemy wobec tego do drugiego - hotelu Alandar. Gość na recepcji okazuje się straszliwie niekumaty, ale hotel wygląda ok. 330.jpg Natychmiast włączamy klimę, bo pokój jest nagrzany, a my idziemy do hotelowej knajpki coś zjeść. Jedzenie okazało się całkiem znośne. Po powrocie do pokoju czekały nas dwie, a zasadniczo trzy niemiłe niespodzianki. Klima była za słaba, żeby schłodzić pokój, oprócz tego został włączony wyciąg, który pięknie rezonował u nas w pokoju, zaś przed północą została włączona na maksa muza! No tak – jutro piątek (czyli irańska niedziela)! Ciekawi jesteśmy co oni przy tej muzyce robią Hotel kosztował 7,6 mln riali. Nie polecamy. Za nami 619 kilometrów. |
17.06.2024, 14:35 | #47 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 352
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 19 godz 18 min 59 s
|
Piątek, 29 lipca – Bafq – pustynia Lut – Shahdad
Wstajemy o 5 niewyspani, ale za to w dobrych humorach. Ja jestem trochę podekscytowany, bo dziś jedziemy na pustynię Lut. To najpiękniejsza pustynia Iranu, a nie wiem czy mówiłem, ale wyjątkowo lubię pustynie Ta ma dodatkowo ten plus, że uchodzi za najcieplejsze miejsce na ziemi. Mam w związku z tym nadzieję zobaczyć jak termometr pokazuje piątkę z przodu W nocy ktoś szarpał motocykl, albo na nim siadał, bo widać, że pokrowiec był odpinany, a alarm sygnalizował, że był uruchamiany. To fajna funkcja alarmu w Gejesie. Nie jedziemy na widziane wczoraj wydmy na wschód słońca, bo niebo jest zachmurzone, a wszędzie wiszą niewielkie mgły. Jak dotąd, droga, którą jedziemy okazała się najładniejszym fragmentem Iranu. Piękne góry, a później pustynia i bezkres robią spore wrażenie. 331.jpg 332.jpg 333.jpg 335.jpg Co ciekawe, dużo odcinków jezdni było zalanych. Gdzieniegdzie dużo szlamu – na takim masełku łatwo się poślizgnąć, czego zdecydowanie wolelibyśmy uniknąć. Na pustyni woda. 334.jpg 336.jpg 337.jpg Przejeżdżamy przez jakąś wioskę. Przed jednym z lokali kolejka – to sygnalizuje, że jest tam piekarnia. Zatrzymujemy się, żeby nabyć ciepłe pieczywo. Można powiedzieć, że jest pieczone na bieżąco, a ludzie zabierają je jak tylko ostygnie na tyle, żeby wziąć je w rękę. W piekarni pracują 3 osoby: dwie babki i facet. Kobiety, ubrane w białe rękawiczki z wałkami w dłoniach, wyciągają spod ściereczki kawałki ciasta i rozwałkowują je do pożądanych rozmiarów. Potem nakłuwają grzebieniem dziury. Placek wędruje na wielki „tamburyn” i facet umieszcza go wewnątrz pieca w kształcie beczki. Po chwili wyciąga upieczony chlebek, wyglądający jak podpłomyk. Pracownice prawie na nas nie zerkają, a jeśli już – patrzą raczej nieufnie. Kobieta z kolejki przed nami bierze 8 chlebów, my tylko dwa. Trochę się dziwią, że tak mało. Płacę oczywiście gotówką. Starszy facet z kolejki pokazuje, że nie trzeba mieć pieniędzy, lecz wystarczy plastikowa karta, którą można przystawić do czytnika i tym sposobem zapłacić za chleb. Pytam, czy możemy zrobić zdjęcie piekarni. Oczywiście, nie ma problemu. Lody zostają przełamane. Płacimy jakieś śmieszne pieniądze, nawet jak na warunki irańskie. Próbujemy podpłomyki i okazują się pyszne. 339.jpg 340.jpg 341.jpg Jest mgliście i ciepło – ok. 27 stopni. W kolejnej wiosce, a właściwie za nią woda przelewa się przez drogę. Nie bardzo widać jakiej jest głębokości, ani co kryje się pod powierzchnią brązowej cieczy. Cóż, znowu czeka mnie suszenie butów. Idę na zwiad, czy można przejechać, a Dominik zagaduje jakąś babkę. Na szczęście nadjeżdża samochód i okazuje się, że nie jest głęboko. Przejeżdżamy. Motocykl tylko ubłocony. 338.jpg Ja tymczasem zauważam, że na mojej kurtce przycupnęło całkiem ciekawe stworzenie. 343.jpg Stajemy zatankować. Piję dużo zimnej coli zamzam, bo boli mnie głowa. Kupujemy jakieś masło, serek, ale nie daję rady zjeść. Ale jest oczywiście psia bieda – boi się okrutnie i nie wie, co to głaskanie. Cmokam, pies nieśmiało zaczyna podchodzić, a jakiś gość go wyrzuca. Macham do niego łapami i dobrze, że nie rozumie co przy tym do niego mówię. Gość patrzy zdziwiony i odpuszcza. Robię psu kanapki z masłem i serkiem. Najpierw zlizuje serek, a potem zjada chleb. Zaklejona serkiem paszcza wygląda na szczęśliwą. Daję mu wodę – nieśmiało liże mnie po palcu. Potem koleś ze sklepu przywołuje psa, co oznacza, że są tu także przychylne zwierzęciu osoby. Na stacji znowu nie odbił pistolet. Udało się jednak bardzo nie pochlapać motocykla. 345.jpg Po drodze pustynna zabudowa: domy z gliny wyglądają na opuszczone, ale to tylko złudzenie. Mijamy dużo poletek uprawnych, w dolinach rzek zielono. 344.jpg Pośrodku niczego mamy pierwszą kontrolę policyjną/wojskową. Chłopaki się nudzą, więc nas zatrzymują, patrzą w paszporty. Ale wydają się jakoś nadzwyczajnie napięci. Zaglądają do kufrów, każą otwierać poszczególne saszetki, wyciągać poszczególne ciuchy. Jeden z nich siada na motocykl, którego silnik pracuje. Naglę odkręca prawie do odcięcia manetkę gazu. Dla pewności gaszę GS-a i wyciągam ze stacyjki kluczyki. Zmitrężyliśmy kilkanaście minut i jedziemy dalej. 346.jpg 347.jpg 348.jpg Na drogach widać trochę folkloru – na motocyklu jedzie cała rodzina. 349.JPG Pod drzewem rozłożyło się piknikujące towarzystwo i korzysta z nielicznego tutaj cienia. 350.jpg Mijana po drodze tablica informacyjna potwierdza, że jedziemy w dobrym kierunku. Wskazanie termometru także. 351.jpg 354.jpg Także widoki wskazują, że niebawem czeka nas coś ciekawego. 355.jpg 356.jpg Dojeżdżamy do oazy na Lut – Shahdad. W gps-ie ustawiamy pierwszy hotel – na obrzeżu wioski. Wydaje się zamknięty. Objeżdżamy budynek naokoło, ale na szczęście otwiera się brama. Trafiliśmy do rodzinnego biznesu Mustafy i jego rodziców. Hotel otworzyli 9 miesięcy temu. Miejsce okazuje się bardzo przyjemne, pokoje czyste, choć wszystko nagrzane do granic możliwości. Jesteśmy obecnie jedynymi klientami. Szczęśliwie klima działa dobrze i powoli, lecz skutecznie ochładza nasz pokój. Ugadujemy cenę na 7 mln riali za noc. Mustafa mówi, że w lipcu byli tu Polacy. Teren hoteliku jest dość duży i fajnie urządzony. Przepływają przez niego dwa cieki wodne: rzeczka, która po opuszczeniu posesji Mustafy rozdzielana jest na poszczególne domy oraz woda ze źródła, której przydział jest ograniczony. Wokół gaje palmowe – masa palm daktylowych oraz – co oczywiste – daktyli. Mustafa proponuje, przygotowanie dla nas posiłków, na co chętnie przystajemy i młócimy super obiadokolację: kurczaka z ryżem w sosie mango. Pyszne. 377.jpg Dziś chcemy pojechać na pustynię, aby zobaczyć kaluty (ostańce pustynne) o zachodzie słońca. Ponoć widok jest niesamowity. W gps-ie zapisałem miejsce, w którym na zrzucie satelitarnym widać było duże skupisko kalutów. Jest oddalone ok 45 kilometrów od hotelu. Niestety niebo jest trochę zachmurzone i ma różową poświatę. Może zatem zdarzyć się tak, że słońce nie będzie widoczne, ale i tak powinno być pięknie. Po drodze mamy okazję zobaczyć pustynię w kilku odsłonach: jaśniejsza, ciemniejsza, bardziej różowa, w postaci popękanej ziemi, kopców piachu, z niewielkimi krzewami, albo całkiem jałowa. Niemniej jednak każdorazowo jest wspaniała. 357.jpg 371.jpg To co zobaczyliśmy po kilku kilometrach, przerosło nasze oczekiwania! 358.jpg 359.jpg 360.jpg 361.jpg Widok jest naprawdę piękny. Zatrzymujemy się, aby wdrapać się na jeden z kalutów i złapać bardziej panoramiczny obraz. Ja przy okazji odkrywam najpewniej starożytne malowidła naskalne. Dziwne – na Saharze jest o nich bardzo głośno, a tutaj przewodniki milczą na ten temat 362.jpg 363.jpg 364.jpg CDN… |
18.06.2024, 14:10 | #48 |
Zarejestrowany: Mar 2010
Miasto: Sulejówek
Posty: 1,052
Motocykl: Fiddle
Online: 6 miesiące 2 tygodni 1 dzień 17 godz 37 min 7 s
|
dziękuję za wkład w opis i piękne zdjęcia. Czyta się
|
06.07.2024, 20:04 | #49 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 352
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 19 godz 18 min 59 s
|
Siedzimy i nie możemy się napatrzeć. Przestrzeń i spokój naokoło robi wrażenie! Nie wiadomo dlaczego, widoczność w jednym z kierunków jest słaba. Chyba wieje tam wiatr. Tak, w oddali widać tańczący piasek.
Za chwilę tego piasku jest więcej i więcej, a on jest coraz bliżej. To burza piaskowa! Wiejemy! 365.jpg 366.jpg 367.jpg Zanim dobiegamy do motocykla piach strasznie sypie po oczach, poza tym okrutnie wieje gorącym powietrzem - jak z piekarnika. Szybko, kask na głowę! Dobrze, że mamy zakupione jeszcze na Saharze płachty materiału, którymi nauczyliśmy się owijać szyje i nosy. Siedzimy już na motocyklu, silnik pracuje, ale piach wali już tak, że nie bardzo wiadomo gdzie jechać. 368.jpg Szczęśliwie, że aparat oprócz tego, że jest wodoszczelny jest także pyłoszczelny, więc udaje się zrobić kilka zdjęć. Ania chowa aparat, bo szkoda byłoby porysować obiektyw. W motocyklu mam zamontowane dodatkowe „prefiltry” w kanałach dolotowych, żeby nie wymieniać filtra powietrza co chwilę jeżdżąc w terenie. Jak dobrze, że jeden z chłopaków z grona pasjonatów GS-ów podpowiedział mi ten patent! Pewnie nie spodziewał się, że będzie testowany w takich okolicznościach Płachta piachu przykrywa całą drogę. Ciężko się jedzie: nic nie widać, a dodatkowo wiatr spycha z obranego kierunku. Mam nadzieję, że żaden samochód nie jedzie z przeciwka. Widoczność zerowa, nie jestem w stanie powiedzieć, że na pewno jedziemy naszym pasem ruchu. Może rozsądniej byłoby się zatrzymać? W końcu udaje się uciec. Piach przerzedza się, zaczyna być coś widać. Można wyciągnąć aparat z torby. 369.jpg Ciśniemy jednak przyzwoicie, bo burza depcze nam po piętach. Wyraźnie widać, jak piach rywalizuje z nami jeśli chodzi o prędkość. Dopiero teraz uświadamiamy sobie jakie szczęście mieliśmy, że burza przyszła z przodu, a nie od strony oazy. Wtedy trzeba by uciekać w nieznane. Czego, jak czego, ale burzy piaskowej się nie spodziewaliśmy! Doskonale wiem, że na Saharze latem raczej nie występują. Nieopatrznie myślałem, że tak jest na każdej pustyni… To by było na tyle naszego zachodu słońca. Pustynia dała nam lekcję pokory. 370.jpg Wracamy do wioski. Piątek (dzień wolny w islamie), więc większość sklepów zamknięta. Może zahaczymy o meczet. Odpuszczamy, bo dużo modlących się. Za to udało się zobaczyć stary bazar w ruinie. 372.jpg 373.jpg W pewnym momencie słychać jakiś rwetes i z uliczki obok wychodzi pochód. Biją w bębny, słychać recytacje, śpiewy, okrzyki. Zielona postać na wielbłądzie to symbol zwycięstwa (zdaje się, że symbolizuje zwycięstwo Iranu w wojnie z Irakiem). Święto będzie trwało kilka dni, podczas którego rozdawane jest jedzenie. Jest też sala płaczu. W całym Iranie w wielu miejscach murale, albo bilboardy z twarzami, najczęściej młodych chłopaków – to upamiętnienie osób, które zginęły na wojnie z Irakiem. 374.jpg Burza dociera do miasteczka, więc wracamy do hotelu. 375.jpg Przykrywamy motocykl kondomem i idziemy do pokoju. Dzielnie się spisał. Jak burza się uspokoiła wytrzepałem „prefiltry”, które oryginalnie stanowiły filtry powietrza w jakimś chińskim pierdopędzie i kosztowały 20 złotych oraz zajrzałem do właściwego filtra powietrza. Tam czyściutko: oznacza to, że chińska technologia dała radę. Nie przepuściła nawet pyłka W pokoju musimy trochę posprzątać łazienkę i udrożnić kratkę odpływową w prysznicu. Taka jest cena przygody Za radą Mustafy siadamy nad przepływającą przez podwórko rzeczką i moczymy w niej nogi. Chłodna woda przyjemnie opływa stopy. Jest bosko! Coś mi jednak nie pasuje… Pomimo, że woda jest czysta, mam wrażenie, że coś muska mi stopy czy łydki. Przyglądam się i przyświecam telefonem i okazało się, że małe rybki skubią mnie po stopach Mustafa chyba się nudzi, bo siada z nami pogadać. Gadamy o różnych rzeczach, m.in. o małżeństwie. Dowiadujemy się także, że tu – na pustyni Lut – burze piaskowe latem to norma po południu, lecz nie trwają długo. Okazał się, że nie zrobiliśmy najmądrzej uciekając. Powinno się ją po prostu przeczekać. Siedzimy gadamy, chłodzimy stopy w rzeczce, a małe rybki nas podskubują, łaskocząc. Jest środek nocy i 36 stopni, zaś nad nami rozgwieżdżone niebo. Właśnie po to tu przyjechaliśmy… Idziemy spać ok. 23. Okazuje się, że w pokoju mamy lokatora. To mała jaszczurka. Ciekawe, czy przyjechała z nami, czy tutejsza ? Dzisiejszy przebieg to 496 kilometrów. 376.jpg |
22.10.2024, 21:33 | #50 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 352
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 19 godz 18 min 59 s
|
Dzień 15, sobota 30 lipca, 90km, Shahdad
Dzwonek budzika. Jest godzina piąta. Wyjeżdżamy przed świtem, żeby zdążyć zobaczyć wschód słońca na pustyni. Na dworze ciemno i ciepło - 37 stopni. Utrzymuję żwawe tempo, żeby przed świtem zdążyć dojechać do kalutów. Niebo jednak zachmurzone i nie jest nam dane zobaczyć wschodu słońca. To nic. Urzekła nas pustynia Lut w tym wydaniu! Jest pięknie. 378.jpg 379.jpg 380.jpg 384.jpg Najciekawsze jest to, że pustynia tutaj, to coś w rodzaju gliny. Z jednej strony niby jest twarda , ale zapada się trochę pod naszym ciężarem. Same kaluty, które wyglądają niczym kamienne ostańce, w istocie są… także gliną. Trwają chyba tylko dlatego, że są na pustyni, gdzie prawie nie pada. Obawiam się, że kilka solidnych deszczy i rozpłynęłyby się po okolicy. Ta ziemia – glina jest słona. Co chwila widoczne są wykwity solne: miejscami wygląda to jak dobrze znany nam szron. Konsystencja pustyni zachęca mnie do zjechania z asfaltu. Jedzie się w sumie dobrze, choć czuć, że motocykl trochę się zapada – jakby w piasku. Dopóki jadę, jest ok. 381.jpg 382.jpg GS- owi należy się także zdjęcie w tak pięknej scenerii. Zasłużył na to - w końcu to on nas tutaj dowiózł Ledwo go widać z tej perspektywy. 383.jpg 385.jpg O ile wjazd nie był trudny, to wyjazd prosty nie jest. Próba ruszenia nie powiodła się wcale. Tylne koło obraca się, zaś przednie pięknie zapada. Na nic nie zdaje się obciążenie tyłu. Za długo nie próbuję, bo jak się zakopiemy, będzie dobra zabawa. Złażę z motocykla, Ania go pcha, a ja pomagam silnikowi W ten sposób się udało ruszyć, potem szybko wskakuję na podnóżek i poszło! 386.jpg 388.jpg 389.jpg Ledwo żywi wracamy do oazy. Po drodze kupujemy warzywa i owoce, w tym – oczywiście – mango! Te owoce są tak pyszne w Iranie, że wszędzie na nie polujemy. Wstępujemy jeszcze do małego meczeciku z niebieską kopułą. Jest 10 rano i poza panem, który zamiata dziedziniec miotłą z liści palmowych nie ma żywego ducha. 390.jpg 391.jpg 392.jpg Ponieważ są odrębne wejścia dla kobiet i mężczyzn, musimy się rozdzielić. W meczecie chłopy siedzą i grają w jakąś grę. Są tak zaaferowani, że prawie nie zauważają, że wszedłem do środka. W środku dużo luster, zaś na środku, za kratą „miejsce święte”, na kształt grobowca. Na nim leżą słodycze, cukierki oraz pieniądze. Jedna z kobiet całuje kraty, głaszcze je i płacze. Powinnam wchodząc tu przywdziać mój ulubiony czadorek, czego oczywiście nie zrobiłam, ale na szczęście nikt nie zwraca na mnie uwagi. 393.jpg 394.jpg W oazie zaczyna się normalne życie. 395.jpg 396.jpg Oprócz Saipy i Zamyada dostrzegamy znaną nam wszystkim markę motocykla 397.jpg Jemy śniadanie, potem trzeba uprać parę rzeczy. Koło południa pokonuje nas upał, więc cóż robić? Kładziemy się spać. Pełne lenistwo. Po przebudzeniu „zmuszeni” jesteśmy zjeść obiad serwowany przez Mustafę, a potem lenistwa ciąg dalszy. Moczymy nogi w foggarze – woda wydaje się zimna, lecz to na pewno złudzenie. Temperatura powietrza to 44 – 46 stopni, więc woda raczej nie ma 20 Mustafa zabiera nas parę domów dalej – do ruin starego młyna, który ponoć ma około 400 lat. Fajny budynek – można zejść do podziemi, gdzie zachowały się żarna i miejsce dla koni. Pozostały fragmenty mechanizmu wprawiającego ów młyn w ruch za pomocą przepływającej tędy kiedyś wody z foggary. Pełno tu nietoperzy: są piękne, latają bezgłośnie i mają delikatne, trochę przezroczyste skrzydła. Potem idziemy do niedaleko położonej cysterny na wodę. Obecnie da się wejść do położonego pod ziemią zbiornika, zbudowanego z cegieł. Ponoć do zaprawy dodawano wielbłądziego mleka, aby uzyskać szczelność. Obok zbiornika dwie wieże wiatrowe, które schładzały wodę oraz zapewniały odpowiednią cyrkulację powietrza, powodującą, że ciecz była długo świeża. 398.jpg Rozliczamy się z Mustafą, bo jutro chcemy wyjechać wcześnie. Wcześniej ustalona cena za jedzenie wzrosła, bo doliczył coś tam i coś tam. Ale nie ma co się czepiać – chłopak poświęcił nam swój czas i ogólnie było super. Siedzimy i moczymy nogi w rzeczce – jest to jedna z przyjemniejszych rzeczy jakie mogły nas spotkać. Nie do pomyślenia, jaką frajdę można zrobić sobie tak z pozoru prozaiczną czynnością. Mustafa mówi, że też chciałby podróżować, ale w jego przypadku jest to prawie niemożliwe. Po podwórku coś przebiega z ogromną prędkością, co pokazuje nam Mustafa. Myśleliśmy, że to skorpion, lecz był to jedynie ogromny pająk. Ich pojawienie się zwiastuje burzę piaskową. Zawsze chowają się do domów czy innych bezpiecznych miejsc, żeby nie zostać zasypanym przez żywioł. Dowiadujemy się niezbyt dobrych wieści: droga, którą chcemy przejechać jutro przez pustynię Lut jest nieprzejezdna – zniszczyły ją… opady. Na potwierdzenie Mustafa pokazuje nam film z 2019 r., gdy na pustyni na skutek opadów powstały piękne, szmaragdowe jeziora. Trudno… I tak zaryzykujemy Tego dnia pokonaliśmy 90 kilometrów. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
IRAN wiosna 2022 | syncronizator | Azja | 18 | 20.10.2022 23:53 |
"PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND" | adamsluk | Polska | 36 | 18.03.2016 19:48 |
Ile naprawdę kosztuje SHOEI Hornet ?:) | MChmiel | Kaski | 7 | 27.01.2010 11:38 |