|
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
03.07.2014, 21:22 | #11 |
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 649
Motocykl: RD07
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 42 min 51 s
|
Wszyscy i tak czekają coby dowiedzieć się, które moto wróciło busem :P
Wasze dotychczasowe typy wielce mnie ubawiły wam powiem ;] Plany na wieczór się pozmieniały...więc jedźmy dalej ;] Episod 3: Po stronie Albańskiej jadę w kierunku Klos, gdyż w tamtych okolicach zaczynają się Zdunkowe szutry. Zatrzymuje się na stacji na tankowanie, a bagaż uzupełniają dwa PET'y z benzyną. Jestem bez GPS'a, z mapą papierową. Tracę trochę czasu na znalezienie właściwej drogi. Lokalsi usilnie chcą mnie wysłać asfaltem, bo przez góry nie dam rady, nie ma opcji i tyle. Droga prowadzi z Xiber do Tirany przez góry. Po krótkim odcinku asfaltowym zaczynają się kamienie i szuter. Jestem w siódmym niebie. Na to czekałem. Krzyczę na całe gardło z radości po każdej "perfekcyjnie" wykonanej zawrotce, i wzdycham na coraz piękniejsze widoki...a to był dopiero początek. Szaleńcza droga uwieczniona na kamerze (podepnę za jakiś czas pod wątek jej elementy pewnie). Droga zmienia się z luźnych kamieni, w szuter, w ziemię, w błoto, w kałuże po światła, w kamienie, znowu w błoto, znowu w szuter. Widząc i doświadczając tej trasy...ledwo mogę uwierzyć w to, że Zdunek z Kuzu na Tigerze, obici w szosowe opony mogli dać temu wszystkiemu radę. Docieram do skrzyżowania trzech dróg z obeliskiem na środku polany. Wybieram opcję pod górę. Droga staję się z każdą chwilą coraz lepsza, i nie ma końca. Docieram na grań, nawierzchnia pokryta czerwoną cegłą czy czymś, super się po tym jeździ. Naprzeciwko jedzie jakiś UAZ. Zatrzymuje go i pytam się kierowcy czy to trasa na Tirane? W odpowiedzi słyszę, że nie. Po czym zamyka okno i jedzie dalej w przeciwną do mnie stronę. Trochu zdziwiony, decyduje że musiałem przy obelisku źle skręcić. Jakoś nieszczególnie smutny (w końcu droga powrotna była równie fajna) wracam do obelisku i obieram drugą mańkę. Widoki z trasy: Na trasie zaczynają się pojawiać pojedyncze domy. Ktoś zarzyna jakąś kozę i mnie pozdrawia. Zza zakrętu wybiega źrebak i biegnie na mnie ciągnąć za sobą zerwaną linę, dźwięk fałki stawia go do pionu i z piskiem kopyt zawraca w drugą stronę. Przez parędziesiąt metrów towarzyszy mi jakiś duży ptak łowny. Strzał endorfin nie do opisania. Nie znalazłem jednak Tigera. Trasa wychodzi z gór, wpada w większą wioskę. Jadę przed siebie...nagle tak totalnie ni stąd ni zowąd w jakiejś ciasnej dróżce mija mnie z dużą prędkością żółta osa. Z krzykami radości witam się z Kuzu i Zdunem. Dolewamy paliwo z PET'a (drugi stracony na nierównościach). Wymieniamy wrażenia z trasy. Okazuje się, że pierwotna trasa z której zawrócił mnie UAZ była dobra. Z zapewnień Zduna nawet lepsiejsza, bo jedzie się istnym urwiskiem i w tyłku nie raz robi się ciasno. Cóż, na pewno swego czasu zaliczę powrót w tamte okolice, coby zjeździć całą okolicę. "Foto z pokładu Tigera" Po ochłonięciu ciśniemy na Durres. Jesteśmy w miarę wcześnie, niedługo potem reszta ekipy do nas dociera. Chillujemy się na plaży, zażerając hamburgery po 1.5zł od garbatego karła z wózka, na widok którego sanepid wyzionął by ducha. Każdy chyba z 5 ich wciął. Po plaży sunie wózek z owocami. Długi pobija bo ma ochotę na morele. Pyta się po ile...albański język jest nieludzki, w końcu dogadał się na 3 kilogramy. Daje mu jakąś tam kwotę, ale koleś mówi że mało...to pada pytanie, trochę na migi, trochę na nie wiadomo jak: -A po ile kg? - typ na ziemi rysuje 1 5 i dodaje znaczek euro. -PIĘTNAŚCIE EURO! - drze się na niego Długi po polsku - Chyba cię POJEBAŁO! ODDAWAJ MOJĄ KASĘ! Typ trochę przestraszony, nie za bardzo wie o co chodzi. My ciśniemy z całej sytuacji pompę, leżymy i kwiczymy ze śmiechu. Szeryf z Ksenią podchodzą i mówią: -Może mu chodziło że 1.5 euro za kg? To było to. Kwota różniła się nieznacznie od pierwotnie oferowanej. Ubaw był wielki. Po chilloucie nad plażą uderzamy na nocleg kawałek od miasta przy jakimś zalewie/zbiorniku wodnym. Wszystko byłoby spoko...gdyby nie to, że na wale otaczającym wodę pojawiło się tak z 20 sylwetek jakiś dzieciaków. Grali w piłkę w okolicy i musieli nas przyuważyć. Po chwili bezruchu przesuwając się jakieś 100 metrów bliżej, coś tam szczepcąc do siebie. Jakoś tak nieswojo się czujemy...jak w zoo. Pojawia się plan żeby ktoś ściągnął garcie i zaczął srać, aby zobaczyć reakcję oglądających. Dzieciarnia podchodzi prawie pod motory, jeden zna na wyrywki jakieś losowe słowa po angielsku. Troche zachęcany przez kumpli zagaduje skąd jedziemy, dokąd i takie tam terefere. Nie mamy pomysłu jak ich spławić... Jeden z dzieciaków przynosi piłkę, pada pytanie z jego ust: -Football? Z Szeryfem patrzymy na siebie...JASNE że football! Odbiegamy od reszty, która woli zamulać z rozbijaniem namiotów. Boisko/klepisko jakieś 200 metrów dalej. Ganiamy jak w transie. Gdzieś w Albanii gramy z dzieciakami w piłkę. Szeryfowi nawet udaję się zrobić wspaniały rajd skrzydłem i wpakować śliczną bramkę strzałem pomiędzy dwa kamienie. Totalny ubaw. Wracamy do motorów, dzieciaki po takim przełamaniu lodów nie mają skrupułów. Wsiadają na hundę i włoszkę, jeden nawet nam wmawia że ma crossa i chce poprowadzić capo (nogami nie dostaje do pegów ;] ). Po namowach i uruchomieniu podejścia, "Fuck It", biorę dwóch mokłosów na tylne siedzenie na krótką przejażdżkę. Pisk i krzyk radości jak dobijamy do 110 na jakiejś długiej prostej i wiem że to był dobry pomysł. Po powrocie oczywiście reszta ekipy też chce, ale wykręcam się że mało paliwa, późno ciemno, mam wadę wzroku i w ciemności nic nie widzę. Moi byli pasażerowie mnie wspomagają i ekipa pokojowo wraca do domów. Kolacja, PET'y z browarem, kima. To był dobry dzień. Ostatnio edytowane przez Maurosso : 03.07.2014 o 21:36 |
04.07.2014, 00:04 | #12 |
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 649
Motocykl: RD07
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 42 min 51 s
|
Episod 4
Ruszamy na północ. Shkoder to nasz cel. Ekipa się rozciąga. Cześć została oglądać zamek po drodze, Ja z Kubą ciśniemy prosto nad Cel. Na miejscu jesteśmy raczej zawiedzeni miastem. Trochę się nie dogadaliśmy i gubimy się w centrum. Korzystając z chwili uderzam na zamek górujący nad miastem. Z uwagi na absolutny brak turystów, wielce mnie urzeka. Po powrocie do miasta dalej brak drużyny. Ruszam w kierunku Czarnogóry. Naszym pewnym punktem jest Stary Bar, postanawiam że tam zaczekam na wszystkich. Docieram na miejsce, szybka obczajka i oczekiwanie na resztę. Reszta dociera po pewnym czasie Kolejny żelazny punkt wyprawy to trasa Ponari-Dodosi-Rijeka-Cetinje-Lovcen-Kotor. Trasa taka z uwagi na lekką nostalgię, gdyż kilka lat wcześniej pokonywaliśmy ją autostopem. Start w Ponari i trasa do Dodosi gdy byliśmy tam ostatnim razem urzekała swoistym pięknem. Krajobraz niczym sawanna. Baobaby, wysoka trawa, mega klimat. Po dojechaniu do Ponari od lokalsów dostajemy info, że do Dodosi nie dojedziemy. Trochę zdziwieni...przecie to tylko kilka kilometrów, a droga utwardzona...cóż, może w sierpniu. Trafiamy na istne bagno. Uniesiony duchem "Afryka nie przejedzie?!", rwę do przodu. Ujechałem może z 500metrów, kiedy zaczęło się robić słabo. Opony szybko zapchały się błotem. Robię co mogę, ale miota sprzętem jak szatan. Po 30minutach ledwo jestem w stanie utrzymać moto. Wyłączam silnik. Późna szarówka...żadnego dźwięku...trochę się na siebie zirytowałem żem się pchał w taki shit. W pewnym momencie koło tylne tonie po wachacz...z motoru nie mam jak zejść, bo tonę od razu po kostki w błocie...jedynka, dwójka, bez sprzęgła dzida i jakimś cudem zaczynam płynąć przez morze błota...niczym kapitan Columb, 10 cm/min w sporym przechyle na tylnie kole. Dość mocno by kogoś to ubawiło jakby widział tą scenę z boku Morze błota powolutku się kończy i jakimiś krzaczorami powolutku staram się obrać kierunek powrotny. Co rusz zsiadam z motoru i badam ścieżkę przed sobą, wyszukując choć kilku korzonków, które służyłyby za podporę dla opon. Cały czas w głowie myśl: "Jak się tu wywalę...to basta. Reszta pewnie pojechała objazdem jakimś...w tym błocie nie urobię, sam sprzęta nie podniosę, za ślisko." Z taką motywacją udaje mi się jakimś cudem wybrnąć z opresji (bez wywroty ;] ). Ekipa jednak nie pojechała, też pobłądziła w okolicznych zagajnikach, spotykamy się wszyscy i decydujemy...że do Dodosi zajedziemy od drugiej strony. Zajmuje nam to ponad godzinę (zahaczając o Podgoricę). Na miejscu jesteśmy na miejscu póóóźno. Irytację tego że nasz nocleg jest (wg. GPS'a) 1.8km od miejsca w którym zawróciliśmy z bagna...neutralizujemy się skutecznie PET'ami. Cały następny dzień to wegeta i chillout. Miejsce jest super, polecam. Czysta rzeka, most z którego można bez stresu skakać do wody. Jakiś mały bar z piwem. Tu też postanawiamy ogarnąć szambo ciuhowe. Chłopaki z plecaczkami problemu nie mieli...dziewczyny przekupione czekoladą problem im rozwiązały...Nasza trójka, z nienawiści do prania ręcznego w rzece, wyparła się tego zadania...musieliśmy obrać plan zastępczy. Trzech ynżynerów zawsze coś wymyśli nie? Ja z długim przerabiam jego worek PCV na pralkę pół-automatyczną. Nawrzucaliśmy ciuchy, proszek, dwa mydła i sporo wody. Bełtalimy na zmianę z 20 minut...ciuchy funkiel nówka ;] Bua jako najinżynierszy z nas, wpadł na lepszy pomysł. Zrobił z dostępnych rzeczy parkę automatyczną. Nawrzucał ciuchów do kufra centralnego, woda, proszek i dzida po okolicznych wertepach. Za 15 minut wraca z bananem na mordzie: -To jest...jedyny przyjemny sposób robienia prania. Koszt tej frajdy to utopiona w kufrze komórka...ale warto było :P Wypoczęci, późnym popołudniem startujemy na Cetinje. Docieramy tam pod wieczór i uderzamy na Laskostradę. Ci co byli w Cetinje pewnie wiedzą o co chodzi...dla tych co nie...to tak w skrócie: Laskostrada, to główny deptak w Cetinje. Jest magiczny z tego powodu...że niezależnie od dnia tygodnia (choć piątek/sobota to czas najlepszy), wieczorem, zmienia się w istną autostradę lasek...nie ma tego jak inaczej ująć...ale to jeszcze nic. Siedząc w przydrożnej knajpie, popijając piwo, szybko zorientujemy się, że niektóre z dziewczyn dopiero co nas mijały. BA! Po chwili okazuje się że WSZYSTKIE nas już mijały. Jak wypatrzymy jakąś fajną dziewoszkę, możemy być pewni że za chwile znów się pojawi idąc w drugą stronę...Magia? Nasze dziewoszki, wkurzone naszym ślinieniem się na co drugą odpierdzieloną długonogą czarnogórkę, uzbrajają się w PET'a i włączają się w ruch laskostrady: I co się okazuje? Wszystkie dziewczyny uczestniczące w ruchu na deptaku...docierają do jego końca i bezceremonialnie zawracają w drugą stronę Niektóre z nich naliczyliśmy jak z 9 razy, szły raz w jedną, raz w drugą. Faceci, siedzą w ogródkach, walą browary...i wypatrują dziewczyny którym są zainteresowani postawić drinka, lub próbować zarwać na jakiś skuter...No prze-nie-samowicie to wygląda. Do tego bałkańska muzyka z kapel przy knajpach i klimat dopełniony do maksimum. Śpimy w jakimś parku, morale wysokie, choć niektórym udziela się już długość eskapady. Rano start na park Lovcen. Przy wjeździe pod Mauzoleum, dopada nas stały punkt programu. Deszcz. Tyle że ten był taki nie na żarty...ze śniegiem i takie tam. Chowamy się w restauracji. W między czasie silny wiatr przewraca Afrykę i małą włoszkę. Ogólnie masakra. W restauracji info że lepiej nie będzie, ani dziś, ani jutro. Eh...ubieramy co możemy i ciśniemy w dół na Kotor. Na jednej z ostrych agrawek, DL'a zalicza ślizg. Ryski na boczkach, lewy kierunek, trochę złości. Kotor jak zawsze śliczny. Zasiadamy przy jakiejś knajpie skąd podkradamy internety i lekko się podłamujemy. Padać ma jeszcze z dwa lub trzy dni. Szanse na poprawę minimalne. Szczególnie nas to wkurza, bo chcieliśmy uderzyć na Durmitor i tam po chodzić pieszo, a później połazić po górach Fogaraszy w Rumuni. Lipa...na hasło deszcz i góry odżywa wspomnienie Negoiu. Odbijamy na Chorwację. Nikt z tego planu szczególnie nie zachwycony, ale alternatywa jeszcze gorsza. Mokry asfalt po deszczu zrobił się śliski jak cholera. Po dziwnej reakcji auta przed nim, Długi blokuje tylne koło, potem przednie, kładzie moto. Jemu na szczęście nic, trochę poobijana kostka. Szlug na zbicie adrenaliny. Pegaso na pierwszy rzut oka wygląda ok. ryśnięty boczek. Po paru kilometrach, smród plastiku roznoszący się za jego moto jest nieznośny. Pit stop i oględziny. Uszkodzony wiatrak chłodnicy, który uderzony oberwał się i przytapia się o kolektory. Upału nie ma, więc ignorujemy usterkę. Wpadamy na odwiedziny do Dubrovnika. Uliczki zatłoczone turystami, ceny z kosmosu, czyli standard. Uciekamy przed zgiełkiem do małego portu i napawamy się troszkę niespokojnym morzem. Po zwiedzaniu wracamy do motorów. Parking gęsto upakowany skuterami, pomiędzy które wcisnęliśmy nasze krowy. Zrzucając królewnę z centralnej, wachnęło mnie na prawo...lecę, moto też...jakimś cudem wywraca się tylko jeden skuter, a nie cały parking (efekt domina). Podnosimy mojego parcha, oględziny skutera...ani śladu. Jakieś ryski na ciężarku od kierownicy...ale zardzewiałe, więc raczej nie od tego upadku. Nikt nie krzyczy, nikt nie podchodzi...ruszamy dalej. Po chwili zauważam że coś nie tak jest...jadę prosto...ale kiera tak z 10 stopni skrzywiona w lewo. Zaszokowany, bo wcześniej nie raz moto mi się położyło i ani śladu...ale cóż, problem na potem. Po wyjeździe z miasta, pojawia się problem noclegu. Nie za bardzo mamy się gdzie robić. Ceny kempingów w okolicy to paranoja (50eu od namiotu), a na dziko same skały. Wzdłuż wybrzeża z doświadczenia wiemy, że nic nie urobi. W końcu decydujemy się na spartańskie warunki na wzgórzu nad miastem. Kamienie i twarde podłoże utrudniają robicie namiotów, ale daje się. Rano okazuje się, że wielce możliwe że z tego właśnie wzgórza, Dubrovnik był przez Serbów ostrzeliwany. Znajdujemy jugosławską monetę i pozostałości po czymś, co wygląda jak okop/transzeja. Rano wybrzeżem dzidujemy na Split. Przed nim zatrzymujemy się na lekkie kąpanie w morzu. Znaczy się...ekipa się kąpie, a afra i tiger przechodzą szybki remont. Żółtemu brzydalowi pęka linka sprzęgła, trzyma się na ostatniej nitce. Wspomagam Zduna moim zapasem (Dzięki Scorpi ta która była pod kanapą spisała się świetnie). Potem zabieramy się za problem krzywej kiery...podchodzimy do tematu jakoś tak niepewnie i bez przekonania...a to tu śrubę poluzowałem, a to tam boczek zdjąłem. Trochę chcę to olać i bawić się wszystkim w Polsce, jakoś się przyzwyczaję do takiej jazdy... Jednak ostatnim rzutem mówię do Zduna: -Ej...weź mi nogami przytrzymaj koło z przodu. Zaparł się porządnie, ja na kierze też. Po chwili było po wszystkim, prosta jak struna, kocham afrykę ;] wszystko poskręcalimy, i dalej w trasę. Szybki Split: Następny target: Plitvickie Jeziora. Unikamy autostrad, przez co droga robi się naprawdę wielce przyjemna. Choć łapie na noc. Na miejscu rozbijamy się na ustronnej polanie...i nie wiem jak to możliwe, ale dopiero tego wieczora mamy prawdziwie rozgwieżdżone niebo. PET, rozmowy o wyprawie, wnioski, wspomnienia, za parę dni koniec przygody. Rano schodzimy jakoś na dziko pooglądać Jeziora. Cholera...robi to wrażenie. Masy turystów psują troszkę temat, ale mimo wszystko warto. Tyle w tym epizodzie. Dzisiaj pewnie jeszcze machnę ostatni, a w nim rozwiązanie zagadki i akcja wyjazdu Ostatnio edytowane przez Maurosso : 04.07.2014 o 00:07 |
04.07.2014, 02:07 | #13 |
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 649
Motocykl: RD07
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 42 min 51 s
|
Final Epizode:
Po zwiedzaniu jezior, DL'a i Pegaso jadą pozwiedzać na szybkości okolicę. Reszta zwija obóz. Wraca tylko Suzuki. Buła mówi że Długi był zaraz za nim, i musimy tylko poczekać chwile...mocz pewnie, albo coś w tym stylu. Gotowi do wyjazdu, Długiego brak. Ruszam w kierunku, z którego przyjechali. Zziajany Długi stwierdza, że padł mu starter. Moto pracuje...skubany odpalił ją solo. Jedziemy wszyscy na stację, większość motorów na oparach. Afryka na tyle, że jakiś kilometr od stacji kończy mi się paliwo...na szczęście odcinek do stacji jest z górki. Niczym Ninja wtaczam się na stację na wyłączonym silniku ;] Lekko grzebiemy przy Pegaso. Przy startowaniu pobór prądu jest, więc raczej nie stycznik...chyba coś mechanicznego. Dziwne, że tak bez objawów padł. Odpalamy na pych i dymimy na Węgry. Jakaś dziwna kolejka wstrzymuje nas na granicy chwilę, ale zaraz jedziemy dalej. Cel to Balatonbereny. Trasa jak po sznurku. Droga raz wśród pól, raz przez las. Mijam trójkąt ostrzegawczy z jelonkiem. Wpada mi myśl: "Co za lipa...4000km trasy, tych trójkątów namijaliśmy się już chyba ze setkę...i ani pół królika nie widziałem" jakieś 300 metrów dalej. Rudy cień w kącie oka. Zero czasu na reakcję. Prędkość 110km/h. Silne uderzenie w bok motoru. Nieomylny dźwięk łamanych kości. Przenikliwy ból w nodze. Przejeżdżam jeszcze z 400 metrów zanim dochodzi do mnie co się przed chwilą stało. Zatrzymuje się na poboczu. Mogę ruszać palcami, to nie moje kości gruchnęły, ale boli w pierony. Przez chwile tylko, zaraz uderza adrenalina. Za mną jechał Bua, zatrzymuje się przy mnie. Otumaniony naturalnym narkotykiem, podnoszę szczękę: -Typie...chyba coś zabiłem. -trochę z dumą, trochę z niedowierzaniem, byłem pewien, że to jakiś lis. -Stary...zajebałeś sarnę! Na szczęście nie sarnę (bo pewnie bym o tym teraz nie pisał), a sarenkę. Biedactwo wyskoczyło z trawy przy poboczu prosto we mnie. Dostało prawym pegiem i czubkiem buta. Ponoć rzuciło nią z 1.5m w górę, po czym łbem o asfalt żywot zakończyła. Foto w linku dla mało wrażliwych: http://goo.gl/8cyGSU Jakieś 50m dalej matka zwierzaka, trafiona autem pewnie nie dalej jak minutę przed tym jak my się pojawiliśmy na scenie. Na drodze sporo krwi. http://goo.gl/axIpx3 http://goo.gl/71JjUU Docieramy nad Balaton. Po akcji z sarną, moto dziwnie mi się prowadzi. Czuje jakieś bicie. Mam wrażenie, że z przodu. Zwalam na powoli ząbkującą kostkę. Nad Balatonem szybkie, chamskie jedzenie i ostatni nocleg na dziko na jakimś opuszczonym kempingu. Rano ekipa dzieli się. Motory z plecakami mają zajawkę na Budapeszt. My ta ło, wolimy wrócić troszkę wcześniej. Pożegnania, podziękowania i uruchamiamy w trzy motory powrót na Polskę, po wcześniejszym startowaniu Pegaso z holu (na zimno ni cholerę na pych nie urobiliśmy). Trasa to tranzyt autostradami. Bicie które zaczęło się po sarnie jest cały czas wyczuwalne...denerwuje mnie. Ostatnie TKC też mi trochę biło, ale nie tak... Jakieś 50km od granicy słowackiej, dostaję SMS'a o następującej treści: Zdunek: "Tiger. Olej na rondzie. Szlif. Uszkodzenie silnika. Lyka olej. Sciagamy go do PL...So sad, so sad*..." *http://goo.gl/mUAbrO Szybki kontakt czy wszystko ok z nimi. Jest ok, jakieś obtarcia. Tiger po postawieniu do pionu i odpaleniu silnika ponoć roznosi chmurę dymu i wciął w kilka chwil połowę oleju z miski. Organizuję rodzinnego dostawczaka, Fiata Ducato. Kumpel który nim pojedzie rusza z Krakowa do Rzeszowa. Ja ruszam dalej, docieram do domu. Marek który ma kierować autem po komplikacjach przybywa dopiero w okolicach 23. Postanawiam jechać z nim. Jestem trochu zmordowany, ale w dwójkę trudniej zasnąć. Trasa mija szybko i bezproblemowo. Ekipę przechwytujemy w Budapeszcie, Szeryf z Ksenią też zostali. Jedziemy po Tigera który jest jakieś 60 km od miasta na parkingu pod Lidlem. Pakujemy go na pakę, spinamy pasami, zwiedzamy jeszcze szybko Budę i Pest i ruszamy na polszę. Przy gadanym, co mogło się stać Tigerowi, zwracamy uwagę na kretynizm człeka który montował gmole. Są one przymocowane bezpośrednio do silnika. Obecnie wszystko wskazuje na to, że uderzenie asfalt poszło po gmolach prosto w silnik i strzeliła głowaca, lub blok...co nie jest usterką miłą niestety Bo jak inaczej wessałoby takie ilości oleju? On dosłownie rzygał olejem z rury wydechowej. Epilog: W Rzeszowie jesteśmy ok. 18 w niedzielę. Mnie jeszcze czeka podróż do Warszawy. Schodzę do garażu, coby obadać temat tajemniczego bicia. Kręcę tym kołem z przodu i kręcę...coś niby ociera...ale nie bije raczej. Jakoś od niechcenia podchodzę do tyłu. Tył ma tak 0.5cm luzu na boki. Coś grubo nie tak. Ściągam koło i szybko znajduję winowajcę. Simmer z prawej strony wyzionął ducha. Jakieś brudy dostały się do łożyska, które się rozsypało. Trzech kulek brakuje :P Pewnie te 300km bym jeszcze zrobił...ale odpuszczam =========================================== Wnioski: Jedyne moto, które ani raz nawet nie kaszlnęło to Caponord. Brawa dla niego ;] Afryka dostała w pizdę po Albanii jak nigdy. Pompa na mnie raz fuknęła po którejś kałuży w Albanii. Rozkręciłem, przedmuchałem i nie było tematu do końca. Przejechała wszystkie trasy wzorowo. Na łożysko po prostu przyszedł czas Komputer DL'a dalej świruje. Uruchamia kierunkowskazy, zegary się resetują co jakiś czas, ogólnie dyskoteka :P ale mechanicznie bez zarzutu. Pegaso trochę zawiodło. Zapomniałem wspomnieć, ale wcześniej jeszcze mieliśmy przygody z cieknącą chłodnicą i niedziałającym wiatrakiem (zanim został urwany ślizgiem). Tiger miał pecha...do czasu gleby na rondzie, była to jedyna maszyna która nie zaliczyła paciaka na wyjeździe. Jednak ogólnie...jak na takie parchy...to wszyscy jesteśmy zdumieni, że nic nie zawiodło. ============Podziękowania============ Ogólnie...to chciałbym podziękować całemu FAT'owi za rozwiązanie niejednej kwestii, bez czego wyjazd byłby dużo bardziej kłopotliwy ;] Scorpi, dziękuję za cud maszynę Jeszcze nie jeden kraj zwiedzimy. Teraz na pewno dalej na wschód. Polowanie na niedźwiedzie będzie bardzie fair niż na sarenki ;] Szparag, dzięki za sztuczkę z holowaniem motoru nogą...pomogła przy odpalaniu małej Włoszki ;] ================== Reszta zdjęć: https://picasaweb.google.com/1026111...Balkanejro2014 == Otwartym na konstruktywną krytykę ;] Ostatnio edytowane przez Maurosso : 04.07.2014 o 11:32 |
04.07.2014, 10:47 | #14 |
Maurosso,
popraw w relacji. Stolica Macedonii to Skopje a nie Sofia. Chyba, że do Bułgarii też Was zaniosło? Nawet na zdjęciu masz wielką reklamę macedońskiego piwa: Skopsko |
|
04.07.2014, 11:14 | #15 |
No właśnie ja tez się nad tym zastanawiałem...
__________________
https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu |
|
04.07.2014, 11:30 | #16 |
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 649
Motocykl: RD07
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 42 min 51 s
|
Geograficzny ortograf naprawiony
|
04.07.2014, 12:20 | #17 |
Zarejestrowany: Oct 2011
Miasto: Koszalin
Posty: 1,028
Motocykl: LC8 ADV była rd07
Przebieg: do uzgo
Online: 2 tygodni 2 dni 16 godz 17 min 51 s
|
MAurosso , ciesze sie ze jestes zadowolony ze sprzeta no i ze lineczka sie przydałą W sierpniu wybieram sie katem w podobna traske i prosiłbym o wszelkie informacje łacznie z jakas traska na maila jak możesz
Zycie mamy tylko jedno a wspomnien nikt wam nigdy nie zabierze . |
04.07.2014, 14:01 | #18 |
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 649
Motocykl: RD07
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 42 min 51 s
|
Dżizas! Zabrzmiało to jakby to miała być ostatnia wyprawa ever, a po drodze walczyliśmy ze smokami
Zrobimy nawet lepiej niż propozycje pras: Za przyzwoleniem Kuby, z pełnymi wobec niego prawami autorskimi, podłączam plik wyprawowy, który w dużej mierze opisuje założenia trasy. https://docs.google.com/file/d/0B4xB...xDbENFQzQ/edit Jako że to była pierwsza nasza długa podróż, przebiegi rzędu 350-400km w pięć motorów w trybie wakacyjnym (a nie wyprawowym) były trudne do zrealizowania. Stąd kilka rzeczy po drodze modyfikowaliśmy. W pliku linki do google mapsów etc. Jeżeli kat jedzie w tamte strony...to Albańskie góry na wschód od Tirany obowiązkowo (dzień 7 w *.docx ) W .docu mowa o strasie SH54. Ja pojechałem tą ścieżynką na północ od niej. Start widać po rzuceniu google mapsom zapytania: "Zall Bastar, Albania" Ostatnio edytowane przez Maurosso : 04.07.2014 o 14:20 |
22.12.2014, 12:52 | #19 |
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 649
Motocykl: RD07
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 42 min 51 s
|
Odgrzeję tu conieoco, coby definitywnie zamknąć temat tej relacji
Podpinam zapis wideło sklecony na weekendzie...może komuś siądzie pod piwko/herbatkę Dla niecierpliwych, pierwsze 2 min to wstęp, można śmiało od drugiej minuty startować https://www.youtube.com/watch?v=h6Rt...ynGUxpasFFsuQg |
22.12.2014, 18:00 | #20 |
Zarejestrowany: Oct 2011
Miasto: Koszalin
Posty: 1,028
Motocykl: LC8 ADV była rd07
Przebieg: do uzgo
Online: 2 tygodni 2 dni 16 godz 17 min 51 s
|
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Dwóch Nasara na Czerwonym Lądzie - "Cameroon challenge 2014" | Sub | Trochę dalej | 44 | 26.03.2015 01:08 |
XIX Mazowiecki Rajd Weteranów szos "MAGNET 2014" | Marcel | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 2 | 01.06.2014 16:12 |
"Cameroon challenge 2014" | Sub | Przygotowania do wyjazdów | 25 | 09.04.2014 20:45 |