06.01.2016, 23:58 | #31 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,703
Motocykl: XR250R
Przebieg: ły
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 miesiące 2 tygodni 18 godz 4 min 54 s
|
We Włoszech jak znajomi kupowali bilety dostali:
1. Andrzej Dariusz 2. Staszak Bolimowski Jagna, dzięki za relację. Dobrze się czyta O Machu Picchu słyszałem, że jest drogo, ale nie sądziłem, że aż tak... Jedyne rozsądne rozwiązanie to drezyna |
10.01.2016, 21:15 | #32 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Odcinek 7, czyli konkurs na najbrzydsze miasto w Peru wygrywa Juliaca
Señora Guntalrewika nie spała dobrze. Zmarzła na kość nawet pod inkaskimi kocami, z których każdy ważył chyba 10 kilo i przypominał bardziej dywan. Zjawiamy się bladym świtem w agencji turystycznej, bo namówiono nas na „turystyczny” autobus do Puno. zamiast zwykłego lokalnego PKSu mamy wycieczkowy autobus, obiad, przewodnika oraz zwiedzanie ciekawych miejsc po drodze. Drogo nie było, więc daliśmy się namówić i całe 300 km nad Titicaca przed nam Jest nas całe 12 osób, tłoku zatem nie będzie. Jagna z ciekawością obserwuje, jak żeńska część obsługi uwija się ja w ukropie przygotowując autobus, bagaże, kawę itp, itd podczas gdy część męska ogląda TV Na początek przedmieścia Cusco: Wbrew pozorom, to nie budowa, tylko typowe bloki, w pełni zamieszkałe, co widać dopiero wieczorami – w każdym pomieszczeniu świeci się żarówka zwisająca z sufitu Pierwszy postój to niepozorna mieścinka Andahuaylillas, jakieś 40 km za Cusco. Tu znajduje się jeden ze starszych kościołów w Peru - Capilla Sixtina del Peru, zbudowany w 1570 przez jezuitów. Z zewnątrz nie robi wrażenia: Ale w środku już tak: Na nas jednak nie mniejsze wrażenie robi śniadanie serwowane z przenośnej kuchni przez babcię Indiankę. Lokalni biorą głównie sadzone jajko i ryż (co oni z tym ryżem w ojczyźnie ziemniaka, wstyd po prostu), my zostajemy przy kanapkach. Babcia kroi na pół świeżutką bułkę, do środka pakuje awokado i gotowe. Niebo w gębie! Kolejny przystanek: inkaski most: Tu chyba jest dużo turystów, bo nawet barierka jest i dziury zabezpieczone Ciekawskie dzieci jak wszędzie: Jedziemy dalej: Kolejny punkt to jedno z niewielu „ocalałych” inkaskich zabytków: Raqch'i Było to miasto położone na najważniejszym inkaskim szlaku (z Meksyku do Chile) , otoczone murami obronymio długości 4 km, typowa handlowa osada. Zachowały się fragmenty murów: oraz ogromnej (92 x 25,5 m) świątyni - Templo de Wiracocha: w zasadzie została jedna ściana: to podobno fragment tej inkaskiej „Panamericany”: A to nasz angielskojęzyczny, bardzo zaangażowany przewodnik: Bardzo dobrze radził sobie z angielskim. Jak nie pamiętał jakiegoś słówka, po prostu mówił po hiszpańsku Całość postawiono z tufitu, czyli skały powstałej z popiołów wulkanicznych: Resztki ogrodów (pyry oczywiście były też): Imponujące musiało być to miasto! Niestety, Hiszpanie prawie zrównali je z ziemią… A miejscowi do dziś wykorzystują fragmenty. Tu schodki prowadzące na uprawne tarasy, zapewne też co najmniej 500 letnie: Przed wejściem do ruin oczywiście raj dla turysty, czyli czapeczki, figurki, ozdóbki i co jeszcze dusza zapragnie w wersji inkaskiej. Ale już o połowę tańsze niż w Cusco
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
11.01.2016, 16:35 | #33 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Po trudach zwiedzania starożytności inkaskich przyszedł czas na obiad.
Mamy okazje spróbować narodowego dania Peru (i nie jest to pyra ) - ceviche. To kawałki surowej ryby (w zasadzie dowolnej, byle idealnie świeżej), zamarynowane sokiem z limonki. Kwas zawarty w soku ścina białko w rybie i nie jest ona zatem surowa. Krzychu próbuje odwodzić od konsumpcji surowej ryby (Jagna, będziesz rzygać dalej niż widzisz), ale co tam Ceviche okazało się być smaczne, delikatne i nietrujące Po obiedzie wspinamy się wyżej i wyżej, w głowie znów niemiłe kręcenie, a pełny żołądek nie jest ułatwieniem... Jesteśmy znów powyżej 4000 m n.p.m. powietrze przejrzyste, błękit nieba niepowtarzalny. Poniżej fotki strzelone w czasie jazdy, zza szyby: Zatrzymujemy się na granicy prowincji Cusco i Puno. Widoki nadal obłędne, ale zrobiło się zdecydowanie chłodniej. W dole jeden z tych extra-super-hiper drogich pociągów dla zagraniczniaków, jakieś 600 $ (serio) za kilkaset km. No cóż, wszędzie gdzie zatrzymują się turyści, musi być cepelia. Ale przynajmniej kolorowa ! Może zdjęcie z lamą? Futerko z totemem? Wiadomo, dlaczego kręci się w głowie: Wjechaliśmy niniejszym na Altiplano - ogromny, ciągnący się przez całą Boliwię do Argentyny płaskowyż, w całości położony na ponad 3000 - 3500 m n.p.m. W zasadzie można tu jedynie wypasać owce i lamy, klimat jest bardzo surowy. Jesteśmy w środku lata, a widać resztki śniegu... Mieściny rzadkie i biedniutkie... Tak do niedawna wyglądały wszystkie domy: chyba tylko lamom tu dobrze: Ktoś wspominał o drezynie, to proszę: wysokość i pełny żołądek powodują, że wszyscy zapadają w drzemkę...
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
11.01.2016, 19:14 | #34 |
Zarejestrowany: Apr 2010
Miasto: Wlkp
Posty: 1,163
Motocykl: Prawdziwa przygoda XRV 750
Przebieg: od nowa
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 2 godz 51 min 10 s
|
__________________
Możesz utracić wszystko,ale nikt nie zabierze ci tego co w życiu zobaczyłeś i przeżyłeś |
12.01.2016, 00:33 | #35 |
Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: ? nie Wieś kole Bełchatowa
Posty: 511
Motocykl: RD07a
Przebieg: 50500
Online: 2 miesiące 2 dni 7 godz 32 min 43 s
|
POTWIERDZAM jakem szarik ciągle jeszcze kulawy , warto jest tu zaglądać
|
12.01.2016, 08:43 | #36 |
Zarejestrowany: Jun 2012
Posty: 46
Motocykl: FJR 1300
Online: 1 miesiąc 15 godz 18 min 45 s
|
Wasze relacje są zaje.....ste.
|
15.01.2016, 21:15 | #37 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Budzi nas zachęcający okrzyk pilota: Halo, Pukara!
Ale jakoś za bardzo zachęcić nie zdołał Pukara to w języku Quechua „ruiny”. No i są ruiny… A obok miasteczko, o nazwie, a jakże, Pukara. Coś się zbiera nad nami, na razie bokiem… W Pukarze wycieczkę zaganiają do jakiegoś muzeum, ale my wolimy poszwędać się po mieścince. Zabytkowy kościół, ale co tam, proboszcz hoduje owce Chlewik musi być Ponieważ do Pukary zaglądają (rzadko) turyści, na głównym placu stoją dwie Indianki z pamiątkami. Krzychu widzi piękną narzutę (albo obrus) i oczami wyobraźni widzi ją na swojej kanapie. Zaczynamy trudne negocjacje, kończące się gdzieś w okolicach 40% początku. Ja często mam wątpliwości. Pani Indianka zapewne nie sprzeda nic poniżej kosztów, ale czy kiedy tak handlujemy do upadłego, nie pozbawiamy jej jedynej możliwości godziwego zarobku? Szczególnie, że dla nas, z bogatego kawałka świata, tak naprawdę nawet ta początkowa, wydumana cena nie jest bardzo wysoka. Niestety nigdy nie wiemy, czy tę narzutę czy czapkę wydziergała pani własnoręcznie (zawsze tak powie) czy też może jest tu po prostu sprzedawczynią, a cały zysk trafia do jakiegoś macho… W końcu dogania nas deszcz: Zalewa drogę i pastwiska: W strugach deszczu wjeżdżamy do miasta Juliaca (wym. Huliaka). Nazwa kojarzy nam się niezbyt elegancko, ale samo miasto… Bezsprzecznie wygrywa w kategorii „najbrzydsze miasto” widziane przez mnie kiedykolwiek (nie byłam jeszcze w Azji ). Błoto, syf, niedokończone budynki, chaos… Centrum miasta: Prawie centrum: Warsztat na krawężniku: Głos zabiera Pan Przewodnik. Otóż Huliaka to jedno ważniejszych miast w Peru. Bujnie rozwija się tu przemysł, nawet Coca-Cola ma swą fabrykę! No może trochę kanalizacja deszczowa szwankuje, przyznaje Pan Przewodnik. Królują tu 3 osobowe taxi: W końcu, nadal w deszczu docieramy nad Titicacę, do miasta Puno. Mamy Matki Boskiej Gromnicznej (czy jakoś tak) i jeden wielki karnawał. No to będzie tym razem cepelia na żywo Peruwiańczycy są katolikami, ale w tradycji religijnej mnóstwo jest indiańskich odniesień. Jesteśmy w środku Fiesta de la Candelaria, do Puno przyjechali chyba Indianie z połowy Peru, każdy pensjonat i hostel zatkany po sufit. W końcu znajdujemy cokolwiek (tylko trochę kapie z sufitu) i idziemy popatrzeć na korowód. A korowód sunie całą noc dookoła centrum. Każda okoliczna wieś przesyła swój zespół: panie tańczą, panowie grają. Panie: Panowie: Niestety cały czas pada, więc niektórzy chronią drogie stroje: Często na początku danego zespołu idzie panienka ubrano mało indiańsko czasem tak wyzywająco, że nazwaliśmy ją z wielkopolska lafiryndą A za lafiryndą suną jej mama i babcia Wszystko to ładne i piękne, ale festiwal trwa już któryś dzień i miasto usłane jest śmieciami, resztkami jedzenia, trawienia itp. a wszędzie tłumy pijanych rozwrzeszczanych nastolatków. Ogólnie (być może także przez pogodę) robi to na nas niezbyt przyjemne wrażenie. Korygujemy więc plany, jutro Titicaca i zmywamy się stąd popołudniowym autobusem na południe
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
16.01.2016, 10:33 | #38 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Jagna Ty to masz egzotyczne wymagania....
A skąd ja Ci wezmę psa z kulawą nogą ? Normalny gałgan nie wystarczy ? Zarąbiste. Dzięki.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
16.01.2016, 12:02 | #39 |
Fazi przez Zet
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Berlin
Posty: 6,279
Motocykl: RD07
Przebieg: ∞
Galeria: Zdjęcia
Online: 9 miesiące 1 tydzień 2 dni 21 godz 6 min 52 s
|
Jaka tam lafirynda. Toz to gryfno Frela a chachory za nimi na dymfrach grajom...
__________________
Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego czego nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś. |
16.01.2016, 17:20 | #40 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Za zielonymi górami, za lasami
Posty: 1,139
Motocykl: czarny, pomarańczowe ladaco
Online: 7 miesiące 1 tydzień 1 dzień 13 godz 17 min 29 s
|
Podobno każda okoliczna wioska wystawiała swoją reprezentację z gryfnymi frelami i chachorami grającymi na dymfrach. Prezentowali oni swoje unikalne tańce, które dla nas wyglądały tak samo
Ostatnio edytowane przez raf : 16.01.2016 o 17:29 |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Kawa z parmezanem czyli zimni w kraju pizzy i makaronu | zimny | Trochę dalej | 36 | 12.06.2015 14:01 |
Do kraju podziemnych pomaranczy czyli po pyry do Peru | fassi | Kwestie różne, ale podróżne. | 6 | 09.02.2015 09:36 |
Polscy podróżnicy zamordowani w Peru | Cynciu | Kwestie różne, ale podróżne. | 10 | 11.07.2011 13:52 |
rajd pyry | chinol | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 170 | 23.10.2008 15:48 |