03.01.2013, 17:31 | #31 |
Do Mopti, kolejnego celu, już tylko mojej podróży, zostało niespełna 90km. Jadę wolno oszczędzając paliwo, opony i siebie. Jest bezpieczniej, ciszej – mogę na dłużej odrywać wzrok od drogi, wzrok, który kieruję to na lewo - w kierunku rozlewisk rzeki Bani, zielonych łąk, czy to na prawo - podziwiając pierwsze, nieśmiało pojawiające się namiastki skał, gór. To one zwiastują jeden z żelaznych punktów do odwiedzenia w Mali – Bandiagara i ogromny klif, położony kilkanaście kilometrów na południe, w pobliżu granicy z Burkina Faso. Temperatura zaczęła nieśmiało rosnąć, choć we mnie, w środku, gotowało się już od samego poranka. Tak właśnie mam kiedy jadę solo. Burza uczuć, huragany doznań! Kwitnę, promienieję wtedy szczęściem!!!
Kilometry mijają jeden za drugim, zbiornik pełny, choć jeszcze wczoraj po południu był pusty... no właśnie, to wczorajsze popołudnie, to one zmieniło dosłownie wszystko! . . . . . … popołudnie, 18 dzień, czuję mocny uścisk dłoni, kilka sekund wcześniej padły słowa, które tego dnia miały jeszcze nie paść... uścisk dłoni na pożegnanie - tak mocny, że o mało nie zwalił mnie na ziemię wraz z motocyklem. A może to z zaskoczenia, że to już tu, tak szybko. W końcu wczoraj mój kompan mówił jeszcze o całym dniu, a może nawet dwóch czy trzech dniach razem. A może byłem zbyt mocno zamyślony i ten uścisk wyrwał mnie z letargu... do dziś tego nie wiem. Ruszyłem nie zerkając w lusterko, nie oglądając się za siebie - tak zajadę zdecydowanie dalej! Bez oglądania się za siebie, bez wspominania tego co było, tego co zostało, patrząc jedynie w przód, w mapę, zaglądając jedynie pod pokład, pod którym skrycie chowałem swoje marzenia... To one dają mi siłę w dążeniu do celu, oni i ludzie, których marzenia przecież wiozłem ze sobą. Nie mogłem zawieść ani ich, ani siebie. Odkręcam manetkę ale po chwili odpuszczam, mam przecież resztki paliwa! ...zatrzymuję się 3km dalej od miejsca gdzie nasze drogi zdecydowanie zaczęły biec w innych kierunkach, gdy nasze potrzeby, odbiór otoczenia i oczekiwania co do przygody zaczęły się diametralnie różnić. Zjeżdżam z drogi by ochłonąć bo troszkę się zdenerwowałem tak nagłą zmianą decyzji kolegi. Troszkę - to bardzo delikatne słowo. I nie dlatego, że zostałem sam – to akurat mnie cieszyło. To dawało mi szanse poczuć Afrykę naprawdę a nie tylko lizać ją przez opakowanie, przez papierek, taki przezroczysty papierek, przez który coś tam widać ale nic nie czuć – smaków, zapachów, tego wszystkiego co daje możliwość powiedzenia tych magicznych słów – czułem,zrozumiałem a nie tylko byłem...! Miałem dość jazdy i tylko jazdy. Uwielbiam to ale ileż można się nią, i tylko nią cieszyć ? Przecież nie jechałem tu tylko dla nawijania kilometrów i dla zdjęć robionych „z drogi”, jechałem też po przygodę która nie nadchodziła. Nie wiem dlaczego ale kiedy jadę sam, uruchamiają mi się dodatkowe zmysły. Nawet to, że do tej pory, przez całą Afrykę, jechałem jako pierwszy, podejmowałem decyzję za nas obu - gdzie skręcić a gdzie się zatrzymać, gdzie zatankujemy, gdzie zjemy - nie dawało mi tego poczucia. Czułem delikatny niedosyt, czułem jak zasypiam za sterami. W głowie tkwiła ta euforia kiedy kilka dni temu kończyło nam się paliwo a ja byłem pewien, że nie dojedziemy do stacji benzynowej, ba, po ciuchu modliłem się o to by nie dojechać. Dlaczego? Bo to zwiastowało przygodę, bliski kontakt z miejscowymi, dawało możliwość podejrzenia jak żyją. I tak też było – spędziłem kilka godzin sam, w poszukiwaniu benzyny, wtedy mogłem poczuć to wszystko! 150km lokalnymi środkami transportu, 4km pieszo w upale sięgającym 40*C z dwoma pełnymi już kanistrami w dłoniach, tłumaczenie na checkpointach dlaczego nie mam paszportu, dlaczego idę pieszo, co tu robię i dlaczego w taki upał mam na nogach pancerne obuwie... Wtedy, dokładnie wtedy poczułem jak smakuje jazda w 8 osób samochodem osobowym - bez klimatyzacji, pasów bezpieczeństwa... zasmakowałem bagietki przewożonej w nylonowych workach w bagażniku starego mercedesa, zobaczyłem piece w których są one wypiekane, zerknąłem okiem na zapiski hurtownika. To wtedy odmawiając - dziękowałem za możliwość podjechania kolejnym mercem, bo to już było, ja czekałem na pikapa -chęć przejechania się na nieosłoniętej furgonetce była ważniejsza niż uciekające minuty, była ważniejsza niż wszystko inne. I wtedy nie ważne było to, że słonko spaliło by moje nieosłonięte części ciała – liczył się duch przygody, moje myślenie było przełączone na system zero jedynkowy – albo przygoda, albo … To tamtego popołudnia mogłem zrozumieć zasady panujące na drodze, uświadomić sobie jak działają tutejsze myjnie samochodowe czy w jaki sposób robi się tu drobne zakupy. To i wiele, wiele innych spraw. Teraz chciałem podobnie i los chyba też mnie do tego zachęcał bo ledwie co wyjąłem aparat z kieszeni a już w moją stronę podążał uśmiechnięty mężczyzna jasno dając do zrozumienia, że jak chcę to nie ma problemu, nie opierałem się: Najciekawsze jest to, że nikt ode mnie niczego nie chciał w zamian. Wystarczyło uścisnąć owym ludziom rękę, poklepać po ramieniu, przytulić czy podnieść dłoń w geście podziękowania. To działa !! Nawet ptaszki nie uciekały przede mną, podobnie jak do ludzi, wystarczyło wiedzieć jak do nich podejść, spokojnie, po ciuchu, z szacunkiem, z zaciekawieniem, z nadzieją i miłością, z uśmiechem na twarzy. Może ptak nie ale ludzie odpowiadali tym samym. Obyło się bez latających kamieni, wrogich gestów...zresztą, co ja tu będę uprzedzał bieg zdarzeń. Ruszyłem dalej – jedyne co mnie delikatnie martwiło to pusty zbiornik ale nie byłbym sobą gdybym podświadomie nie cieszył się tym faktem! Świadomość nakazywała się obawiać, podświadomość – cieszyć. - Chłopie, jesteś chory !!! – pomyślałem, śmiejąc się sobie w twarz . Przecież nie jestem na środku pustyni! Są tu ludzie, ludzie, którym gdziekolwiek bym się nie pojawił, bez względu na rasę, kontynent, płeć - po prostu ufam, najczęściej bezgranicznie. Tego dnia było mnóstwo kontaktów międzyludzkich, rozmów, wypitych herbat. Zdecydowanie więcej niż przez cały, pokonany do tej pory, afrykański odcinek. Mimo, że Marek mi tego nie zabraniał, akceptował to, to dopiero teraz pozwalam sobie na postoje co kilometr. To teraz pozwalam sobie rzucić się w przydrożną trawę, zieloną tak mocno, że aż bolą oczy. Teraz wyraźnie czuć delikatny powiew wiatru i zapach świeżej, rosnącej na rozlewiskach trawy. Tu, właśnie w tym miejscu spojrzałem jej w oczy - najpiękniejsze i najpełniejsze oczy Świata, oczy mojej przygody. Spojrzałem w nie tak głęboko, że o mało nie straciłem równowagi, zakręciło mi się w głowie. - Czy mnie pragniesz ? - zapytałem nieśmiało Nie odpowiedziała, a ja leżałem dalej odurzając się żarem lejącym się z nieba, zupełnie jak bym czekał na to, że przyjdzie sama. Pół godziny później leżę już kolejny kilometr dalej i cieszę się tym samym. Obserwuję lokalnych ludzi, rybaków jak serwisują sieci, kobiety przy praniu, dzieci łowiące ryby gołymi rękoma czy zakładające sidła na te sprytniejsze sztuki, które umykają ich sprytnym i szybkim dłoniom. Pewnie bym nawet przysnął w tej wspaniałej scenerii ale adrenalina nie daje mi na długo usiedzieć w jednym miejscu. Motocykl parkuję trzymając dystans od miejscowych, tak by nachalnie nie zaglądać w ich podwórko, które praktycznie łączy się z mocno rozlaną rzeką, wychodzi prawie na drogę, która swój koniec bierze w szerokiej teraz na około 350-450m Bani. Jedynie potężne drzewo pokazuje jakąś umowną granicę własności. Mija może z 15 sekund już jestem otoczony ludźmi. Grzeczne przywitania, zaproszenie by jednak podjechać te 3m, stanąć w cieniu. Osłonięty od słonka, w miejscu gdzie oczekuję na prom, który odpłynął dosłownie 3 minuty temu, zaczynam dialog z ludźmi. Bardzo szybko kończy się to litrami wypitej herbaty, opowieściami o tym i owym, a najważniejsze dla mnie, że za cenę promu i dwóch butelek wody mineralnej, mam na całe popołudnie przewodnika, który obiecuje pokazać mi takie miejsca w Djenne, których od kilku lat nie odwiedził żaden "niewierzący" turysta. Średnio w to wierzę ale niewiele mam do stracenia. Cieszą mnie tak błahe rzeczy jak widok zagraconego podwórka, możliwość zajrzenia do wnętrza ich domów czy obserwacja choć przez marną godzinę tego jak tak naprawdę żyją, co robią na co dzień. Dla mnie to bezcenne w podróży, w mojej małej włóczędze. Wjeżdżam na prom, gdzie witają się ze mną wszyscy, kobiety, mężczyźni, dzieci - każdy chciał uścisnąć mi dłoń. Wspaniałe uczucie. Pełen szacunek, ich do mnie, i mój do nich. Uiszczam opłatę za nas obu, za motocykl, od razu w obie strony i odbijamy od brzegu. Po drugiej stronie, zaledwie 15km od miejsca gdzie Marek postanowił wracać do domu, do rodziny, czeka na mnie kolejna wielka przygoda, mała niespodzianka, seria kolejnych znajomości, kolejnych ciekawych, niezapomnianych wręcz mistycznych miejsc. Wiem, wiem – jesteście ich ciekawi. Ja też byłem...
__________________
https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu |
|
03.01.2013, 22:27 | #32 |
Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Wrocław / Grenoble
Posty: 1,188
Motocykl: RD07a
Przebieg: ~60kkm
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 9 godz 45 min 18 s
|
Neno dziękuje Ci za ten miły, osobisty tekst. Czekam na dalszy ciąg!
__________________
Jeśli coś warte jest zrobienia, warto to zrobić, choćby źle. Gilbert K. Chesterton |
04.01.2013, 08:54 | #33 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 538
Motocykl: Brak
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 2 dni 12 godz 22 min 41 s
|
Bardzo fajne. Czytając, czuje się klimat prawdziwej włóczęgi. Robisz super zdjecia, szczególnie zazdraszczam umiejętności w robieniu zdjęć ludziom. Jakoś zawsze mam z tym problem aby tak zdjąć kogoś nieznajomego, najlepiej podczas codziennych czyności...
|
04.01.2013, 12:28 | #34 |
Dzięki.
Ten odcinek akurat jakiś zakręcony mi wyszedł Boję się po prostu, że dla osób które tam nie były ze mną... (hehehe) będzie mało czytelny. Sorki. Poprawię się na pewno. W tej relacji oprócz pokazania zdjęć, opisania gdzie byłem i co robiłem, chcę SPRÓBOWAĆ pokazać jakie emocje mi towarzyszyły. Czy mi się to uda - ocenicie Wy. Ja się staram jak umiem, cały czas się ucząc Eksperymentuję. Co do portretów - to dla mnie zdecydowanie najtrudniejsza działka foto. Ze swoich ujęć jestem średnio zadowolony ale i tak cieszę się, że w końcu są. Już przed wyjazdem kilka osób naciskało na to właśnie by były, bo zawsze jak pamiętam tego typu zdjęć brakowało w moich relacjach. Teraz ich już nie zabraknie Nie będzie za to efektownych zdjęć z OFF-a bo nie było komu ich zrobić ;( To wada samotnych wojaży - a tereny były przednie ku temu !
__________________
https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu |
|
04.01.2013, 14:40 | #35 |
Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Bielsko - Biała
Posty: 1,364
Motocykl: dr650se
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 1 godz 20 min 44 s
|
Dobrze piszesz i świetnie focisz. Zbierz zdjęcia ludzi i zrób jaką wystawkę. Afryka solo jest zupełnie inna niż w grupie. Ty już to wiesz, zresztą zapowiadałem ci to . Szkoda że tam się tak popaprało ostatnio, no ale jest jeszcze kawałek świata. Afryka poczeka - uczy cierpliwości i sama jest cierpliwa.
__________________
...i zapytała mnie góra "dokąd tak pędzisz samotny wilku?" "Szukam tego co najważniejsze" odpowiedziałem "Dlaczego więc się tak spieszysz?" Na to pytanie nie znalazłem odpowiedzi. |
04.01.2013, 15:13 | #36 | |
Zdjęcia zebrane Ludzie mam nadzieję, że też jakoś się zbiorą.
9 stycznia, Warszawa, Tawerna Korsarz, Gostyńska 45, startujemy o 19.00. 2 lub 9 lutego, Czarna Białostocka , opcja dla Podlasiaków Miejski Dom Kultury w Czarnej Białostockiej - bliższe info za tydzień, dogrywamy termin i godzinę. Zapraszam ! Cytat:
Nie sam ale o tym info niebawem. A wszystko przez m.in Ciebie :P
__________________
https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu Ostatnio edytowane przez Neno : 04.01.2013 o 15:15 |
||
05.01.2013, 17:10 | #37 |
Mam przerąbane :)
Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: WTA
Posty: 1,656
Motocykl: RD07a
Przebieg: stoi
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 14 godz 55 min 9 s
|
Na temat relacji to chyba nie ma co już więcej pisać, że jest zajebiste no nie?
Neno - możesz powiedzieć czym robiłeś zdjęcia? (aparat i szkło?). Dziękuję
__________________
Motto nr 1: Uważać na mokre pieńki i siekiery |
06.01.2013, 01:35 | #38 |
....OLEJ....
Zarejestrowany: Dec 2009
Miasto: Pniewy-Londyn
Posty: 1,337
Motocykl: RD07a
Przebieg: 6006 km
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 1 dzień 17 godz 24 min 54 s
|
I przyznaj sie co to za sakwy
|
06.01.2013, 11:02 | #39 |
Sakwy to takie jak w linku:
http://www.motopodroznik.pl/p/64/59/...rby-sakwy.html Są mega zarąbiste !! Po powrocie, wyszorowałem i ... spokojnie mógłbym je oddać na sklepową półkę - bez śladów zużycia, tfu - użycia !!! PARYS - by nie robić darmowej reklamy poszło na PW
__________________
https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu |
|
07.01.2013, 20:10 | #40 |
Prom dobija do brzegu. Przeprawa trwa dość krótko, około 10 minut a wszyscy widząc coraz bliżej północny brzeg zapominają, że na pokładzie płynie biały człowiek i szykują się do opuszczenia rozgrzanej niemal do czerwoności żelaznej podłogi promu. W cale im się nie dziwię- część osób jest po prostu bez obuwia, choć większość jednak w chińskich klapeczkach kupionych na lokalnym targu za grosze.
Może to jest pomysł na oryginalną pamiątkę ? - pomyślałem patrząc na przeróżne kolory i wzory, rozwiązania konstrukcyjne sandałów, klapek. W pośpiechu robię prowizoryczne miejsce na tylnej kanapie motocykla, dla mojego przewodnika znanego tu, w Djene jako John Travolta ! Trochę ten przewodnik kłóci się z moją ideologią podróżowania ale nawet jadąc solo jestem elastyczny – naprawdę świetnie dogaduję się sam ze sobą Zachęcany przez Johna wyłamuję się więc poza ramy i skuszony propozycją odwiedzenia miejsc podobno niedostępnych (dziś, po konfrontacji z osobami, które były w Djene wiem, że one naprawdę takie były; wtedy myślałem, że koleś ściemnia) dla białego turysty. Dokument jakim się legitymował był mało wiarygodny ale co tam, bez niego też skorzystałbym z jego pomocy. John wygląda mi na niezwykle wyluzowanego człowieka i to mi się bardzo w nim podoba, ta otwartość, ten spokój, brak typowego naciskania, że muszę. W końcu kilka lat temu miał tu z pewnością co robić. Nauczył się podejścia do ludzi, a może po prostu taki jest z natury? Z opowieści wiedziałem, że przed promem, na południowym brzegu, kiedyś były dziesiątki straganów, handel kwitł w najlepsze - bo dziesiątki aut w oczekiwaniu na trawers na drugą stronę rzeki były niezłym biznesem dla miejscowej ludności. Teraz były pustki, brak straganów z pamiątkami, ostatni turysta widziany około 7-8 tygodni temu, tak dawno, że nawet John tego dokładnie nie pamięta. - Po starych dobrych czasach zostało wspomnienie – opowiada mi John. W czasie, gdy piliśmy herbatę na jego podwórku, opowiedział mi też trochę o Dogonach, czyli o miejscu, które planowałem odwiedzić za kilka dni. Jako jeden z nielicznych ludzi, którzy widzieli moją mapę był w stanie z niej coś wyczytać. Większość, niestety zachowywała się tak jak by nie miała pojęcia co to jest i do czego służy - realia Afryki. Na owej mapie pokazał mi granicę, której lepiej bym nie przekraczał. Ja tylko utwierdzałem się po raz kolejny w przekonaniu, że granica ta jest tylko jedna, bo tą samą pokazują mi wszyscy, od cywilów po wojsko i policję. Także już wiedziałem, że jeden z celów nie zostanie osiągnięty. Piękna "Dłoń Fatimy", góra będą celem wspinaczy a moim obiektem westchnień nadal zostanie tylko marzeniem. Może kiedyś... Z promu zjeżdżam jako ostatni, mój przewodnik czeka już na lądzie. Jest niezwykle wysokim mężczyzną więc sprawnie wskakuje na motocykl i ruszamy. Pierwsze metry to droga żwirowa, szerokości 2-3m, z mnóstwem wielkich dziur wypełnionych wodą. Nie jest źle ale nie chciałbym tu trafić tuż po porze deszczowej. Bez trudu wyprzedzamy wszystkich którzy płynęli z nami: pieszych, rowerzystów, auta, tylko motorowery dawno już zniknęły nam z oczu. Po kilku minutach pojawia się w końcu asfaltowa nić, niezbyt szeroka ale jest bez dziur więc nie ma co wybrzydzać. Na samym wjeździe do miasteczka stacja benzynowa której tak oczekiwałem. Napełniam więc zbiornik po brzegi i jedziemy dalej, do centrum, gdzie na zapleczu jednego z hoteli bezpiecznie parkuję motocykl, biorę prysznic, przebieram się w cywilne ciuchy i ruszamy we dwóch na miasto. W międzyczasie za drobną opłatą (1000CFA ok 1.5 euro ) mój kombinezon i buty zostają przetransportowane skuterkiem na brzeg rzeki gdzie będą poddane próbie przywrócenia im świeżości, mają na to tylko 4h i całość ma być i czysta, i sucha! A będzie co czyścić, dwa dni wcześniej wylądowałem w błocie po kolana 4godzinny spacer po zabytkowym centrum miasta przeplatamy wizytami w domach u znajomych Johna, gdzie mogę podpatrzeć jak się mieszka w mieście, w szkole czy u lokalnych artystów, którzy od dawna nie mają już pracy bowiem konflikt w Mali całkowicie odstraszył turystów. Odwiedzamy też najbardziej znany zabytek w mieście, na razie tylko z zewnątrz - największy na Świecie meczet zbudowany tylko z gliny. Naprawdę jest potężny! Po każdej porze deszczowej jest tu niesamowite święto związane właśnie z tym zabytkiem. Kto tylko ma siły znosi na plac pod Wielkim Meczetem materiał do jego odnowy gdyż opady niszczą gliniane ściany. Następnie przy akompaniamencie muzyki młodzież, kilka dni i nocy ugniata glinę własnymi stopami, po czym mężczyźni po wystających z muru palmowych balach wspinają się na mury i odnawiają/naprawiają Świątynię. Temu wszystkiemu przygląda się cały czas starszyzna, która ma już za sobą kilka lat pracy przy ich wspólnej budowli, budowli z której są naprawdę dumni. A kobiety - one starają się by nikt z pracujących nie był głodny. Szkoda, że nie przyjechałem tu w czasie tego festiwalu...oj szkoda. Przed wyjazdem czytałem dużo opowieści o tym jak to po nagraniu zakazanych obrzędów posłuszeństwa odmawiały karty pamięci, czy całe kamery, aparaty. Stąd też nie wtykałem swojego obiektywu w każde miejsce, zdjęcia czy klatki do filmu starałem się robić szanując prywatność miejscowej ludności i gdy tylko widziałem pierwsze oznaki niezręczności z ich strony czy niezadowolenia po prostu odpuszczałem. Niestety... nie pomogło. Tracę zawartość karty pamięci i w aparacie, i w kamerze. Jedna po drugiej w przeciągu niespełna godziny. Pech? Do dziś się nad tym zastanawiam... a może zamiast kamieniem ktoś rzucił we mnie zaklęciem ? Djene z tarasu : Z wizytą u lokalnego artysty: Na szczęście mam zapasowe karty pamięci, które natychmiast lądują w miejsce tych „zbuntowanych”. Czas na główny punkt programu bowiem popołudniowe modły się już zakończyły i zgodnie z obietnicą mam zostać przemycony do wnętrz Wielkiego Meczetu. Nie jest to takie proste - by wejść do środka musimy odnaleźć odpowiednich ludzi, którzy za odpowiednią opłatą umożliwią mi to, co nie możliwe – pieniądz działa również na Czarnym Lądzie. Na szczęście niewielki, choć i tego mi szkoda, bo boję się, że robią mnie w „bambuko”. Odliczam 5000CFA, a John wykonuje kilka telefonów. Okazuje się, że musimy chwilę poczekać bo jeszcze nie wszyscy wierni, po popołudniowych modlitwach opuścili wnętrze. Czas ten umilamy sobie sącząc herbatkę u kolejnych znajomych. Po kwadransie zjawia się dwóch przemiłych jegomości, którzy prowadzą nas do wnętrza. Za mną zostaje tablica informująca o zakazie wstępu. Cały spacer wygląda tak, że przodem idzie jeden z mężczyzn i sprawdza czy nie nadziejemy się na "przełożonego" a z tyłu idzie ten drugi pilnując by "przełożony" nie nadział się na nas ... Dostaję limit, nie wiem dlaczego taki dziwny : 12 minut, 12 zdjęć. Udaję , że nie rozumiem... w 12 minut wyrobić się musiałem bo takie tempo dyktowali moi przewodnicy ale co do zdjęć – zawsze byłem zboczony ! A w takim miejscu nie wyobrażałem sobie pościć. Z uśmiechem na twarzy, z Johnem na tylnym siedzeniu odjeżdżam zostawiając za sobą wzbijany przez wiatr kurz. Mijamy pusty plac targowy, puste piaszczyste uliczki i cieszę się, że takie były. Lubię gwar, ścisk ale tylko w wydaniu lokalnym - średnio podobają mi się starówki wypchane turystami, dużo ciężej poczuć wtedy prawdziwy klimat miejsca. A tak, nie musiałem wytężać swojej wyobraźni, wystarczyło popatrzeć i było widać i czuć to, po co tu się zjawiłem, prawdziwą Afrykę, prawdziwe Djene! Odstawiam mojego nowego frenda i mimo zaproszenia na herbatę zmuszony jestem cisnąć dalej - opadające coraz niże słonko nie pozwala mi nawet na chwilę opieszałości. Muszę jeszcze tego dnia dojechać do głównej drogi bowiem wzdłuż tej, prowadzącej do Djene jest pełno wody, nie ma opcji rozbicia namiotu. Także w czystych, pachnących ciuchach, owładnięty marzeniami ruszam dalej w swoją podroż. No właśnie, podróż - dla jednych to sposób na ucieczkę od szarej rzeczywistości, dla mnie poszukiwanie siebie, swoich granic, adrenaliny, tych chwil niepewności, chwil których brakuje w naszym ucywilizowanym świecie, poszukiwanie tego co nie odkryte, pokładów ludzkiej miłości, przyjaźni - tak głębokiej jak wielkie rowy afrykańskie i oby tak samo długiej jak one. Czy je znalazłem.. czas pokaże.
__________________
https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu |
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Złombol 2013 - 7ma krew czyli nareszcie Rosja! | fassi | Kwestie różne, ale podróżne. | 38 | 27.09.2013 19:06 |
moja Afryka czyli "Wagadugu 2012" by remi | remi | Trochę dalej | 27 | 28.08.2013 20:16 |
Maroko - ja i moje 10 żon [2012] | fassi | Trochę dalej | 17 | 13.02.2013 13:44 |
Kierunek Afryka 2012. | seven007 | Kwestie różne, ale podróżne. | 24 | 26.03.2012 21:49 |