|
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
20.08.2021, 21:44 | #31 |
No czyta się.
|
|
21.08.2021, 01:47 | #32 |
Moderator
|
Pozostałe zdjęcia obrócę jutro, znaczy się już dzisiaj. Tylko troszkę później
__________________
Wreszcie mam swój kawałek szczęścia w całym tym gównie dookoła |
09.11.2021, 13:42 | #33 |
Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
Online: 1 tydzień 3 dni 11 godz 33 s
|
Zbieram obrazki nieruchome do dalszej opowieści oraz obrazki ruchome do filmiku i trochę się z tym schodzi, ale znalazłam to oto nagranie. Ogólnie wycinam sobie z nagranych filmów kilkunastosekundowe kawałki, żeby je później skleić w całość, ale to jest tak dobre, że sama już kilka razy puszczałam sobie całość i pomyślałam, że i Wam się może spodobać - zwłaszcza biorąc pod uwagę sytuację za oknem
Endżoj! |
04.12.2021, 23:01 | #34 |
Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
Online: 1 tydzień 3 dni 11 godz 33 s
|
No dobra, lecimy z tym koksem!
DZIEŃ 5 Zgodnie z ustaleniami zaczynamy powrót do domu. Trasę modyfikuję tylko na tyle, żeby już ludziom przez zboże nie przelatywać... Może mało ambitnie tak wracać po własnych śladach, ale skoro trasa jest tak piękna, to po co kombinować? Zwłaszcza, że regeneracja sił poszła nam raczej tak sobie. Żegnamy się więc z Kownem. 1.jpg Pogoda dopisuje, trochę nawet za bardzo, bo w związku z upałem dość szybko kończy nam się picie i Maciek odmawia przerwy na zwiedzanie opuszczonego gospodarstwa - nadal żałuję, że jednak nie poświęciliśmy na to chwili. 2.jpg 3.jpg 4.jpg 5.jpg 6.jpg 8.jpg Znowu przejeżdżamy przez podwórko miłych Litwinów, znowu wzbudzamy entuzjazm ich zagrodowego pekińczyka. gosp1.jpg gosp2.jpg Gdzieniegdzie natykamy się na własne ślady, które zostawiliśmy jadąc przez błoto, które niedługo później zastygło w upale zachowując wzór kostek do czasu następnego deszczu. 13.jpg 14.jpg 15.jpg 16.jpg 17.jpg 17a.jpg 18.jpg Przekazuję kamerę Maćkowi, żeby urozmaicić nieco ujęcia Wprawdzie pożałowałam tego w momencie, kiedy akurat jechałam jako druga i przejeżdżaliśmy obok gospodarstwa, z którego wyleciały 3 małe teriery, takie białe w brązowe łatki, i skubane wyglądały przekomicznie, kiedy tak pędziły za XRką próbując użreć ją w oponę Potrzebujemy też pilnie uzupełnić zapas płynów, więc na googlu próbuję znaleźć jakiś sklep. No ni ma. Nie mamy pańskiego sklepu i co nam pan zrobi? Uznaję więc, że spróbujemy znaleźć sklep z największej z mijanych przez nas miejscowości. Czyli Świętojeziory, liczba mieszkańców 274. sklep.jpg 17 Jakichkolwiek znaków na sklep oczywiście brak, więc idę na żywioł, na podstawie widoku na mapie dochodzę do wniosku, że to powinno być tu w lewo i tak oto wśród uroczych drewnianych domków trafiamy na uroczy drewniany domek z jakimś jednym słowem na szyldzie. Bingo! Po drodze natykamy się na wycinkę drzew. Na drodze stoją ciężarówki załadowane drewnem, uznaję, że z prawej jest jednak odrobinkę więcej miejsca i próbuję się przeciskać. Niestety auto z przodu stoi akurat bliżej prawej, więc zjeżdżam na lewo, a tam otwarte drzwi szoferki Nieładnie tak komuś ruszać samochód, a może w środku zostawił kluczyki i mu je zatrzasnę? Uznałam, że jakoś się przecisnę pod otwartymi i w tym momencie nadbiega z tyłu miły człowiek i zamyka drzwi. Bardzo panu dziękujemy! 9.jpg 10.jpg 11.jpg 12.jpg W ogóle od rana miałam dylemat moralny. Kiedy przed urlopem rozmawiałam z szefem o wyjeździe, pytał dokąd i którędy jedziemy. Jak zobaczył trasę, to stwierdził, że "o, a tutaj obok Sejn to my będziemy w łikend". Wtedy powiedziałam, że "haha, w łikend to my będziemy na Łotwie". Tymczasem jest piątek, a my wieczorem będziemy jednak z powrotem w Polsce. Zastanawiam się więc czy wypada czy nie wypada... Relacje mamy bardzo dobre, no ale może jednak nie wypada? Znowu robimy postój nad jeziorem Duś. Tym razem rozbijamy się nad samym brzegiem. Woda jest niesamowicie wręcz przejrzysta, słoneczko praży, postanawiamy się więc trochę pomoczyć przed dalszą podróżą. Są tam też śmieszne rybki, które pływają za człowiekiem jak podwodne pieski. No dobra, wiem, że chodząc wzbijamy to, co leży na dnie i rybkom łatwiej wyłapać takie pływające pyszności, ale i tak uważam, że to urocze. 19.jpg 20.jpg 21.jpg 22.1.2.jpg 23.1.2.jpg 24.1.2.jpg W końcu uznaję, że trudno, najwyżej odmówi, z roboty zwolnić nie powinien i przed 16 piszę do szefa z pytaniem czy oni tam u siebie będą już w piątek czy dopiero w sobotę. Będą wieczorem. A możemy Wam się rozbić na jedną noc w ogródku? Tam, gdzie oni nocują, niestety nie, ale zostajemy przydzieleni do ogródka pod domem przyjaciół rodziców dziewczyny mojego szefa. Spokojni o nocleg delektujemy się jeszcze chwilę ciszą litewskiego jeziora, ale kiedy nieopodal zaczyna rozkręcać się jakiś festyn z litewskim odpowiednikiem disco polo, pakujemy bambetle i lecimy dalej. 26.jpg 27.jpg 29.jpg 30.jpg 32.jpg 33.jpg 34.jpg Postanawiamy też, że dłuuuuugą piaskową prostą pod granicą ominiemy zgodnie z moim pierwotnym planem - dzięki temu uciekniemy z niej już po ok. 100-200 metrach. Ale ja przecież nie umiem manewrować na piasku... W ostatniej chwili zerkając na mapę decyduję, że nie skręcimy w piach, tylko przetniemy tę drogę i znajdziemy sobie jakiś miły leśny dukt za nią. Dlatego uważam, że Locus jest super. Zresztą w ogóle nie używam go w trybie nawigacji, bo wtedy pojawia się gruba różowa krecha, która zasłania niuanse tuż przy drodze. A tak, kiedy po prostu widzę na telefonie mapę z narysowaną ścieżką i z moją lokalizacją, to mogę sobie na bieżąco w trakcie jazdy wprowadzać korekty. Tym sposobem całkiem długi kawałek lecimy wzdłuż słupków granicznych slupek graniczny.jpg - i tu anegdotka. Mapa googla pokazuje faktycznie lot wzdłuż granicy, ale według zapisu z Locusa byliśmy niemal kilometr na wschód od niej Trochę im się Polska zmniejszyła na korzyść Litwy mapa.jpg Jeszcze tylko skręt w prawo i jesteśmy w kraju ojczystym. granica.jpg Wpadamy jeszcze do Sejn na tankowanie i szybkie zakupy, nawet piwo na wieczór kupiłam, żeby się zrelaksować po drodze. Bazgram na szybko trasę z Orlenu do miejscowości, w której mamy się stawić - okazuje się, że offroad zaczyna się natychmiast za parkingiem Stokrotki. Później nieco zepsuli dobre wrażenie, bo spora część drogi to świeżutko położony beton (tak, beton). Cóż. To tylko kawałek. 35.jpg 36.jpg 37.jpg Okazało się, że na miejsce dotarliśmy przed szefem mym, ale rodzice jego dziewczyny witają nas na miejscu i prowadzą do sąsiada, u którego pozwolono nam przekimać. Podziwiamy tereny, gadamy o pierdołach i wreszcie zjawia się też szef z rodziną i psem, którego wprawiłam w niezłą konsternację - bardzo się z pieskiem lubimy, ale zawsze widzimy się albo w biurze albo ewentualnie gdzieś na ulicy. A tu nagle ja? Tutaj? Jak to? Śmieszny był widok jak się w piesku miesza radość z niedowierzaniem. Zakończywszy powitanie oni wracają do swojej miejscówki, a my do rozbijania namiotu - wreszcie się przydał i nie taszczyliśmy go bez sensu! A teraz będzie lokowanie produktu - dmuchany materac od Majfrendów to naprawdę spoko opcja. Zwłaszcza jak już wypracowałam sobie sposób jak używać worka do nadmuchiwania. materac.jpg Na odchodne nasz gospodarz pyta jeszcze czy nie będzie nam przeszkadzało jeśli pogra sobie na fortepianie. Chwilę później przerywamy to, co robiliśmy, żeby po prostu poleżeć na trawie słuchając koncertu. Po całym dniu w kurzu i hałasie motocykli wydaje się to niemal surrealistyczne. No po prostu coś pięknego. namiot.jpg Po koncercie postanawiamy skoczyć nad jeziorko, bo wszyscy zachęcali, że woda ciepła i choć oczywiście możemy skorzystać z prysznica, to polecają też kąpiel w jeziorze. Tyle tylko, że słońce już zachodzi i przestało być gorąco, no ale ok, Prince marzy o kąpieli w jeziorku, ja jestem mniej entuzjastycznie nastawiona, ale zobaczymy. Po drodze jeszcze mizianie konika i meldujemy się na pomoście. konik.jpg pomost.1.2.jpg jeziorko.jpg Jest pięknie, ale już chłodno, woda czarna i ja stanowczo odmawiam kąpieli. Maciek też jakoś stracił zapał Dłuższą chwilę delektujemy się spokojem i ciszą, którą przerywają pojawiające się nagle krzyki córki szefa i jej koleżanki - ekipa też wpadła na pomost witać się z jeziorkiem. Dorośli z pomostu, dzieci jak to dzieci, krzycząc i skacząc do wody. Chwilę pogadaliśmy o otaczającej nas rzeczywistości i zarządziliśmy odwrót do bazy. Tego wieczora jednak prysznic wygrał z jeziorkiem. ksiezyc.jpg Na werandzie zaczęła się posiadówka i zastanawialiśmy się co robić, jak żyć. Czy wypada się wprosić? Czy może jednak wypić piwo i odpalić Netflixa? A może przeanalizować trasę na następny dzień - czy dalej wracamy po śladach czy może spróbować ten odcinek polecieć TET? W efekcie po jakichś 3 minutach od kiedy wróciłam do namiotu po prostu tracimy przytomność. Piątego dnia pyknęło nam równe 200 km. Ostatnio edytowane przez Novy : 31.01.2022 o 18:46 Powód: Obróciłem zdjęcia |
04.12.2021, 23:48 | #35 |
Szukam off-road
Zarejestrowany: Nov 2021
Miasto: Gdańsk
Posty: 40
Motocykl: Yamaha T7
Online: 1 dzień 7 godz 21 min 58 s
|
|
05.12.2021, 01:27 | #36 |
Zarejestrowany: May 2013
Posty: 1,328
Motocykl: xtz660 Ténére/XR650R
Online: 2 miesiące 2 tygodni 2 dni 14 godz 40 min 18 s
|
To jezioro to "Dusia". Nie wiem jak to u nich działa ale u nas nawalały by tam skutery wodne, za nimi narciarze, pomiędzy żaglówki a tam nawet kajaka nie było. Cisza, spokój, krystaliczna woda - pięknie. Ogólnie po chwili jazdy na Litwie miałem taką myśl ze pier**e te krajowe offy, tety-srety z betonowych płyt i dziurawego asfaltu, ten cały nasz krajowy gnój, gdzie co chwila domki, ogrodzenia, wraki pasatów i gnijącego sprzętu rolniczego a pomiędzy stare pralki. Tam tego nie ma- lecisz cały czas przyrodą. Ae jak wyżej- problem pojawia sie jak trzeba uzupełnić np płyny. Jednak kwas chlebowy mnie rozczarował.
|
05.12.2021, 14:16 | #37 |
My już dobrobyt z pańska i z wiejska siągnelim. Tam widocznie nie...
__________________
Są jeszcze piękne zadupia na tym świecie. |
|
06.12.2021, 14:51 | #38 |
Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
Online: 1 tydzień 3 dni 11 godz 33 s
|
W sumie to chyba dlatego, że kto u nich miałby z tymi skuterami i kajakami przyjechać, jak tam w promieniu kilkudziesięciu kilometrów same miasteczka po 100 mieszkańców albo po prostu samotne domki po środku niczego xD Ale w internetach piszą, że jest tam wypożyczalnia kajaków i łódek, a nawet piaszczysta plaża, na której "znajduje się na niej wiele różnych, nazwijmy je, akcesoriów do zdjęć. Jest huśtawka w wodzie, jest łódka wikinga, są inne łodzie, a także turkusowa chatka oraz pomost."
|
02.01.2022, 21:21 | #39 |
Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
Online: 1 tydzień 3 dni 11 godz 33 s
|
Witam Państwa serdecznie w nowym roku! I wracamy do czasów, kiedy było ciepło, a dzień był długi.
DZIEŃ 6 Budzimy się i... kompletnie nie chce nam się jechać. W relacji z dnia piątego całkowicie umknął mi dość istotny szczegół (ciekawe, jak to pamięć skupia się na tych miłych aspektach, pomijając te mniej miłe ). Mianowicie z każdym kolejnym dniem jazdy byliśmy coraz bardziej zmęczeni. Niby nie robimy żadnych męczących manewrów, a jednak kilka dni z rzędu jazdy od rana do wieczora robi robotę. Dlatego 6 dnia budzimy się koło 8 i nie chce nam się. Słońce nie praży, ale temperatura jest bardzo przyjemna, w ogóle jest bardzo przyjemnie. j1.jpg j2.jpg Przez chwilę nawet rozważamy czy nie zostać tam do następnego dnia, nasz Gospodarz mówił wieczorem, że jak mamy ochotę, to możemy zostać na kilka dni. Więc myślimy o tym jeziorku, o konikach u sąsiada, a potem niechcący podsłuchuję rozmowę, że dziś przyjeżdża córka z dziećmi i uznajemy, że jednak czas się zbierać. Zbieramy się więc, ale absolutnie niespiesznie zaczynając od godzinnej posiadówki na pomoście i oglądania jak jaskółki zbierają nartniki rozbryzgując brzuszkami wodę. Fajne to było. j4.1.2.jpg Nadal nie jesteśmy też pewni czy wracać swoim śladem czy TET. Kusi mnie ten TET, ale ostatecznie jednak postanawiamy nie kombinować. Jesteśmy na to już zbyt zmęczeni (od tego są urlopy, co nie?) i chcemy wracać do kotków. Chwilę po godzinie 12 żegnamy się z moim szefem, resztą towarzystwa oraz psem i wracamy na szlak. piesek.jpg audi.1.2.jpg Zaczynamy bajkową zarośniętą leśną dróżką, która z czasem robi się coraz mniej zarośnięta i ostatecznie zmienia się w klasyczną szutrówkę. Tego dnia chyba nie wydarza się nic spektakularnego, więc możemy spokojnie delektować się widokami. Ja w związku ze zmęczeniem jadę nieco wolniej, niż obydwoje byśmy chcieli. Maciek nieco się w związku z tym nudzi, więc coraz częściej wyprzedza, żeby się pobawić przy większej prędkości i czeka kawałek dalej albo przy najbliższym rozstaju dróg. Kurzy mi przy tym okrutnie, ale nie mogę mieć pretensji - przez większość czasu to ja jego zakurzałam bez litości. 1.jpg 2.jpg 3.jpg 4.jpg 5.1.2.jpg 6.jpg 7.jpg 8.jpg 9.jpg 10.jpg 11.jpg Tak! Tu JEST droga! I tej wersji będę się trzymać! 12 tak tu jest droga.jpg 13.jpg 14.jpg 15 kurz.jpg 16.jpg 17.jpg 18.jpg 19.jpg 20.jpg A wiecie jak wygląda kasza gryczana zanim zostanie kaszą? gryka.1.2.jpg W Sokółce robimy postój na obiad - oto tenże obiad niesiony przez Maćka. sokolka.1.2.jpg Ponieważ jakoś nie znaleźliśmy na trasie do domu miejsca, w którym chcielibyśmy spędzić kilka dni i odpocząć, i w efekcie chcemy do tegoż domu dotrzeć jak najszybciej, to oszczędzamy czas gdzie się da, żeby jak najdalej dojechać - stąd hot dog na stacji zamiast normalnego jedzenia. Problem jest też taki, że googiel nie pokazuje nam kompletnie żadnego pola namiotowego ani choćby agroturystyki w okolicy, w której z grubsza będziemy pod wieczór. Nic. Nie ma. Stawiamy więc na camping NARVA - bliżej, niż byśmy chcieli dojechać, ale przynajmniej jest, no i musimy zjechać tylko 2 km z trasy, więc nie ma co wybrzydzać. Po drodze jeszcze sobie myślę, że może trzeba było zadzwonić zarezerwować miejsce, ale natychmiast zaśmiewam się sama z siebie. Haha, no miejsce na polu namiotowym rezerwować. Co za pomysły w ogóle! Zresztą muszę przyznać, że mózg generuje wiele różnych głupot, kiedy połączy się coraz większe zmęczenie z miejscami dość nudną szutrową drogą. Kolejny raz ubawiam się przednie, kiedy jadąc drogą szutrową przez las, gdzie z obydwu stron zaraz za szutrem jest trawa, krzaki i drzewa, mijamy znak ostrzegawczy z wykrzyknikiem i z tabliczką o treści "miękkie pobocze z lewej strony drogi". Yhym, bo z prawej krzaczorki są twarde niczym głaz! Szczęśliwie docieramy na miejsce, jest sobota 24 lipca, pogoda dopisuje, więc nic dziwnego, że zaraz za bramą stoją 2 auta, a ludzie z nich właśnie meldują się w rejestracji. Ponieważ widać, że trochę to potrwa, postanawiamy przejść się w głąb terenu i zobaczyć co tam fajnego mają. Uszliśmy ledwie kilka metrów, kiedy dobiega do nas miła pani i pyta czy my się planujemy rozbijać na ich polu namiotowym. Zgodnie z prawdą mówimy, że tak i że chcieliśmy się rozejrzeć czekając na naszą kolej do zameldowania. A pani na to, że to ona bardzo prosi trochę poczekać, bo nie mają już miejsca i że zaraz rozlokują tych ludzi przed nami i da nam znać czy jeszcze uda się nas wcisnąć. Wracamy więc do motocykli lekko zdenerwowani, bo w okolicy poza tym jednym campingiem nie ma żadnej alternatywy. Po dość długim oczekiwaniu w niepewności w końcu przychodzi do nas miła pani i mówi, że no problem jest, bo już jest ciasno, no a nie mogą ludzi upychać jak sardynki, no bo trzeba jednak jakiś komfort gościom zapewnić \\zamieramy w przerażeniu, rozpaczy i rezygnacji\\ ale po chwili rozmowy i chyba widząc, żeśmy NAPRAWDĘ strudzeni wędrowcy, dodaje, że jeśli nam to nie będzie przeszkadzało, to możemy się rozbić o tu, obok bramy, do budynku z łazienkami w sumie niewiele dalej, niż z właściwego pola namiotowego zlokalizowanego z tyłu //o rany jaka ulga//. 21 zgon.1.2.jpg Zameldowani, namiot rozstawiony, no to czas na zwiedzanie. Bunkrów nie ma, ale... no, sami wiecie. 22.jpg 23.jpg 24.1.2.jpg 25.jpg Kolacja mistrzów 26 kolacja mistrzow.jpg Ciekawostka. Mokradła nam Narwią (i nie tylko tu) są utrzymywane w odpowiednim stanie dzięki pasącym się tam koniom. 27 konik.jpg Chciałam się z jednym zaprzyjaźnić, ale mnie ignorował Chwilę później okazało się dlaczego - to klacz i ona zdecydowanie wolała zaprzyjaźniać się z Maćkiem, nawet spodnie chciała mu zjeść! 28 konik z mackiem.jpg W końcu uznajemy, że pora wracam, idziemy sobie tą drewnianą ścieżką i nagle słyszymy za sobą głośne tupanie. To drugi konik postanowił też się nią przejść. Na pewno jest zbyt wąsko, żeby nas minął, więc ja to już się nawet zaczęłam martwić czy to już pora uciekać na bok w okradła, bo nie ma się co kopać z koniem, ale na szczęście kuń rezygnuje z wycieczki 29 koniki.jpg A wiecie co robiły nasze zadki przez te kilka dni jazdy? puchly.1.2.jpg W rowie przy drodze wypatruję też pięknego prawdziwka. I kawałek obok następne dwa. Dusza grzybiarza krzyczy "BIERZ!", resztki rozsądku podpowiadają "zostaw, co z nimi niby zrobisz?". Ze smutkiem, ale zostawiam te piękności na miejscu. grzyb.jpg I tak oto kończymy ten dzień, 30.jpg ujechawszy jedynie 180 km. A pole namiotowe polecamy gorąco, bo naprawdę przemili ludzie. O, tutaj https://goo.gl/maps/gNqagQT3FhuqxGfs9 Ostatnio edytowane przez Novy : 31.01.2022 o 18:46 Powód: Obróciłem zdjęcia |
31.01.2022, 16:43 | #40 |
Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
Online: 1 tydzień 3 dni 11 godz 33 s
|
Dobra, czas kończyć zanim dostanę bana za wstawianie postów bezpośrednio pod swoimi poprzednimi postami 😉
DZIEŃ 7 To była śmieszna noc, bo co jakiś czas budziły nas te bestie, które towarzyszyły nam wieczorem - i nie chodzi o koniki, tylko o komary. Przelatywały tuż nad głową, więc człowiek się budził, żeby je ubić, a wtedy okazywało się, że faktycznie są tuż obok ucha, ale na zewnątrz namiotu. Dobry namiot, grzeczny namiot, nie wpuszczał potworów do środka. KOMARY.jpg Ja jednak budzę się myśląc o czymś zupełnie innym, niż te krwiożercze bestie. Prawdziwki... te cholerne prawdziwki... Ale przecież rosną tuż przy drodze, którą może i prawie nikt nie jeździ, ale ludzie spacerują tamtędy. Na pewno ktoś je zabrał. Nie siedzą tam biedne, samotne, niekochane... Mój wewnętrzny grzybiarz jednak wygrywa tę walkę i po ogarnięciu się z grubsza idę sprawdzić. Kurna. Są. No to biere! Ograniczyłam się do tych mniejszych, bo łatwiej będzie jakoś upchnąć. Wymyśliłam, że potrzebuję torby materiałowej (żeby nie skisły w folii) i zawieszę je na wierzchu na plecaku. Powinno się udać. Niestety nie udało mi się zdobyć torby materiałowej, ani nawet papierowej, za to ucięłam sobie dłuższą pogawędkę z właścicielem "naszego" campingu, o życiu, polityce, naturze, turystyce, Warszawie i okolicznych lasach. A potem przekroiłam moje piękne grzyby i okazały się robaczywe, więc problem transportu rozwiązał się sam. grzyby.jpg Do domu jeszcze szmat drogi, wiemy, że zmęczenie zbierane pieczołowicie przez ostatnie dni nie pomoże, więc ogarniamy się w miarę wcześnie i przed 10 jesteśmy znów w drodze. O dziwo jedzie mi się całkiem miło, niemal kompletnie nie pamiętam jak bardzo już nie mam sił. Z drugiej jednak strony jak teraz zajrzałam do osi czasu, żeby poskładać okruszki do opowieści, to kompletnie nie mogę sobie przypomnieć po jaką cholerę byliśmy na dwóch stacjach benzynowych w odstępie 34 km. W ogóle byliśmy na stacjach benzynowych? Nie wiem. No jak googiel mówi, że byliśmy, to byliśmy, ale najwyraźniej mózg już mi leciał na oparach i nie zanotował. Może Prince będzie coś pamiętał. Pierwszy postój wart zapamiętania zaliczyliśmy po godzinie 13 - jechało mi się przyjemnie, ale żeby nie nadwyrężać organizmu robimy postój nad Bugiem. Pół godzinki relaksu nad wodą i można lecieć dalej! bug1.jpg bug2.jpg bug3.jpg Tyle tylko, że.... te pół godzinki odpoczynku przerwało w jakiś sposób dopływ energii, więc wsiadam na motór i kompletnie nie mam ochoty ani siły jechać. No ale co robić? Trzeba jechać. Jesteśmy akurat gdzieś w połowie tego makabrycznie nudnego szutrowego odcinka prowadzącego wzdłuż wału, który to odcinek tak bardzo znudził nas pierwszego dnia. Czasem więc urozmaicamy sobie drogę i kiedy pojawia się ścieżka prowadząca na drugą stronę wału, korzystamy z okazji, żeby pojeździć ścieżką po łące, zamiast nudnym prostym szutrem. W końcu jednak zarządzam, że koniec urozmaiceń, bo czas ucieka, zmęczenie narasta, a my wcale nie ujechaliśmy jakoś bardzo daleko. Ponieważ ten kawałek jest tak prosty i nudny, to nie obserwuję zbyt bacznie nawigacji, czasem nawet Maciek jedzie przodem, no bo gdzie się niby zgubić na prostej drodze wzdłuż wału? No cóż. W pewnym momencie patrzę na ekran telefonu i zauważam, że jednak można się zgubić na prostej drodze wzdłuż wału, bo oznaczający nas trójkącik przemieszcza się po mapie heeeen daleko od czerwonej linii zaplanowanej trasy. Akurat Maciek na Śwince leci przodem, mija skrzyżowanie dróg i wybiera oczywiście tę wzdłuż wału, ja jednak wiem już, że prowadzi ona w kompletnie złym kierunku, dogonić go nie dogonię, więc staję z nadzieją, że zauważy i zawróci. Zauważył i zawrócił, ja w tym czasie obejrzałam sobie na telefonie okoliczne ścieżki i wybrałam tę, która najszybciej doprowadzi nas z powrotem na ślad. I tak oto jedziemy sobie drogą szutrową, która zmienia się w drogę polną, która zmienia się w ścieżkę, która to czasem znika, żeby pojawić się znowu kawałeczek dalej, a która ostatecznie doprowadza nas do miejsca, w którym dowiadujemy się, że "droga najkrótsza", to nie zawsze to samo, co "droga najszybsza". Ja kompletnie nie chcę żadnych nawet najmniejszych wyzwań. Chcę do domu. Maciek dzielnie idzie sprawdzić czy przeszkodę wodną, która to radośnie rozpościera się przed nami, da się przejechać i po szybkim taplaniu w błotku wyrokuje, że jedziemy. On przodem, ja za nim. Wiadomo, że na miękkim podłożu najważniejsze jest, żeby się nie zatrzymać, bo wtedy się człowiek z moturem zapada i tyle go widzieli. I właśnie dlatego, kiedy widzę, że Maciek zaczyna walczyć przy drugim brzegu, dopada mnie zwątpienie i się zatrzymuję. Próbuję ratować sytuację, ale oczywiście tylko ją pogarszam i zakopuję tylne koło na amen. W czarnej śmierdzącej brei, która wlewa się też do butów. Jest bosko. Maciek w tym czasie skończył kąpiel błotną Świnki i przybywa z odsieczą. Najpierw próbuje pomagać siedzącej na motocyklu mi, ale szybko zgodnie uznajemy, że ja to sobie już pójdę, a on zajmie się resztą. No dobra. Trochę pomagam ciągnąc za uchwyt, ale ostatecznie idę sobie na drugi brzeg czekać aż Maciek z Zebrą też tam dotrą. I to czarne śmierdzące błoto wlewające się do butów... I komary. I upał. I zmęczenie. Zaraz. To jak to szło z tymi urlopami? Że one są po to, żeby wypoczy... wypo... wypoczywać? Jakoś tak chyba. Na szczęście udało się w końcu wrócić na nudny prosty szuter i próbowałam nadgonić. Nie jest to proste, kiedy człowiek czuje, że nie może szaleć, bo w takim stanie ciała i umysłu w razie jakiejkolwiek sytuacji wymagającej szybkiej reakcji po prosto nie ogarnie. Ale staram się, droga prosta, więc co niby miałoby się dziać? No dobra, to martwe zwierzątko, które chyba było bobrem, leżące przy drodze sugeruje, że jednak nie ma co szaleć. Zdecydowanie nie chcę mieć bobra na sumieniu... I tak sobie lecimy, i nic się nie dzieje, i lecimy, i nic się nie dzie... CHRRRRRRRRRUP! GRZDĘK! ŁUP! i co mi tak nagle przywaliło w tylne koło i dalej się tam tłucze?! ogonek1.1.2.jpg Za chwilę dociera Maciek ze zgubionym przeze mnie ogonkiem. Czyli plan awaryjny, na który bardzo liczyłam, że pod koniec po prostu wbijemy na asfalt i pojedziemy do domu, właśnie legł w gruzach. O ile tablicę jakoś by się dało przymocować, tak o brak świateł policja mogłaby się przyczepić, zresztą trochę straszno na dojazdówkach do Warszawy bez świateł stopu... Cóż było zatem robić. Trzeba było jechać. A wiecie jak wygląda motocyklowe załamanie nerwowe? O tak (słowem wyjaśnienia: Misie, o których mowa na nagraniu, to nasze kotki) Dodam, że wydarzyło się to w miejscowości o wiele mówiącej nazwie Wywłoka. I w sumie dobrze, że od kilku dni nie padało, bo tam na dole to ogólnie płynie rzeczka. Później na szczęście już żadnych przygód nie było. Tylko okropne i narastające zmęczenie. Z jednej strony chciałam być jak najszybciej w domu, z drugiej - kompletnie nie miałam siły przyspieszyć. Dodatkowo nie wiedzieć po co Mazowieckie jest najwyraźniej zbudowane z piachu, a im bliżej warszawy, tym jest go więcej, a po piachu wiadomo, że trzeba szybko. A jak się nie ma siły jechać szybko, to się człowiek jeszcze bardziej męczy. Bardzo chciałam już przestać jechać, ale przecież rozbijanie namiotu 80 km od domu, to jakiś absurd. I tak oto, kiedy zatrzymaliśmy się na chwilę jakieś 50 km od domu, na znanej nam już drodze, bo kilka razy jeździliśmy tą trasą na wycieczki, nastąpiła sytuacja, o której pisałam we wstępie do relacji. Zsiadłam z motocykla i było mi źle. Maciek jeszcze coś zaczął marudzić na prędkość jazdy czy coś, i jeszcze mówić, żebyśmy podjechali na piaskową górkę, którą będziemy mijać niebawem. A w ogóle to skończyła mu się benzyna całkiem i musimy natychmiast na stację, a do stacji musimy zawrócić i nadrobić kawałek. I ja tak słuchałam. I tak sobie stałam. I byłam taka zmęczona. I po prostu się popłakałam. Absurdalne uczucie, ale w sumie mogło być gorzej - mogłam na przykład zemdleć albo położyć się i czekać na śmigłowiec LPR. I naprawdę niewiele mi brakowało do tego, żeby postawić na wersję ze śmigłowcem. Zebrałam się jednak do kupy, zrobiliśmy nawrót na stację i dalej do domu. Trochę na bieżąco prostowałam trasę, którą miałam narysowaną, bo uznałam, że po jakichś małych miasteczkach może nie będą się chować podstępni policjanci czekający na motocykle bez tablic i tylnych świateł. Dość szybko okazało się też, że Maciek nie zalał zbyt dużo benzyny i w efekcie nagle znikł mi z lusterka. Ale dzięki temu zaliczyliśmy taką zastępczą plażę - skoro nie udało się dojechać nad morze... Później jeszcze tylko walka z yntelygentnymy światłami na skrzyżowaniu, jeszcze trochę błota, jeszcze trochę piachu, jeszcze jedno przełączanie Świnki na rezerwę rezerwy(czyli kładzenie na boku i przelewanie resztek benzyny na stronę z kranikiem), jazda bez tablicy i tylnych świateł przez dość zatłoczony most południowy (Anny Jagiellonki, znaczy się), wjazd w dziki korek na Przyczółkowej (niedziela wieczór, wszystkie wjazdy do Warszawy stoją), przejazd na wprost pasem do jazdy w prawo bez tablic i tylnych świateł przed radiowozem i koło 21 zameldowaliśmy się w domu. Kotki najbardziej w tej sytuacji doceniły śmierdzące bagnem i potem ciuchy motocyklowe. kotek.jpg Dzień siódmy (ostatni) zakończyliśmy z nabitymi 275 km. I było to naprawdę ciekawe 275 km. Naprawdę miałam dość. Nigdy w życiu nie czułam takiego zmęczenia. Wiem jak to jest, jak po bardzo intensywnym wysiłku fizycznym człowiek ma siłę tylko leżeć na podłodze. Ale nigdy wcześniej nie zaliczyłam czegoś takiego - zmęczenia zbudowanego z malutkich cegiełek układanych pieczołowicie przez kilka dni. Ciekawe doświadczenie, choć chyba wolałabym już go nie powtarzać Natomiast urlop i tak uważam za MEGA UDANY i żałuję jedynie kilku drobnych rzeczy - że nie zatrzymaliśmy się przy tym opuszczonym gospodarstwie, że nie dotarliśmy podczas spaceru po Kownie na tamę, że kupiliśmy ten jagodowy kwas chlebowy... Jasne, że szkoda, że nie dotarliśmy do morza. Szkoda, że byliśmy tylko 7 dni. Ale co z tego? Było super A jak już wróciliśmy do domu, to następnego dnia rano zaczęło padać i padało tak przez kolejne 3 dni, więc może nie tak najgorzej wyszliśmy na tym skróceniu urlopu Kiedy już przestało padać postanowiliśmy chociaż skoczyć na działkę - morza tam nie ma, ale za to jest rzeka. Też mokre, więc spoko. dzialka1.jpg dzialka2.1.2.jpg Jeśli kiedyś się zastanawialiście jak wygląda panionk jedzący kocią karmę, to wygląda on tak P.S. Hej, a znacie opaleniznę w stylu ęduro? opalanko.jpg Ostatnio edytowane przez Novy : 31.01.2022 o 18:46 Powód: Obróciłem zdjęcia |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Czy WR250f nadaje się do wakacyjnych podróży? | _-aska-_ | Polska | 43 | 07.07.2021 10:22 |
"Życie to nie bajka, nie głaszcze po jajkach!!!";) Howerla, Svidovets, Закарпатське***** | Pirania | Trochę dalej | 55 | 29.09.2017 22:46 |
XIX Mazowiecki Rajd Weteranów szos "MAGNET 2014" | Marcel | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 2 | 01.06.2014 16:12 |