11.12.2011, 20:22 | #41 |
Niepozorny
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Wiocha na Jurze, bliżej Krakowa niż Częstochowy
Posty: 565
Motocykl: Bardzo stara Teresa
Online: 4 tygodni 1 dzień 1 godz 31 min 6 s
|
Nie ustawaj w pisaniu ! Przypomina mi się moja pierwsza samotna wyprawa po Turcji. Turcy sa dość specyficzni ale dadzą się lubić.
__________________
Moja jest tylko racja bo to Święta Racja. A nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza bo moja racja jest najmojsza i tylko ja ją mam. ( Dzień Świra ) Kocham Łódź |
12.12.2011, 23:43 | #42 |
Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 282
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 23 godz 37 min 58 s
|
DZIEŃ 13 – 1 czerwca, środa
240_01.jpg
Rano wstaję naprawdę wcześnie. Na dworze zimno i ciemno, co mnie trochę dziwi po wyjściu z ciepłego śpiwora. Nawiasem mówiąc, ze śpiwora zaczyna też (oprócz mnie) wyłazić puch, pojedyncze piórka. Trochę mnie to niepokoi, przecież to jego pierwszy wyjazd! Najedzony i spakowany wyruszyłem już o 6.00. Chciałem zdążyć na start balonów w Kapadocji. I udało się Jak się później przekonałem, balony wzbijają się w powietrze od samego świtu, aż do wczesnych godzin południowych (10.00 – 11.00). 241_01.jpg 242_01.jpg 243_01.jpg Przypadkowo poznana Hiszpanka twierdzi, że widziała tutaj kiedyś na niebie 60 balonów na raz. Koszt tej przyjemności dla zwykłego turysty wynosi 125 eurobaksów, a lot trwa 1 godzinę. Nie zdecydowałem się. Kapadocja zrobiła na mnie duże wrażenie! Mam wrażenie, że dzięki temu, że spędziłem tam tylko pół dnia, udało mi się uniknąć komercyjnej strony tego miejsca. Kapadocję pamiętałem z relacji Beddie’go. Tak jak jego, mnie też cieszy nieskrępowana możliwość pojeżdżenia wąskimi ścieżkami między tymi wulkanicznymi skałami. Są one tak delikatne, że kruszą się pod naciskiem palca. 244_01.jpg 245_01.jpg 246_01.jpg 247_01.jpg Z premedytacją odszukuję fallusokształtne skałki Wierzchołek takiej skały zbudowany jest z bardziej odpornego na erozję bazaltu, stąd te ciekawe kształty. 248_01.jpg 249_01.jpg 250_01.jpg Wjeżdżam na górę z zamkiem Uçhisar, ujdzie, widok taki sobie. Skorzystałem za to z okazji i posłuchałem trochę przewodnika, który oprowadzał jakąś wycieczkę. Usłyszałem od niego m.in. to, że miasteczka w Kapadocji są połączone podziemnymi tunelami, ciągnącymi się nieraz po 30 – 40 kilometrów. 251_01.jpg 252_01.jpg Zrezygnowałem natomiast z zaplanowanego wcześniej podziemnego miasta Derinkuyu. PIP (power of pussy), jak mawia Steven, jest silniejsze Pognałem w stronę domu, najpierw do Aksaray i dalej na północny-zachód wzdłuż słonego jeziora Tuz. 253_01.jpg 256_01.jpg Słodycze dodają energii 254_01.jpg 255_01.jpg Jakieś 80 km przed Ankarą uciekłem na wschód przez wiochę Haymana do Polatli. W Haymanie złapała mnie burza, lecz po 14 km byłem już suchy. 257_01.jpg 258_01.jpg Wjechałem do 80-tysięcznego Polatli. Miasto zrobiło na mnie przyjemnie wrażenie, ciche i spokojne, leżące nieco na uboczu. Zatrzymałem się przed pierwszą zauważoną knajpką z kebabami. Z zewnątrz nic nie wskazywało na to, żebym za chwilę, po przekroczeniu progu stanął jak wryty. Nie bardzo wiedziałem co robić, bo głupio mi było się wycofać. Trudno. W progu zostałem powitany przez kelnera i zaprowadzony do nakrytego białym obrusem stolika. Po chwili ujrzałem menu i w duchu się zaśmiałem, bo ceny były naprawdę przystępne. Zamówiłem halap kebap. Już po chwili kelner przyniósł mi zupę. Jak się okazało, do każdego kebaba zupa i pieczywo gratis. Mięso okazało się pysznie przyprawione, na talerzu znajdowały się też kawałki bułki w sosie. Jak zawsze w Turcji, tego mięsa było dla mnie 5 razy za mało, ale cóż. Rachunek opiewał na 10 TL. Przed wyjściem kelner spryskał mi dłonie wodą cytrynową, rewelacyjny wynalazek! 259_01.jpg Ciągnę dalej na zachód, przez Eskişehir do miasta Bilecik, którego nazwę chcę jutro zatrzymać w kadrze. 260_01.jpg Jakąś godzinę przed planowanym noclegiem znowu leje, tym razem jak z cebra. 261_01.jpg Stoję tak i czekam aż przejdzie to oberwanie chmury, gdy nagle podjeżdża... rambo. Jak widać nie tylko WTA ma swojego ramboszczaka 262_01.jpg Udało mi się (znowu) znaleźć fajny nocleg, tym razem w sosnowym lasku. Niestety większość rzeczy mokra (te, które mam na sobie) lub wilgotna, worek zaczął przeciekać. Namiot też ma już za sobą najlepsze lata, szwy puszczają. Nie było przyjemnie kończyć tego dnia w ulewnym deszczu, nawet herbatę gotowałem w namiocie. Poza tym chyba zaczynam śmierdzieć, przydałby mi się hamam. 262_010.JPG Pozycja noclegu wg gps: N39˚54΄11,95΄΄ E30˚10΄34,88΄΄ Najbliższe miasto: Yeniçepni, Bozüyük, TR Dystans dzienny: 592 km Dystans skumulowany: 6965 km |
13.12.2011, 19:17 | #43 | |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Cytat:
Te formy nazywają się fairy chimney albo hoodoos. Takie zboczenie zawodowe Świetne zdjęcia
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
|
13.12.2011, 20:33 | #44 |
Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 282
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 23 godz 37 min 58 s
|
Dzięki za sprostowanie!
Pozdrawiam |
13.12.2011, 22:29 | #45 |
Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 282
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 23 godz 37 min 58 s
|
DZIEŃ 14 – 2 czerwca, czwartek
262a_01.jpg
Tym razem długo wstaję i długo się pakuję. Deszcz przestał padać dopiero rano, z koron drzew wciąż spadały krople. Wilgoć. Dużo wilgoci. 263_01.jpg Wyjechałem bez śniadania, zatrzymałem się, żeby je zjeść w Bileciku. 264_01.jpg Kupiłem bułkę w piekarni i ayran w małym sklepiku. 265_01.jpg Wjechałem do Stambułu. Nie autostradą, ale drogą do niej równoległą i tak samo wygodną, czasem trzeba było tylko stanąć na światłach. 266_01.jpg 267_01.jpg Tylko tutaj w jedno przedpołudnie widziałem 3 kraksy. W tym giga-mieście dopiero zauważyłem, że Turcy jeżdżą jak szaleni. Ale i u nas jest podobnie, po wioskach i mniejszych miasteczkach ludzie jeżdżą duuużo spokojniej niż w miastach. A te korki! W Stambule nikt nie przepuszcza motocykli. Jeszcze przed Stambułem zatrzymała mnie policja. Bardzo miła pogawędka i to po angielsku. Co myślę o tureckich „crazy drivers”? Po 5 minutowej konwersacji policjant nawet nie chciał spojrzeć na moje dokumenty. Na koniec usłyszałem jeszcze życzenia miłej podróży! Niech drogówka w Polsce bierze przykład! Zatrzymałem się na stacji benzynowej próbując wczytać do gps-a adres sklepu motocyklowego. Potrzebowałem sprej do łańcucha. Po chwili podjechał kurier na skuterze. Jak wszyscy Turcy był życzliwy i chciał pomóc Jednak po angielsku znał tylko jedno słowo: friend Mówił do mnie po turecku, co bardzo szybko mnie wyczerpało i już po chwili nie chciało mi się nawet powtarzać w formie pytającej wypowiadanych przez niego pojedynczych słówek. Równie dobrze mógłby przemawiać do mnie po chińsku. Na początku chciałem, żeby pomógł mi zrozumieć adres sklepu motocyklowego. Miałem ich kilka przygotowanych, ale za cholerę nie mogłem ich wczytać do gps-a. Potem zacząłem nawijać o potrzebnym spreju. Po kolejnych 10 minutach chciałem już tylko, żeby zostawił mnie w spokoju Przestałem wysilać się swoim (też łamanym) angielskim, mówiłem coś po polsku i starałem się jak najbardziej obrazowo machać rękami „czaisz te kocie ruchy, te gesty rękami” Język gestów zaskoczył! Obaj się ucieszyliśmy i dosiedliśmy swych maszyn. Jednak Turek zaraz znowu się zatrzymał chcąc się upewnić, że jest mi potrzebny tylko smar, a nie olej do silnika. Tak, tak, tylko smar. Ok! 268_01.jpg Ruszyliśmy znowu. Poprowadził mnie przez arterie swojego miasta. Podążałem za nim i mimo tego, że nie jechał zbyt szybko, maksymalnie ok. 90 km/h, to w korkach i ogólnym chaosie ulicy ciężko mi było za nim nadążyć. Po kilku kilometrach, które bardzo mi się dłużyły wreszcie skręciliśmy w boczną uliczkę, gdzie zobaczyłem całe zagłębie motocyklowe. Co najmniej kilkanaście salonów motocykli i skuterów. Weszliśmy do salonu hondy i pojawił się szef, chłodno się witając. Sprej motula kosztował 30 TL, drożej niż u nas, innych nie było. Nie grymasiłem. Pan okazując swoją łaskę spuścił mi z ceny piątaka, na co pani w kasie zareagowała unosząc brwi pod sam sufit w niemym zdziwieniu Kurczę, koleś, gdybym był na Twoim miejscu i ktoś przyjechałby do mojego do salonu pokonując wcześniej ponad 7 tysięcy kilometrów to dałbym mu ten sprej za darmo i jeszcze poprosił o autograf. Tak wtedy pomyślałem, uśmiechając się i mając nadzieję, że nie czyta mi w myślach. Za chwilę jednak wyszedłem i mi przeszło. W końcu za kogo ja się uważam? Wymieniliśmy maile z tureckim kurierem i się pożegnaliśmy. 269_01.jpg Przed wjazdem do Stambułu myślałem sobie, że chciałbym załatwić tutaj 3 sprawy: kupić sprej do łańcucha, rzucić okiem na Hagia Sofia i zjeść kebaba, który pozwoli mi pędzić z wiatrem do wieczora. Ale nagle poczułem się strasznie zmęczony tym miastem, jego ogromem i chaosem. Gdy zobaczyłem znak otogar, pomyślałem: ok! Na dworcu na pewno znajdzie się kebap! Dworzec adekwatny wielkością do swojego miasta. Pełno tu prywatnych przewoźników mających swoje lokale. Zaparkowałem motocykl i zabierając ze sobą kask, kurtkę i plecak – uznałem, że dworzec to miejsce jednak mało bezpieczne, wszedłem do pierwszej lepszej mordowni. Za 9 TL zjadłem nadspodziewanie dobry posiłek. Zapłaciłem i wyszedłem z pełnym brzuchem trochę się przejść. 270_01.jpg 271_01.jpg Zadowolony z siebie przechadzam się trzymając w jednej ręce kask, a w drugiej kurtkę. Uszedłem ze 100 – 150 metrów, gdy zorientowałem się, że ktoś za mną biegnie. Odwracam głowę i widzę kelnera trzymającego w ręku mój plecak. Nie wiem nawet, czy usłyszał moje serdeczne podziękowania bo jak tylko mi go oddał, na nic nie czekając biegiem pomknął z powrotem. Wzruszyłem się, bo w plecaku miałem paszport, dokumenty motocykla, pieniądze, aparat i kamerę, więc bez niego byłoby raczej ciężko dostać się do domu. Nawet nie sprawdzam, wiem, że wszystko jest na swoim miejscu. Zaczynam być roztargniony... A parę godzin później, gdy kasjer w sklepie pomylił się i wydał mi o 20-kilka tureckich lirów za dużo, całą wieczność analizowałem za i przeciw zwrócenia mu na to uwagi, nim w końcu, po chwili odezwałem się. Ta moja małostkowość! Jak ciężko jest ze sobą walczyć, jak dużo trzeba zmienić! 272_01.jpg I ostatnia migawka z Turcji. Po drugiej stronie ulicy dorosła córka stojąca z wózkiem na ulicy, żegna się ze starszym mężczyzną, pewnikiem swoim ojcem. Kończą rozmowę, a potem ona całkiem niewymuszonym gestem całuje ojca najpierw w rękę, a potem przykłada ją sobie do czoła. Piękne i wzruszające! Przejście graniczne Edirne – Kapikule przebyłem błyskawicznie, rozbawiając przy okazji celników. Dojeżdżając do ich budki i widząc 2 wpatrujące się we mnie bułgarskie twarze niczego oczywiście nie podejrzewałem, gdy nagle spod asfaltu zostałem zbryzgany jakimś syfem Zrobili mi prysznic z chloru! Zatrzymałem się przy nich i poirytowany pytam o co kaman? A oni bardziej weseli niż im na służbie przystoi, mówią, że to zabezpieczenie sanitarne, żeby nie przywieźć czegoś do UE. „Pożartowaliśmy, pośmiali, jak to mówią” i ruszyłem przed siebie mając nadzieję, że za chwilę spadnie solidny (acz krótki) deszcz i spłucze ze mnie to gówno. Nocleg w lesie nad brzegiem jeziora w Bułgarii! Super miejscówka! Ale jeszcze jakieś 200 metrów przed ostatecznym wyborem miejsca na spanko, wywaliłem się i nie miałem siły podnieść tej załadowanej krowy. Spociłem się jak mysz. Gdy 5 minut później znalazłem to wspaniałe miejsce, od razu wskoczyłem do jeziora. Cudowne uczucie! Tym bardziej, że ostatni raz kąpałem się… nie pamiętam już kiedy... Po kolacji długo siedziałem i cieszyłem się tym miejscem. Cisza, spokój, gwiazdy i leciutki szum fal jeziora. Brak ludzi i bzyczących krwiopijców. Aż żal kłaść się spać! 273_01.jpg Pozycja noclegu wg gps: N42˚35΄17,80΄΄ E25˚53΄56,84΄΄ Najbliższe miasto: Рaнuчepebo, Noba Зaгopa, BG Dystans dzienny: 703 km Dystans skumulowany: 7668 km |
13.12.2011, 23:10 | #46 |
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... |
|
13.12.2011, 23:44 | #47 |
Zarejestrowany: Mar 2010
Posty: 362
Motocykl: Juz nie mam
Online: 1 miesiąc 3 dni 15 godz 1 min 41 s
|
Fajnie.Dziś zacząłem i skończyłem czytać.czekam na cd.
|
14.12.2011, 20:35 | #49 |
Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 282
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 23 godz 37 min 58 s
|
DZIEŃ 15 – 3 czerwca, piątek
273a_01.jpg
Rano wyjechałem bez śniadania, bo ayran, który wczoraj kupiłem okazał się skisły, a nic innego nie chciało mi się pichcić. Pogoda dziś nie najlepsza, poza tym nie mogłem jej wyczuć. Już miało lać, ołowiane chmury wisiały tuż nade mną, więc zatrzymałem się, by włożyć kondomy. Niedługo potem okazało się, że jednak nie będzie padać, jest mi duszno, więc staję i ściągam to z siebie. Przejechałem może z 50 km, kiedy zaczyna się ulewa. No dobra, zatrzymam się i ubiorę. W zatoczce przy szosie podczas zatrzymywania musiałem się jeszcze wywalić, no musiałem po prostu. Nie wiem jak tego dokonałem, motocykl powoli się położył i już. Na szczęście to druga i ostatnia gleba podczas tego wyjazdu. Na liczniku pojawiła sie okrągła sumka 274_01.jpg 275_01.jpg Szybko przez granicę, jestem w Rumunii 276_01.jpg Zatrzymałem się dopiero koło 11.00 przy jakimś markecie tuż przed Bukaresztem. Posiliłem się ciepłymi udkami kurczaka, smakowały całkiem nieźle! 277_01.jpg Bukareszt wydał mi się strasznie obrzydliwy i meczący. Okropne, brzydkie blokowiska, nieotynkowany, nieocieplony beton. Chciałem go jak najszybciej mieć za sobą, co nie było łatwe, żadnej obwodnicy, duży ruch i bardzo częste światła. To był meczący dzień. Czasem słońce, czasem deszcz. Mokłem i wysychałem. Po drugim założeniu i zdjęciu p-deszczowych ochraniaczy olałem to i do końca dnia jechałem bez nich. Bardzo duży ruch, masa TIR-ów. Ślisko. Nocuję w bukowym lesie. Jem zupę z kluchami, siedząc na ziemi. A wokół mnie szeleści chyba ze 20 biegaczy! Nigdy ich na raz tyle nie widziałem! Jednego przed chwilą wytrząsnąłem z nogawki 278_01.jpg Do Satu Mare zostało mi 194 km, a do domu 860. Pozycja noclegu wg gps: N46˚41΄14,92΄΄ E23˚37΄02,29΄΄ Najbliższe miasto: Vălcele, Feleacu, RO Dystans dzienny: 687 km Dystans skumulowany: 8355 km |
15.12.2011, 21:41 | #50 |
Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 282
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 23 godz 37 min 58 s
|
DZIEŃ 16 – 4 czerwca, sobota
278a_01.jpg
Nie wstałem skoro świt, potrzebowałem porządnie się wyspać i zregenerować siły. Ostatecznie wyjechałem około 9.00. 279_01.jpg Ustawiłem w gpsie dom jako cel podróży i niewiele myśląc, myślenie nie jest ostatnio moją najmocniejszą stroną, ruszyłem. Dojechałem do północnej granicy Rumunii. Trochę mnie zdziwiło pojawienie się jakiejś celniczki, przecież granicę UE dawno już minąłem. Błysnęła mi w głowie myśl, że to pewnie jakaś Węgierka, przecież to taki dziwny naród Niech sobie stoi – pomyślałem i już ją wymijałem, gdy zorientowałem się, że czegoś chce ode mnie. Ok, stanę. Podeszła spisać tablicę i wręczyła mi karteluszkę. Coraz bardziej to wszystko dziwne Ruszyłem przed siebie, a ze 300 metrów stanąłem jak wryty! Przecierałem oczy ze zdumienia widząc napis: UKRAINA! No nie, to jakiś większy absurd!!! Nie tak miało być! Po chwili dotarło do mnie, że jechałem jak osioł z klapkami na oczach, bezwiednie kierując się gps-em. Sflaczałem nieco na duchu, myśląc ile czasu niepotrzebnie tu zmarnuję. Ale nie chciało mi się już wracać do innego przejścia. Mimo złych przeczuć i wcześniejszych doświadczeń ukraińscy celnicy trzymali mnie tylko pół godziny. Koleś strasznie się tylko dziwił, po jaką cholerę tędy jadę. – Eee, nie było aż tak źle – myślę sobie jadąc po ukraińskich dziurach na spotkanie ze Słowacją. Mijam jeden ze stadionów wybudowany na EURO2012 przez naszych sąsiadów 280_01.jpg Ale znacznie gorzej miało dopiero być… Jest przejście, podjeżdżam na sam przód, nie czekając w tej całej kolejce, ona przecież nie jest dla mnie, ja jestem „motocyklysta”, poza tym wracam do domu z flagą na kasku, no i to Słowacja – nasi sąsiedzi. Schodzę z moto przed samiuśką budką, omijając samochód trzepany przez celników, w wyciągniętym ręku trzymam paszport i z bananem na twarzy zbliżam się do budki. – A wy gdzie Pany?!? – słyszę głos ładnej celniczki, a zdziwienia w nim co nie miara. – Ja do kontroli – odpowiadam uśmiechem. – To stójcie tam i czekajcie! – też się uśmiechnęła, ale pod tym uśmiechem wyczytałem lekką drwinę. Ok, postoję, poczekam. Po 15 minutach wciąż stoję i nic się nie dzieje. To znaczy nic ze mną, bo obok celnicy trzepią już następny samochód. Dziwi mnie to, bo szczegółowo sprawdzają swoich obywateli. Po 20 minutach zaczynam dreptać wokół motocykla, po następnych 5 wyciągam jedzenie i udaję, że teraz to już mi się nie spieszy. Zjadłem. W końcu zaczepiam jakiegoś typa, który właśnie wyszedł z budki i proszę, żeby teraz mnie wziął na trzepak. – Dobra, będziesz trzeci, za nim i za nim – pan władza cedzi słowa upajając się tym. Czekam więc dalej. Podchodzi do mnie jakiś grubas w mundurze żołnierza i czysto po polsku zagaduje mnie skąd i po co. Stara się prowadzić rozmowę w luźnej atmosferze, ale ciężko mu to idzie. Po kilku pytaniach wreszcie przechodzi do rzeczy. – A, to w Turcji byłeś, próbowałeś jakiś narkotyków? Wziąłeś coś sobie na pamiątkę? – pyta. Przestałem się uśmiechać, spojrzałem mu w oczy i używając eufemizmu Sambora powiedziałem: „uciekaj szybko!”. Oczywiście, tylko chciałem tak powiedzieć W zamian po prostu bąknąłem krótkie „nie!”. Grubas odszedł, ale za chwilę znowu przyszedł i znowu zaczyna ze mną pseudo-luźną pogawędkę. Nie miałem na nią ochoty, ale co robić. I znowu, po kilku pytaniach zjechał na narkotyki. Grubasie nudzisz mnie! W końcu przyszła moja kolej, podstawiłem motocykl, oddałem paszport, a juby się ulotnił. Podeszła celniczka i pyta o pojemność silnika, średnie spalanie (ale o sso chodzi?), ile mam paliwa w baku (?). Żąda podania przebiegu motocykla – nie mogę się temu nadziwić! Czy ja chcę wjechać do kraju trzeciego świata, czy na tę zasraną Słowację? Wszystkie moje odpowiedzi spisała na pomiętej kartce 8 x 8 cm i razem z moim dowodem rejestracyjnym poszła to trawić. W tym czasie inna „zwraca się do mnie z uprzejmym pytaniem” o zawartość sakw. Jak teraz o tym myślę, to chce mi się rzygać, ale dopiszę to do końca, bo to jakaś kompletna paranoja, jakiś „większy absurd”! Tak więc wyliczam cierpliwie wszystko po kolei, co w worku na górze, co w lewej sakwie, co w prawej. I od początku, co w worze, co w lewej…. Zaczynam czuć się jak główny bohater Franza Kafki. Jednak tłumaczę sam sobie, że zniecierpliwieniem, czy irytacją mogę tylko stracić tu więcej czasu. Za chwilę przychodzi jeszcze jeden dociekliwy pan i wspólnie ze swoja koleżanką trzeci raz mnie przepytują. Mówię to samo, w tym samym porządku, już nawet zaczynam rymować! Wreszcie cięcie! Koniec zabawy, możesz jechać – słyszę. Po 1,5 godziny stania pozwalam wszystkim porządnie zaciągnąć się moimi spalinami Do dziś żal mi czasu straconego na tej granicy i samego siebie, że nie sprawdziłem wcześniej trasy w gpsie Do domu dotarłem szczęśliwie około 23.00. Pozycja noclegu wg gps: Dom Najbliższe miasto: Warszawa, PL Dystans dzienny: 860 km Dystans skumulowany: 9215 km K O N I E C. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Norwegia solo na koło podbiegunowe [Czerwiec 2011] | Nalewa | Trochę dalej | 10 | 14.05.2014 20:53 |
Kaukaz PN czerwiec 2011 | pawelsitek | Trochę dalej | 18 | 29.05.2012 12:18 |
Wyprawa na Kołymę [Czerwiec-Wrzesień 2011] | deny1237 | Trochę dalej | 117 | 02.04.2012 11:21 |
Mongolia samotnie czerwiec/lipiec 2011 | doktorek | Trochę dalej | 44 | 14.02.2012 20:08 |
Gruzja Armenia Turcja - zajawka [Czerwiec 2011] | rambo | Kwestie różne, ale podróżne. | 17 | 30.07.2011 14:55 |