21.09.2016, 08:46 | #51 |
Zarejestrowany: Jul 2016
Miasto: Dubai
Posty: 71
Motocykl: RD07a
Przebieg: 104k
Online: 2 dni 12 godz 49 min 15 s
|
Super wycieczka ,
mam nadzieje ogarnac te rejony moja krolowa jak sie nieco ochlodzi |
22.09.2016, 11:11 | #52 |
Zarejestrowany: Feb 2013
Miasto: Lisków
Posty: 250
Motocykl: TransAlp PD06/PD10
Online: 6 dni 19 min 58 s
|
Świetnie piszesz,na luzie,z dystansem.
Dziękuję za ciąg dalszy. Ależ tam piknie . |
22.09.2016, 21:58 | #53 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Odcinek 8, pełen nowych wrażeń
Sen na plaży jest zwykle długi i miły. Bywa jednak nieoczekiwanie przerwany. „Agaaaaaa!!!!!!! Agaaaa, apteczkę dawaj” Widzę Lidkę biegnącą w kierunku naszego namiotu. „Co się stało” „Stacha coś ugryzło w wodzie i mocno krwawi” Cholera. Szybko szukamy apteczki, waciki, dezynfekcja, bandaż. Stach jednak zwija się z bólu, a rany leci dziwna piana. Brodził po plaży, poczuł silne ukłucie i tyle. Nie mamy pojęcia, co to mogło być. Szukam czegoś przeciwbólowego, ale pacjent już prawie wyje z bólu, w dodatku traci czucie w stopie. A za chwilę w całej nodze. Cholera. Nie mamy pojęcia co robić. U nas 112, a tu? Szpital. Ale gdzie? Miasto było jakieś 60 km wcześniej, a tu same chaty rybackie. Czy Stach wytrzyma te 60 km? Bo zaczyna się słaniać i przestaje cokolwiek czuć w dolnej części ciała. Nagle, jak z niebytu wyłania się starszy człowiek w galabiji i turbanie. Patrzy, co się dzieje i zaczyna machać w stronę kolejnej wsi, wyrzucając z siebie potok słów po arabsku. Niewiele myśląc, pakujemy siebie i jego do auta, a on machając pokazuje, gdzie jechać. Toyota piszczy niesamowicie (nie jedziemy wszakże do 120 km/h, załączył się alarm), Stach jęczy, arabski staruszek wszystkim sposobami tłumaczy… Mamy tylko nadzieję, że tłumaczy, jak dojechać do szpitala... cdn.
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
23.09.2016, 11:44 | #54 |
Zarejestrowany: Dec 2014
Miasto: Myślenice
Posty: 601
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 4 dni 8 godz 15 min 3 s
|
Dziewczyno pogrzałaś napięcie .. to dawaj dalej.
|
23.09.2016, 18:31 | #56 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Z piskiem opon wkraczamy do wsi, klucząc między budynkami.
Na końcu wsi duży budynek z flagą i arabskim napisami. Równie dobrze może to być szkoła, jak i policja… Na szczęście – jednak to szpital. Nasz przewodnik wbiega do środka, wraca z lekarzem i wózkiem. Ufff. Dookoła Stacha lekarz, pielęgniarka (strój ma ciekawy…), nasz przewodnik no i my. Lekarz mówi po angielsku , Stachu nie, Raf i ja usiłujemy tłumaczyć. Zwykle nie mamy problemów z dogadaniem się po angielsku, ale lekarz używa prawie wyłącznie terminów medycznych i irytuje się, że nie wiemy o co chodzi. Jedyne znane nam terminy to „heart attack” oraz „blood pressure”. to drugie zresztą zaraz się przydaje, bo stachowe ciśnienie spada… Rana zostaje zaopatrzona (później w Polsce chirurg wyciągnie z niej jeszcze to i owo…), surowica „na wszystko” podana, podobnie antybiotyk. Zostaje obserwacja, czy pacjent wraca do żywych. Na szczęście surowica wydaje się być dobrze dobrana, bo ciśnienie i kolory na ciele Stacha wracają do normalnych. Ufff. UUUFFF!!!! Po godzinnej obserwacji dostajemy woreczek z lekami, karteczkę o dawkowaniu i możemy wyjść (znaczy niektórzy wyjechać na wózku). Rachunek wyniósł całe 70 zł. Oczywiście mieliśmy wszyscy ubezpieczenie, ale nie wiem, czy poszkodowany wniósł o zwrot tych przeogromnych kosztów Wracamy do naszych porzuconych namiotów, oczywiście nic nie zginęło. Dziękujemy naszemu wybawcy Stach może już nawet ustać na nogach! Kładziemy go na karimacie i zwijamy biwak. Nawet nie chcemy myśleć , co mogło by się stać, gdyby nie ten człowiek i szpital. Na pewno sami byśmy tego szpitala nie znaleźli, zresztą kto przewidziałby szpital w takiej wioseczce? A co w ogóle było przyczyną? Do końca nie wiemy, pewnie nie wiedział też lekarz (nie miejscowy tylko Hindus). Być może wiedział miejscowy Arab, ale nie byliśmy w stanie się dogadać. Sądząc z otworu, jakie to „coś” zostawiło w nodze, oraz fragmentów pozostawionych w ranie była to płaszczka, a dokładniej jej kolec jadowy. Podsumowując – nie polecamy brodzenia w wodzie Oceanu Indyjskiego, przynajmniej w Omanie
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
29.09.2016, 18:31 | #57 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Musimy nieco zweryfikować plany - Stachu z tą nogą daleko nie ujdzie, choć oczywiście twierdzi , że absolutnie wszystko już w porządku i nic mu nie jest.
Postanawiamy odwiedzić ostatnie już wadi, za ta bardzo turystyczne â tzn takie, gdzie można podjechać pod prawie samą wodę i nie trzeba daleko chodzić. Zaczynamy w zasadzie już wracać, po kierujemy się na wschód: Na szczęście nikomu nie chciało się siku: Przejeżdżamy przez kilka wsi i miasteczek, gdzie zmorą są progi zwalniające, dość zakamuflowane i dla osobówek wymagające czasem jazdy bokiem, po jednym kole... Lilka wykorzystała czas do udokumentowania drzwi omańskich, które stanowią bardzo ważny element architektury i są chyba najbardziej ozdabianym elementem budynków: No i na bogato: Posilamy się w pakistańskim Coffe Barze, gdzie kawy nie ma, jest tylko herbata: I generalnie jakoś nic nie ma, dostajemy jednak jakieś fajne kanapki na ciepło . Wadi Bani Khalid (Ůاد٠بŮ٠؎اŮŘŻ) to chyba najbardziej zagospodarowane wadi, jakie widzieliśmy. Jest nawet knajpa! Chodnik parkingu kończy się dość szybko i dalej trzeba iść kawałek wzdłuż współczesnego falaja, czyli korytka doprowadzającego wodę z wadi do wsi. Na szczęście tłumów nie ma jest (jak na wadi) strasznie głęboko, nawet kilka metrów, więc pływających w zasadzie brak Miejscowi kąpią się na płyciźnie: My oczywiście nie odmawiamy sobie kąpieli , choć woda nie jest tak przeźroczysta , jak w innych wadi â pewnie zmącona po weekendzie. Oczyma wyobraźni widzę atakujące mnie robaki, więc tylko płynę, przestojów nie robię Tu na szczęście gryzą nas tylko znajome rybki Wymoczeni i pozbawieni martwego naskórka opuszczamy Wadi Bani Khalid. Przed nami kolejne "must see" Omanu. Oman to ogromny kraj, gdzie zaludnienie koncentruje się na górzystej północy, którą właśnie objeżdżamy. Później jest długie "nic" czyli kamienno-żwirowa pustynia przez którą wiedzie jedna drga asfaltowa. I później jeszcze kawałek cywilizacji w postaci enklawy Salalah o subtropikalnym (wilgotnym!) klimacie. My się tam nie wybieramy, bo szkoda nam czasu na 2000 km pustki. Ale wśród tej kamienno- żwirowej pustki, będącej częścią pustyni Rub' al Khali (اŮعبؚ اŮ؎اŮŮ)) jest także piękny, piaszczysty kawałek, zwany Wahiba Sands. Zresztą Rub' al Khali , czyli po polsku "pusta ćwiartka" to największa na świcie pustynia piaszczysta, czyli erg. Na erg należy przyjeżdżać na zachód słońca. Żaden Photoshop nie jest potrzebny Zajeżdżamy do Bidiyah, które jest "bramą" do Wahiba Sands. Można je przejechać, tyle , że po drugiej stronie nie ma nic i trzeba wracać. Nie mija 5 minut, jak zatrzymuje nas miejscowy, oferujący swoje usługi. Trzeba przyznać, dość sprytnie: âWy jesteście z północy. Po śniegu to może umiecie jeździć, ale po piasku na pewno nie!â. Nie dajemy mu jednak zarobić. Pokładamy zaufanie w Rafie, robiącemu 40 tys. rocznie suzuki jimny, który twierdzi: piach to piach. Jak umiem jeździć w piachu na budowach to i tu dam radę. Co prawda Land Cruiser jest "ciut" większy, w automacie , ale co tam Jedziemy! Przez całe Wahib Sands wiedzie taka oto droga, zabawa zaczyna się dopiero po zjechaniu w bok: Ponieważ zaczyna się powoli zachód słońca, znajdujemy fajne miejsce na biwak, a szaleństwa w piachu zostawiamy na jutro. Całe Wahiba Sands pokryte jest wydmami barchanowymi jak z obrazka: Raf idzie zobaczyć, co jest za szczytem tej wydmy oczywiście kolejna wydma: Proszę Państwa, oto ripplemarki, czyli zmarszczki wiatrowe: Lepiej tu nie zostawać na dłużej: Można tak stać godzinami i patrzeć, bak wiatr bawi się piaskiem: Lilka ze Stachem już budują dom: a my robimy trzecie w życiu wspólne ustawiane zdjęcie Szybko robi się kompletnie ciemno, Stachu jakoś przeżył dzień, ale pada dość szybko, Raf też i wkrótce zostaje wieczór na babskie rozmowy. O czym? Oczywiście o podróżach. I chyba dla kontrastu Lilka snuje opowieść o pokonywaniu Syberii zimą pewną ciężarówką... cdn
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą Ostatnio edytowane przez jagna : 29.09.2016 o 18:48 |
29.09.2016, 19:17 | #58 |
Zarejestrowany: Feb 2012
Posty: 968
Motocykl: RD03
Online: 2 miesiące 1 tydzień 5 dni 6 godz 44 min 56 s
|
Czyta się i zazdraszcza
|
09.10.2016, 23:31 | #59 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Odcinek ostatni, czyli na koniec było gorąco…
Wieczorem namawiam rafa na sen pod gołym niebem (niestety nie ma rewelacyjnego gwiaździstego nieba, bo jest pełnia), ale Raf twierdził, że na pewno oblezie nas kupa robactwa i skorpiony. No cóż, skorpionami mnie przekonał. I chyba ciut miał rację, bo rano dookoła namiotu kupa śladów zwierzątek, choć życia na pustyni nie widać ani trochę. Lilka i SDtach na porannym foceniu: Nasz obóz za wydmą: Spaliśmy przy „głównej drodze” ale nic nas nie minęło nawet postanawiamy zjechać z tej głównej drogi, ale zbytnio zaszaleć też nie można pożyczonym autem z niezbyt terenowymi oponami. Staramy się więc jechać po śladach Na wielkie szaleństwo po wydmach jednak nie możemy sobie pozwolić. Co nie znaczy, że nie było momentów, gdzie Jagna solidnie piszczała Trochę lansiarskich fot: Nie wiem, co te wielbłądy tu jedzą i co piją: Jak zwykle miejscowy nas pozdrawia i życzy wszystkiego dobrego: po „szaleństwach” pustynnych zajeżdżamy do Nizwy, gdzie znajduje się dość znany fort oraz duży targ. W końcu trzeba nabyć jakieś pamiątki dla rodziny Kawałek starego miasta: Fort od środka: No ileż można zwiedzać widok na miasto: Chyba najciekawszy zabytek, kilkusetletnia armata: oraz ciekawe tabliczki na WC: Idziemy na targ. Raf zamiast omańskiej czapeczki wolał tradycyjną arafatkę Ja wynajduję księgarnię, gdzie wyhaczam przewodnik geologiczny po Omanie. Rychło w czas Okazuje się jednak nie wart swojej ceny. Omańczycy zdecydowanie mało jeszcze wiedzą o swoim kraju… Brama wyjazdowa z Nizwy: Mamy z Rafem taką tradycję, że w ostatni dzień wyjazdu musi padać. Nieważne, czy jest się w Afryce , czy w Azji. Musi. W Omanie też. Chmury po południu zatem nadciągają. Idzie wieczór, szukamy miejsca na biwak. Jednak na wszelki wypadek jeszcze się nie rozbijamy, bo to koryto rzeki. Najpierw grill. Tym razem kurczak Kończymy pieczenie w deszczu, a z konsumpcją przenosimy się to Toyoty. I zmieniamy szybko miejsce biwaku, bo jednak koryto rzeki po deszczu staje się rzeką Na szczęście pod wieczór przestaje padać, rozbijamy namioty. To jedyny wieczór, kiedy przy ogniu siedzimy w polarach Rano wczesna pobudka, szybkie pakowanie i jazda na lotnisko. mamy do niego 100 km autostradą. A na niej nie lada atrakcja, wojsko omańskie po manewrach zwija się do koszar. A trzeba przyznać, że Omańczycy w arafatkach moro w otwartych pojazdach… Jest na co popatrzeć Lilka zafascynowana wojskiem (albo wojskowymi ) wychyla się aż z auta, żeby zrobić foty. I oczywiście nie mija 10 minut, jak wyprzedza nas wojskowy gazik i każe zjechać na bok. Szlag! „Po co Pani te zdjęcia? w Jakim celu? itp. itd.” A do tego za kierownicą Raf – bez prawa jazdy… Wojskowi proszą o dokumenty nasze i auta. Rzucam im wszystko co mamy, łącznie z moim dowodem osobistym i prawem jazdy. Uff, nie zauważają braku Rafowych dokumentów… Ja się tylko modlę, żeby nie kazali nam jechać na jakiś posterunek i tłumaczyć – w sumie mogą nas spokojnie zamknąć na 48 h i żegnaj samolocie… Wojskowi najpierw chcą zarekwirować Lilki aparat, później już tylko kartę, Lilka w krzyk, że ma tam wszystkie zdjęcia z wakacji, krzyk oczywiście po polsku, bo angielskiego nie zna… Nie wiem, jakim cudem, ale staje na skasowaniu zdjęć przy wojskowych i jesteśmy wolni… uff… Jeszcze tylko przebrnąć przez Muskat na lotnisko – drogowskazy sobie, GPS sobie, w końcu jedziemy na azymut na wieżę lotów Siedzimy w samolocie do Dohy. I podziwiamy z góry kraje „nieco” bogatsze od Omanu. Ale to chyba tylko kwestia czasu. No i cen ropy Zatem. Jeśli zanęciliśmy Omanem – śpieszcie się. Póki ludzie traktują turystów jak dobro narodowe i zostały jeszcze jakieś szutry Ukłony dla tych do doczytali do końca i jeszcze większe dla komentujących. Do usłyszenia
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
09.10.2016, 23:52 | #60 |
Zarejestrowany: Feb 2012
Posty: 968
Motocykl: RD03
Online: 2 miesiące 1 tydzień 5 dni 6 godz 44 min 56 s
|
Mnie i moich wyjazdowych przyjaciół zaraziłaś Omanem Dzięki za ciekawą relację
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
PAMIR 2016 czyli przekleństwo BARTANGU | henry | Trochę dalej | 288 | 17.06.2017 01:47 |
Zdążyć przed Putinem czyli Mołdawia 2014. | Louis | Trochę dalej | 68 | 15.02.2017 01:57 |
Oman grudzien 2016 | MacGyver | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 0 | 19.01.2017 08:49 |
Solo przed siebie, czyli tam i z powrotem | bukowski | Przygotowania do wyjazdów | 5 | 17.12.2014 22:09 |
Plan B, czyli przed siebie na luzie | kiub | Trochę dalej | 42 | 12.11.2008 01:02 |