|
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
02.07.2014, 01:53 | #1 |
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 649
Motocykl: RD07
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 42 min 51 s
|
[2014 Rumunia/Bałkany] "Podróż im. PET'a" - Czyli przekuwanie marzeń w rzeczywistość
Sporo pierwszych razów w tym sezonie dla mnie.
Pierwsze duże moto, pierwsza duża wyprawa, będzie też i próba pierwszej relacji ;] W niedziele szczęśliwie zakończyło się 14 dni motowakacji po południowo-wschodniej europie: PL-UE-RO-SRB-MK-AL-ME-HR-HU-SK-PL 4500km, 1m3 przepalonej wachy, 5 różnych motorów, 7 różnych świeżo upieczonych moto podróżników. 391 zdjęć, 72gb filmów (nie, nie będę was zanudzał wszystkim ) Wśród nietypowych atrakcji, które postaram się opisać między innymi: -o tym jak dziwnym trafem uczestniczyliśmy w otwarciu macedońskiego harley'owego motoklubu -o odkrytej albańskiej szutrowej trasie eden (choć pewnie okaże się, że na forum dobrze znana ;]) -o uśmierceniu Bambi nad Balatonem -o laskostradzie w Centinje -o tym jak jedno moto wróci z Węgier o czterech kołach To tak w formie zajawki przedstawię drużynę [od lewej]: -Dominik vel "Zdunek" i Alicja vel "Kuzu" na brzydkim Tigerze 855i -Ksenia vel "Ksenia" i Maciek vel "Szeryf" na wielkim Caponordzie -Kuba vel "Bua" na srebrnej DL650 -Krzysiek vel "Długi" na motorynce Pegaso Strada -(naczelny fotorob) Marcin vel "Gruby" vel "Maurosso" na sprawdzonej konstrukcji XRV750 (Możecie obstawiać, które moto nie wróciło o własnych siłach ) Zdjęcia przez noc wrzucą się na picasę, jutro start. Ostatnio edytowane przez Maurosso : 02.07.2014 o 02:01 |
02.07.2014, 21:54 | #2 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 1,117
Motocykl: RD07a
Online: 4 tygodni 15 godz 38 min 12 s
|
obstawiam pegaso i czekam na foty
|
02.07.2014, 23:17 | #3 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Raczyce/Wrocław
Posty: 2,015
Motocykl: RD04
Przebieg: 3 ....
Online: 1 miesiąc 21 godz 53 min 22 s
|
caponord będzie ci on
__________________
AKTUALNIE SZUKAM PRACY!!! ale nadaję się tylko na szefa |
03.07.2014, 01:48 | #4 |
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 649
Motocykl: RD07
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 42 min 51 s
|
Episod 1:
Formowanie ekipy było dość magiczne...paczka kumpli, która zawsze marzyła o motorach i dalekich podróżach nagle w roku AD 2014 podołała zaopatrzyć się w parchy, które pozwalały na podróże krótsze i dłuższe. W mig więc rozpoczęto planowanie epickości. Każdy dorzucił propozycję coby zobaczyć chciał, więc planowanie szło dość sprawnie, tyle że wyszło z tego 4500km...sporo jak na pierwszą wyprawę, ale przecie kto da rady jak nie my? ;] FastForward o miechę dopinania terminów i sprzętu do dnia wyjazdu. Wieczór to pośpieszne pakowanie, lekki chaos jak to przed wyjazdem, ale udało się. Parch gotowy. W niedzielę z rana start. Część ekipy (Tiger i Capo) ruszyła w sobotę przez Słowację w kierunku Wesołego Cmentarza na Rumunii gdzie mamy się spotkać. W sumie przyznać się nie chcieli...ale speniali przed Putionowymi grami wojennymi. Nasza trójka rzuca Putinowi i "kolejkom-na-granicach-takim-że-stracicie-trzy-dni" wyzwnie i wyrusza ok. 9 w kierunku przejścia w Krościenku. Przejście granicy zajmuje faktycznie dłuuuuugo...po minucie wyłączyłem silnik...w trzeciej musiałem znowu odpalić, bo było już po wszystkim ;] Przelotka przez Ukraina to dziurawe drogi, trochę wiosek, raczej tranzyt coby szybko dołączyć do reszty. Po drodze zjadamy kanapeczki mamy Krzysia, czyli ostatnią zdrową rzecz przez najbliższe dwa tygodnie ;] Przejście Ukr-Rum zajęło nam mniej więcej dwa razy dłużej, ale tylko dlatego że było sprytnie schowane za jakąś wioską i ciężko było do niego trafić. Do cmentarza docieramy przed resztą, która zamulała nad jakimś jeziorem. Szybki zwiad Merry Cementery, jakieś lody i poszukiwanie miejsca noclegowego. Rozbijamy się na polance przy drodze i rzeczce w górę od cmentarza. Wcześniej udało się zaopatrzyć w piwa w butelkach typu PET (standard w naszych wyprawach) do tego ognicho, kiełba...i powoli zaczynamy czuć klimat wyprawy. "Parchy warują na straży" "Capo, przezwane przez nas Cinquecento, plus załoga w porannym nieogarze" Po porannej zbiórce ruszamy w rejon Maramureszu, choć raczej w formie przejazdu, niż podboju szuterów i stepów. Okazuje się, że naszemu czerwonemu autobusowi uchodzi z tyłu powietrze. Wizyta u lokalnego wulkanizatora, kołek w oponie i do końca wyprawy spokój w temacie ogumienia u kogokolwiek . Trasy i widoki zaczynają rozpieszczać. Po przejechaniu Maramuresz, plan trasy wiedzie nas przez przełom Bicaz (pomysł skradniętu z FAT'u ). Tutaj pierwszy raz sceneria urywa nam cycki. Jest dobrze...choć robi się późno. Następy namiar to Brasov. Pod wieczór psuje się nam pogoda, ekspresówka świetna, ale mżawka zmienia się w deszcz, w ciemności szukamy noclegu. Na szczęście deszcz lekko zelżył przed rozkładaniem namiotów. Start i lada moment jesteśmy w Brasovie. Śliczne miasto z Czarną Katedrą, która już nie jest czarna...bo ją umyli [sic.] Nad miastem góruje biały znak z nazwą miasta a'la Hollywood. Jako że mam często dziwne zajawki w stylu wchodzenie na słupy wysokiego napięcia, postanawiam się spiąć na ten znak w stylu Hollywood i strzelić zdjęcie lub dwa. Plan wykonany Kolejny target to podrabiany zamek Draculi, Bran, ale komercha i cygaństwo szybko popycha nas dalej. Jedna z górskich przecinek ponownie mrowi nam tyłki (Rucar). "Palinka kupiona u tej miłej Pani okazała się ciężka...na tyle ciężka że ostatni kieliszek wypity został podczas ostatniego noclegu ;]" Na późny wieczór docieramy u podnóża trasy Transfogaraskiej. Przed spaniem jeszcze szybki zwiad prawdziwego zamku Vlada Palownika (z petem oczywiście ;] ) Rano drużyna startuje wcześnie rano, w planach szybki dojazd na przełęcz trasy 7C i zaatakowanie Negoiu (szczyt z dziesięciogodzinnym podejściem). Z uwagi na pierdoły techniczne motoru i brak obuwia górskiego odpuszczam. Mamy spotkać się na przełęczy i ruszyć razem w dół w poszukiwaniu noclegu. Naciągam łańcuch o ząbek, naprawiam włącznik olejarki sreberkiem z czekolady i o 11 godzinie jestem gotowy do trasy. Oberwanie chmury. Co chwile zaczyna i przestaje padać. Nici z szaleństwa po winkach. Z raz czy dwa koło przednie ucieka na śliskim, ale obyło się bez wywrotek. TKC jak na kostkę jest nienormalna...tylna k60 tak samo. Widoki takie ło, z lokalnymi wyjątkami. Udziela mi się klimat, mam mega humor. Jest dobrze, choć pada i zimno. Docieram na przełęcz, motory stoją zaparkowane na parkingu, ale ekipy brak. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że oni chyba jednak nie zrezygnowali z tego podejścia. 10 godzin trasy, Szeryf w sandałach, reszta raczej też niewiele lepiej przygotowana, zimny deszcz z silnym wiatrem...jeszcze się nie martwię, wiem że to górskie harpagany są, dadzą radę...na pewno dadzą... Przy którejś godzinie oczekiwania nie wytrzymuję i uderzam do chatki rumuńskiego GOPR'u. Typ dobrze ogarnia angielski...mówię mu, że nie żebym się martwił czy coś...ale sześciu moich kompadre poszło na Negoiu. Wyglądał na zmartwionego. Na hasło że jeden w sandałach, złapał się za głowę...postanowiliśmy poczekać jeszcze, w końcu 10 od ich wyjścia jeszcze nie minęło. Pierwsi wracają Zdun z Kuzu. Nigdy nie widziałem tak zmarnowanych istot ludzkich :P Przybli pierwsi, bo nie atakowali szczytu (2x 1.5h). Reszta tak. Zziębnięci, zasiadamy do restauracji. Opowiadają trasę, ponoć był hardcore nie na żarty...a Szeryf w sandałach to jest pojebany i basta :P Po dwóch godzinach wraca reszta, wszyscy cali i zdrowi. Szczyt zdobyty...koszt? Ogromny. Tego wieczoru nikt z tego dokonania dumnym nie był. Bua opowiada anegdotkę, jak przy przechodzeniu jednej z łat śniegu (wspominałem, że na szczycie było sporo śniegu? ;]), noga mu się uśliznęła. Zaczął rajd w dół, jakieś 300 metrów niżej skały typu żyletki. Jakimś lichym losem, noga zaczepia w jakąś wywrę w śniegu i zatrzymuje się zanim nabrał większej prędkości...ale jak to opowiada to widać że bez ściemy było blisko. Słońce zachodzi, robi się coraz chłodniej...ekipa jest wypompowana z sił. Musimy pokonać jeszcze drugą połówkę Transfogaraskiej. Tu jest za zimno na namioty z naszymi śpiworami, a kwatery są poza dostępnością dla naszych portfeli. Na szczęście deszcz ustaje. Widoczek pompuję energię we wszystkich. Po zjeździe na dół, temperatura wyraźnie rośnie, deszcz ustaje. Udało się nam znaleźć przyzwoity nocleg. Szybkie ognisko, resztki jakiegoś PET'a i spanie. To był długi dzień ;] CDN. Ostatnio edytowane przez Maurosso : 03.07.2014 o 10:14 |
03.07.2014, 13:08 | #5 |
Zarejestrowany: Oct 2011
Miasto: Koszalin
Posty: 1,028
Motocykl: LC8 ADV była rd07
Przebieg: do uzgo
Online: 2 tygodni 2 dni 16 godz 17 min 51 s
|
Afra napewno dojechałą bo to odemnie Dobrze ze pokazujesz jej świat Pozdro
|
03.07.2014, 13:23 | #6 |
To ja obstawiam, że awarię zaliczył chyba najbardziej niezawodny sprzęt z grupy - DL
Czekam co dalej.
__________________
https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu |
|
03.07.2014, 13:56 | #7 |
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 649
Motocykl: RD07
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 42 min 51 s
|
Z DL było zabawnie. Jeszcze w drodze na granicę Ukrainę komp wyrzuca "EROOR! BŁĄD F1!" Troche skonfundowani, korzystamy z dobrodziejstw internetu w komórkach.
Kumpel trochę zakłopotany, boi się że komp mu wyłączy wtryski i tyle będzie z podróży. Na jakiejś rozpisce błędów F1 możliwe przyczyny które mu odczytuje: -[Zupełnie bezduszny, pozbawiony tonu głos] Przestawiony wałek rozrządu, Czujnik pozycji zaworów dolotowych, Przestawiony kąt wału napędowego, Czujnik wychylenia, Czujnik ciśnienia powietrza w komorze (...) -[Blady Bua] Chyba se jaja robisz... Trochę robiłem, inne opcje to między innymi spalona lampka podświetlenia tablicy rej., ale tego mu nie wymieniałem ;] Dochodzimy do wniosku, że od zbytniego składania się w winklach, zaszwankował "czujnik wychylenia", i ma się już tak bardzo nie składać...podziałało :P Choć późniejsze deszcze robiły cuda z kompem DL'a...cuda...ale wtrysku nie wyłączył ;] Ostatnio edytowane przez Maurosso : 03.07.2014 o 14:03 |
03.07.2014, 14:53 | #8 |
Hehehehe podniosłeś moją i pewnie nie tylko, ciekawość. Dawaj zdjęcia, dawj opis dalszej trasy. Czekamy!
__________________
https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu |
|
03.07.2014, 19:48 | #9 |
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 649
Motocykl: RD07
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 42 min 51 s
|
Episod 2.
Pobudce towarzyszą lekkie pojękiwania dotyczące zakwasów. Chmury dalej wiszą, ale humory szybko się poprawiają. Za przyzwoleniem Długiego, całą drużyną ciśniemy z niego bekę z okazji jego żelowych gaci, które mają zapobiec bólowi dupy. Ponoć zadziałały... :P Z obozowiska wygania nas sfora psów i morze owiec. Byli też jacyś pasterze którzy się przywitali, ogólnie przyjazna atmosfera, ale komu w drogę temu wrotki. Obieramy kierunek na Transalpinę. Wznawia się problem deszczu. Sama Transalpina jest ekstra, pomimo mokrej drogi. Nasza trójka bez plecaczków pociska na granicy przyczepności i mamy generalnie wielki fun. Z uwagi na nawierzchnię (a raczej jej okresowe braki) Tiger i Capo trochę tracą morale. Mniej więcej w połowie trasy jest tama z zalewem, tam też pierwszy paciak z prawdziwego zdarzenia: Jadę za czerwoną strzałą, dość strome nachylenie. Jeden z winkli, szczelnie osłaniany skałą z prawej strony, jest trochę ciaśniejszy niż wyrobiony wcześniej standard. Oczywiscie jak to zwykle w takich sytuacjach z przeciwnej strony jechało auto. Duże. Coś w stylu SUV. Capo nie wyrabia w zakręcie, i żeby nie uderzyć w samochód który pojawił się znikąd odbija w lewo. Na szczęscie ten zakręt rozpoczynał wypłaszczenie z zaporą, więc Szeryf mija maskę auta, które gwałtownie się zatrzymuje. Ja, jak owieczka w odstępie 4 sekund, manewr ten idealnie kopiuje. Koleś za kierownicą totalnie nie wie co się dzieje. Przepraszamy go, rusza powoli w odmęt zakrętu. Nie ujechał 10metrów gdy zza zakrętu wypada DL'a. Wykonała to samo co my, tyle że na żwirku pobocza coś poszło nie tak i moto leży przy dźwięku ślicznej przygazówy. Ogólnie prędkości zerowe, więc wiedzieliśmy że nic się nie stało. Sztromka podniesiona, a my dobrze obśmiewamy cała sytuację, wczuwając się w kierowcę auta. Ten wyszedł...totalnie blady, zaczyna macać Kubę, oglądać jego motor...a reszta zawodzi się śmiechem z tego jeszcze bardziej. Koleś totalnie nie wiedział co się dzieje :P Było blisko...śmiech trochę rozładowuje adrenalinę po niebezpiecznej sytuacji. Reszta trasy mija bez przygód, choć niektóre kręte odcinki długo zapadną w pamięć. Nocujemy w jakiś krzaczorach, w drodze na Serbię. Następny dzień to tranzyt przez SRB, chcemy dostać się do Skopje. "Granica serbsko macedońska gdzie znowu uderza w nas deszcz." Do stolicy docieramy dość późno. Rozpoczynamy zwiad miasta. Jest to chyba najdziwniejsze miasto jakie w życiu widziałem. Wciąż nie do końca potrafię sobie wyrobić o nim jakiegoś konkretnego zdania. W centrum gąszcz pomników z marmuru i brązu (lub czegoś marmuro- i brązopodobnego). Wszędzie fontanny. Ale wystarczy odejść słownie 50 metrów od centrum...i klimat podrzędnej wioski. "Obskurny parking zaraz koło hiper pomnika rozpoczynał dzielnicę 'nie centrum'" Szeryf skusił się na usługi miejscowego golibrody. Mega rogal na jego ryju i zalotne spojrzenia Kseni dowiodły, że było warto. A koszt znikomy (ok. 8zł). To zdjęcie świetnie obrazuje Skopje. Most i pomnik, stylizowany na zabytkowy (wręcz archaiczny), obok super nowoczesny galerio-biurowiec, przed którym kręci się karuzela rodem z początku komunizmu. Fontanna na środku rzeki, której brzeg do szutrowa droga z gruzu i śmieci. W tle niedokończone budowle...WTF?! :P Jest tak paskudnie, że aż pięknie. Nocujemy na opuszczonym kempingu, pełnym porzuconych przyczep kempingowych. Rano uruchamiamy rozkminę, bo cele poszczególnych załóg trochę się różnią. Zdunek ma plan uderzyć w szutry na Albanii (okolice Klos, ale o samej tracie później). Ja także mam parcie na tą trasę. Reszta podchodzi do pomysłu sceptycznie. Motory przeładowane, lub nieprzystosowane do górskich wspinaczek po kamieniach. Postanawiamy się rozdzielić. Ekipa Tigera z rana wolno się zbierała, więc początek dnia postanawiam zaliczyć z resztą (objazdówa okolic Skopje) i potem spotkać się w Albanii ze Zdunem. Tak też czynimy. Pierwszy przystanek, Kanion Matki. Tu skusiliśmy się na wynajem po taniości kajaków, coby dupy od siodeł odpoczęły. Kolejny przystanek to krzyż, który góruje nad miastem. Dojazd pod szczyt na parking skąd trzeba podejść lub ogarnąć kolejkę linową szybki i sprawny. Na miejscu jednak coś idzie nie tak...Trzy motory grzecznie skręcają na parking. Widzimy z parkingu jak Capo omija skręt (30m dalej widzieliśmy szlaban z wielkim zakazem wjazdu). Czekamy...nic się nie dzieje...mogli nie zauważyć że skręcamy na parking? Tam przecież był zakaz wjazdu...Po chwili Szeryf z cieszącą się michą: -TYYYYYYPY!! Nie uwierzycie! 100 metrów stąd jest otwarcie nowej knajpy motocyklowej i jest jakaś mega impreza, chyba z 20 motorów! Faktycznie...po podjeździe pod szlaban z zakazem, znikąd pojawiał się jakiś strażnik, szlaban podnosił i uśmiechem motory wpuszczał. Czystym szczęściem trafiamy na dzień otwarcia clubhouse'u macedońskiego zakonu Choperowców. Zostaliśmy przywitani strzałem śliwowicy i uśmiechami. Historię klubu, biegłą angielszczyzną opowiada nam szef. Zaprasza nas na nocną imprezę. Ponoć zjedzie się ekipa z Włoch, Anglii, będzie kapela...klimat jest mega. Po dłuższej rozkminie jednak postanawiamy, że tym razem odpuścimy. Gospodarz mówi że clubhouse będzie działać cały rok, wszyscy motocykliści i podróżnicy mile widziani. Jest gdzie się przespać, lokalizacja klubu jest niesamowita, a ekipa przemiła. Tak więc jeżeli będziecie w Skopje, a z noclegiem licho, polecam udać się na górę krzyża i poprosić o otworzenie szlabanu z zakazem wjazdu Na koniec zgarniamy jeszcze firmowe koszulki i jadymy dalej. Widok ze szczytu z krzyżem: W drodze na granicę, zahaczamy o poleconą przez Choperowców knajpę we Vrutok. W skrócie, prawdopodobnie najlepsiejsza ryba jaką w życiu jadłem. Fun fact: Kelner po pokazaniu nam rybek które zaraz powędrują do kuchni, zadaje nam pytanie. "-Open? or Close?". Po naradzie w pięć głów...stwierdzamy że chcemy jednak rybę "Open". Trafiliśmy. Ryba została podana bez półości. Idealnie wyczyszczona, sam filecik. Mniam. W trakcie uczty dostaję sms'a od Zdunka: "Typie, za ile będziesz? Chyba nie starczy mi benzyny, weź jakiegoś PET'a z wachą". Lekki kacyk moralny mi doskwiera, bo restauracje, kaniony matki i motocyklowe clubhausy zabrały prawie cały dzień. Odpisuję, że późno. Po parunastu kilometrach na trasie rozdzielamy się. Ja uderzam na przejście w Debar, reszta ekipy ciśnie na południe. Wszyscy razem spotkać mamy się dopiero w Durres nad morzem. Zaraz po rozłące uderza we mnie srogi deszcz. Trasa jest przewspaniała, jednak słońce szybko uciekło. Jest ciemno i leje. W Debar przestaje padać. Piszę Zdunowi że dzisiaj nie urobię. Przekraczam granicę gdzieś koło 22, i niedaleko potem znajduje miejsce na spanie na jakiejś łące. Wstaję wcześnie, by szybko dogonić Tiger'a. Mym oczom ukazuje się jeden z najpiękniejszych obrazków jakie widziałem. Mgła która osiadła na łące, robi piorunujące wrażenie. Jest pięknie. CDN. Ostatnio edytowane przez Maurosso : 04.07.2014 o 11:29 |
03.07.2014, 20:32 | #10 |
Bo kto rano wstaje...
Dajesz dalej! A po rybce to aż się głodny zrobiłem! Idę jeść
__________________
https://www.facebook.com/PrzezSwiat.eu |
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Dwóch Nasara na Czerwonym Lądzie - "Cameroon challenge 2014" | Sub | Trochę dalej | 44 | 26.03.2015 01:08 |
XIX Mazowiecki Rajd Weteranów szos "MAGNET 2014" | Marcel | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 2 | 01.06.2014 16:12 |
"Cameroon challenge 2014" | Sub | Przygotowania do wyjazdów | 25 | 09.04.2014 20:45 |