31.05.2016, 23:00 | #1 |
Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: Kraków
Posty: 180
Motocykl: CRF1000D
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 3 dni 15 godz 39 min 44 s
|
Roztocze
W ostatni długi weekend wybrałem się na Roztocze.
A oto mały zwiastun: https://youtu.be/kPfAbY-PUKM I relacja pisana: Dzień 1 W kierunku Roztocza ruszamy w czwartek rano. Towarzyszą mi Przemek i Ania na Kawasaki Zephyr. Zamiast nudnej autostrady wybieramy krajówkę nr 94 i tniemy w stronę Rzeszowa. Na drogach pusto. Całkiem prawdopodobne, że ma to związek z kościelnym świętem Bożego Ciała. W Rzeszowie i okolicach trafiamy na regionalizm w postaci krawężników rozdzielających pasy ruchu na rondach. Pomysł mocno oryginalny, ale mam wątpliwości co do bezpieczeństwa takiego rozwiązania. Nie widziałem czegoś podobnego nigdy wcześniej. W Rzeszowie wjeżdżamy na starówkę i robimy szybkie kółko wokół rynku, byle tylko zdążyć przed zbliżającą się powoli acz nieubłaganie procesją. Gdybyśmy zamarudzili nieco dłużej zmuszeni byśmy byli już poczekać na rozejście się tłumu. Ruszamy w stronę Łańcuta, głównej przyczyny obrania tej właśnie drogi dojazdowej do Roztocza. Łańcut W Łańcucie dostępu do rynku broni pani policjant o marsowej minie. Po zapewnieniu, że chcemy jedynie zaparkować i nie planujemy rozjeżdżać uczestniczących w procesji ludzi, rozpogodziła się i pozwoliła na wjazd na płytę rynku. Po wyładowaniu się z motocykli chwilę przeczekaliśmy, aż tłum się zatrzyma, po czym zaczęliśmy przemykać w stronę zespołu pałacowo-parkowego. Pierwotnie w tym miejscu stała wieża obronna. Kolejni właściciele rozbudowywali założenie, aż posiadłość trafiła w ręce rodu Lubomirskich i zyskała obecny wygląd typu palazzo in fortezza. Otoczona została też nowoczesnymi i potężnymi umocnieniami, co ocaliło zamek przed Szwedami i później przed Węgrami Rakoczego. Sam zamek w czasie naszej wizyty był, niestety, zamknięty. Został nam więc spacer po urządzonym w stylu angielskim parku wypełnionym klasycystycznymi rzeźbami. Dotarliśmy do storczykarni, w której znajduje się też kawiarnia i przysiedliśmy na dłuższy moment. Zamówiliśmy po kawałku ciasta, jedynego dostępnego, które nie widniało w menu. Przemek zamówił kawę, dziwiąc się, że dostał też szklankę wody. Na moją uwagę, że woda służy do przepłukania kubków smakowych by móc cieszyć się pełnią aromatu kawy, przybiegł barista z wyraźną nadzieją na wymianę fachowych uwag. Niestety, trafił na kompletnych ignorantów w kwestiach kawy. Natomiast my dowiedzieliśmy się, że idealne espresso to 80% arabici i 20% robusty. Gdy wróciliśmy do motocykli, dopadł nas zdyszany starszy jegomość łapiąc oddech jak świąteczny karp na chwilę przed opadnięciem młotka. Dowiedzieliśmy się, że ściga nas od parku ponieważ jego brat jest motocyklistą. Brat mieszka w stanach i zajmuje się kupowaniem motocykli na aukcjach windykacyjnych i sprzedawaniu ich w kraju. Obecnie ma na zbyciu podobnież przepiękną Laverdę. Lokalni amatorzy rometów podobno nie potrafiliby docenić unikatowości tej oferty, ale my, światowcy, z pewnością. Mamy też odwiedzić Wierzynka w Krakowie, gdzie pracuje syn naszego rozmówcy i jest wirtuozem kelnerskiego fachu. Na pożegnanie dostajemy ostrzeżenie przed bandytami w mundurach, a miła pani policjant, która wcześniej wpuściła nas na rynek, urosła w tej opowieści do roli zdradzieckiej harpii czyhającej tylko by wessać się w nasze portfele. Pan jest, jak twierdzi, byłym radnym i doskonale zna prawdziwą naturę ubranych w niebieskie mundury indywiduów. Żegnając się mile i dziękując za ostrzeżenie ruszamy już w stronę Krasnobrodu, naszej bazy wypadowej na kolejne dni. Jedziemy drogami 877, 863 i 849. Z czasem krajobraz staje się coraz bardziej płaski, a drogi coraz bardziej proste, co jest oczywistym znakiem, że wjechaliśmy na roztoczańskie równiny. Krasnobród W Krasnobrodzie zjeżdżamy wzdłuż zalewu do ośrodka wypoczynkowego "Jeżyk", w którym mamy zarezerwowany domek letniskowy. 35 PLN od osoby za dobę, domek bez aneksu kuchennego. Dodatkowo można zamówić wyżywienie. Decydujemy się na śniadania za 10 PLN. Ośrodek leży w bezpośrednim sąsiedztwie zalewu z całkiem niezłą infrastrukturą. Od knajp po molo i znajdującą się nieopodal wieżą widokową. Teren ośrodka to w większości trawa i miękkie podłoże. Przydadzą się wszelkie możliwe podkładki pod stopki motocykli. Na dwa kolejne dni mamy zaplanowane dwie pętle, roboczo nazwane południową i północną. Wpierw mieliśmy objechać miasteczka Zwierzyniec, Szczebrzeszyn i Zamość, by na następny dzień skierować się na południe i zahaczyć o wiele więcej punktów. Informacja o odbywającej się w Zamościu imprezie rekonstrukcyjnej "szturm twierdzy Zamość" modyfikuje plany i zmieniamy kolejność. Co więcej, jako że godzina jeszcze młoda, postanawiamy skoczyć jeszcze do Zwierzyńca w dzień przyjazdu na Roztocze. Zwierzyniec Jedziemy przez Guciów do Zwierzyńca. Główną atrakcją jest kościół na wodzie. Pierwotnie był to teatr zbudowany przez Marysieńkę Zamojską, późniejszą Sobieską. No ale po co komu teatr? Sam zabytek jest ukryty za gęsto obrastającymi staw drzewami. Zrobiliśmy dwa kółka zanim się zorientowaliśmy, że krążymy wokół tego właściwego miejsca. Po strawie duchowej czas na tę dla ciała i naprzeciw oczekiwaniom wychodzi lokalny browar zaraz po drugiej stronie ulicy. Nalewają też do własnych pojemników, więc warto zaopatrzyć się w kilka plastikowych butelek W moim przypadku chłonięcie otoczenia zostało mocno zakłócone prawami Murphiego, które doprowadziły do awarii w serwerowni w firmie, akurat wtedy kiedy ja byłem kilkaset kilometrów dalej i praktycznie bez zasięgu sieci komórkowej. Tu istotna uwaga: jeżeli używacie urządzeń GPS, zaopatrzcie się takie z wczytanymi mapami. Google maps się nie sprawdzi, zbyt częste i zbyt rozległe obszary bez zasięgu sieci komórkowej. Po nabyciu złocistego trunku wracamy do Krasnobrodu, gdzie wybieramy się jeszcze na turnee po knajpach nad zalewem. Sączące się z głośników przeboje pop, szeroka piaszczysta plaża i tłumy spacerowiczów pozwalają poczuć się jak nad morzem. Gotowi do wyruszenia Jedna z rzeźb w parku wokół zamku w Łańcucie Zalew w Krasnobrodzie Kościół na wodzie w Zwierzyńcu Ostatnio edytowane przez radekw : 31.05.2016 o 23:08 |
31.05.2016, 23:07 | #2 |
Zarejestrowany: Dec 2012
Miasto: RLU
Posty: 959
Motocykl: RD04
Przebieg: niski;)
Online: 2 miesiące 3 tygodni 5 dni 23 godz 45 min 5 s
|
Dawaj, dawaj, ciekawy jestem jak odebrałeś nasze Roztocze
|
31.05.2016, 23:48 | #3 |
ciekawe o czym będzie.
mnie super podobały sie wąwozy w okolicy Szczebrzeszyna /piekiełko!/, w Guciowie Zagroda Guciów - bardzo miłe miejsce, spływ Wieprzem - szkurw jaka zimna rzeka latem! ale i tak się kąpaliśmy, browar w Zwierzyńcu i fajna trasa rowerowa ze Zwierzyńca do stadniny, której nazwy nie pomnę. Fajny lajtowy szuter - mój 5.5 letni syn zrobił tam pierwsze 30km rowerem - dumny był jak paw. Ogólnie wrażenia z roztocza fajne ALE jeśli mówić o ROWEROWYM roztoczu to lepsze trasy mam 50km od domu i samo przygotowanie tras jak i ich umiejscowienie /publiczne drogi asfaltowe/ były dla mnie dużym rozczarowaniem. z Łańcuta pamiętam tęgą bajerę z paniami co myły opuszczone na glebę kryształowe żyrandole w sali balowej.... się człowiek nawkręcał m
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
01.06.2016, 00:30 | #4 |
Orzeszek
Zarejestrowany: Jun 2015
Miasto: RLU DESANT
Posty: 176
Motocykl: DR-Z 400
Online: 2 miesiące 3 dni 1 godz 14 min 56 s
|
No no, nasze rejony. Czekam na kontynuacje, Zwierzyniec już bardzo blisko
__________________
|
03.06.2016, 15:21 | #5 |
Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: Kraków
Posty: 180
Motocykl: CRF1000D
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 3 dni 15 godz 39 min 44 s
|
Dzień 2
Dzisiejsza pętla będzie długa, więc zwijamy się wcześnie rano i w promieniach wschodzącego słońca kierujemy się w stronę Górecka Kościelnego. Jedziemy drogą 849 i na skrzyżowaniu z linią kolejową, dalej prosto. Gdy kończy się krajówka, kończy się też dobry asfalt. Dodatkowo Zephyr chwilowo wyzionął ducha bo skończyło się paliwo. Po przekręceniu kranika i chwili namawiania zaskoczył i mogliśmy kontynuować podróż. Jedziemy wąską leśną drogą. Niestety, tego typu drogi, jedna po drugiej, padają ofiarą nieczułej machiny urzędniczej Unii Europejskiej i stopniowo, w ramach budżetów celowych, pokrywa je nowy równiutki asfalt, a na poboczach, niczym memento, stają tablice głoszące, że "inwestycja została zrealizowana z środków UE". Po drodze, jako opcję, mam zaplanowane odwiedzenie Płaczącego Kamienia. Jest to głaz znajdujący się przy szlaku pomiędzy Góreckiem Starym i Florianką. Dzięki porowatej powierzchni chłonie wodę, która później spływa po jego powierzchni. Związana jest też z nim legenda. Gdy odnajduję na mapie prowadzącą do niego przecinkę staję u wylotu, wprawdzie szerokiej, ale bardzo piaszczystej, leśnej drogi. Z powątpiewaniem zerkam na swoje opony Dunlop Trailmax, potem, z jeszcze większym zwątpieniem przyglądam się wiozącemu dwie osoby Zephyrowi. "Przed nami około półtora kilometra takiej drogi." rzucam, "ja bym odpuścił, szkoda zdrowia." Widzę potwierdzające kiwanie głowami, więc rzucając ostatnie spojrzenie na piaszczysty trakt, ruszamy dalej i szybko docieramy do pierwszego punktu dzisiejszego planu. Górecko Kościelne Dwie rzeczy w tej wiosce zasługują na szczególną uwagę. Pierwsza to zabytkowy drewniany kościół. Z zewnątrz nie wygląda jakoś szczególnie, ale w środku jest bardzo zadbany i po prostu piękny. Żaden nowoczesny potworek architektoniczny, tylko uporządkowane linie, harmonijnie układające się dekoracje i gustowne wyposażenie. Żadnej krzykliwej ornamentyki częstej w katolickich kościołach. Drugą rzeczą jest aleja dębów. Nazwa szumna, bo drzew jest może z pięć, i wcale nie równo posadzonych, ale kilkusetletnie (najstarsze ma 500 lat) drzewa robią wrażenie. Pomiędzy gigantycznymi dębami przycupnęła skromna, drewniana kapliczka ozdobiona kwiatami. Aleja prowadzi dalej w dół, w stronę lasu, na skraju którego, nad rzeką Szumem, stoi kolejna ukwiecona kapliczka. "Bardzo słowiańsko" jak to ujął Przemek. Tak bardzo, że zaczęliśmy rozglądać się za druidami. Okoliczności przyrody, trel ptaków i intensywny zapach kwiatów zachęca do przesiedzenia tu całego dnia, tak po prostu, ale my jesteśmy mieszczuchami, których goni czas, więc ruszamy dalej. Jedziemy tą samą drogą aż do skrzyżowania z krajówką nr 853 i skręcamy w lewo, w stronę Józefowa. Józefów Józefów jest w planie ze względu na malownicze kamieniołomy. Jedziemy za tabliczkami informacyjnymi i trafiamy na rynek, gdzie znajdujemy ciekawą fontannę prezentującą lokalną faunę. Odnajdujemy też synagogę, którą rozpoznajemy po charakterystycznym kształcie. Pierwotne przeznaczenie budynku skrywającego obecnie bibliotekę publiczną potwierdza niewielka wmurowana tablica pamiątkowa. Kawasaki jest już bardzo spragnione, więc pytam siedzących w cieniu na ławce i delektujących się wytrawnymi trunkami autochtonów o najbliższą stację benzynową. Panowie potwierdzają informacje z mojej mapy. Jedyna stacja jest na wyjeździe na Zamość. Musimy więc się nieco cofnąć. Zatankowani jedziemy już w stronę kamieniołomów ponownie przejeżdżając przez rynek. Do celu trafiamy bez problemu. Doskonałą wskazówką jest widoczna z głównej drogi (ulica Górnicza) wieża widokowa. Wstęp na wieżę jest płatny (5 PLN), ale z góry widzimy szeroką panoramę kamieniołomów i dalszej okolicy. Miejsce skrywa mroczną historię związaną z pogromami w czasie II Wojny Światowej, jednak wstęp do kamieniołomów jest całkowicie wolny i nieograniczony. Wykorzystują ten fakt lokalni quadowcy, którzy według chłopaka pełniącego rolę biletera wieży widokowej, robią tu sobie regularne pojeżdżawki. Czartowe Pole Opuszczając kamieniołomy skręcamy w prawo. Po krótkim czasie docieramy do wsi Hamernia i skręcamy ponownie w prawo. Chwilę po tym jak kończy się wieś, przejeżdżamy przez most na rzece Sopot i zaraz za nim zjeżdżamy na rozległy leśny parking. Z parkingu odchodzi kilka szlaków, ale nas interesuje białoniebieska ścieżka dydaktyczna prowadząca przez rezerwat Czartowe Pole. Ścieżka prowadzi wzdłuż rzeki Sopot przez gęsty las. Powalone drzewa obrośnięte mchem. Chuby, których nie widziałem od lat. Szumiące przełomy i progi. Zagubione w lesie i pochłonięte przez niego ruiny. Co pół kroku odsłania się przed nami kolejny pocztówkowy widoczek. Te ruiny to pracująca jeszcze 200 lat temu pełną parą papiernia i zwycięstwo przyrody nad przemysłem jakoś tak, gdzieś w środku, cieszy i skłania do refleksji. Na terenie rezerwatu znajduje się też miejsce pamięci z symbolicznymi grobami dwóch partyzantów. Z GL i AK. Kolejne miejsce skłaniające do chwili zastanowienia. Dwóch ludzi o odmiennych poglądach politycznych, którzy walczyli za tą samą sprawę i za tę sprawę zginęli, leżą teraz obok siebie i jedyne co ich różni to symbole na nagrobkach. Przyroda też postanowiła dać nam pokaz swoich praw i na środku ścieżki trafiliśmy na dwa węże. Jeden trzymał w pysku łeb drugiego. Może ze sobą walczyły, a może to była para z zamiłowaniem do sado-maso? Słaby ze mnie ofiolog. Wracamy do motocykli i spożywamy po batonie energetycznym. Po odczuwalnym przypływie sił ruszamy w stronę kolejnego rezerwatu. Nad Tanwią Z parkingu wyjeżdżamy w prawo i po pewnym czasie mijamy wsie Oseredek i Skwarki. Za tą drugą ponownie skręcamy w prawo i kierujemy się na Hutę Szumy. Po niedługim czasie widzimy przy drodze duży i zapchany parking przechwytujący większość turystów idących do rezerwatu Nad Tanwią. Dzięki mapie wiemy jednak, żeby jechać kawałek dalej i na skrzyżowaniu skręcić w prawo. Po kilkuset metrach wąskiego, ale równego asfaltu, znów skręcamy w prawo, wjeżdżając w obsadzoną drzewami drogę gruntową, która prowadzi nas do kolejnego, dużo mniej uczęszczanego parkingu. Wbrew pozorom infrastruktura jest całkiem rozbudowana. Są ławki, są chody prowadzące w dół, w wąwóz, którym płynie Tanwia. Jest nawet bar, który serwuje zapiekanki, hamburgery, frytki, fasolkę po bretońsku... porcje są spore i jest tanio. Schodzimy w dół i idziemy wzdłuż rzeki. W tym miejscu Tanwia na bardzo krótkim odcinku opada serią kilkunastu progów. Ta seria małych wodospadów jest efektem fałdowania się Karpat i jest jedyną w Polsce widoczną granicą geologiczną pomiędzy Zachodnią i Wschodnią Europą. Ścieżki wzdłuż rzeki pokryte są błotem, na którym moje motocyklowe buty ślizgają się jak na lodzie i przez cały czas towarzyszy mi przekonanie, że będę dalej jechał w mokrych skarpetach i ubłoconych spodniach po krótkim acz spektakularnym zjeździe do koryta rzeki. Udaje się, na szczęście, ukończyć marsz suchą stopą. W parkingowym barze jemy obiad i z niepokojem zerkamy na coraz ciemniejsze niebo. Przyśpieszamy konsumpcję by uciec przed burzą i rozpoczynamy najdłuższy etap dzisiejszego dnia - ponad 30 kilometrów. Hrebcianka Jedziemy w stronę Huty Różanieckiej i potem, drogą nr 865, do Ciechanowa. W Ciechanowie skręcamy w pierwszą uliczkę w lewo odchodzącą od rynku (ul. Mickiewicza) i teraz cały czas drogą z pierwszeństwem przejazdu przez około 15 kilometrów. Po drodze mijamy starą, drewnianą cerkiew. Trawa na działce z cerkwią sięga po pas, sama świątynia jest zamknięta na cztery spusty. Jedziemy więc dalej. Na końcu Nowego Brusna kończy się też asfalt i jest rozjazd, na którym skręcamy ostrym łukiem w lewo i kamienista droga prowadzi nas na wzniesienie, na którym, po obu stronach drogi, stoją murowane słupy. Na prawo jest las, w którym znajduje się cmentarz, natomiast na dole wzgórza, gdzie droga ponownie się wypłaszcza, po lewej stronie drogi jest kolejny zagajnik, w którym kryją się bunkry Hrebcianka, będące częścią linii Mołotowa. Przy drodze znajduje się tablica informacyjna, ale żeby dotrzeć do samych bunkrów trzeba się wykazać żyłką poszukiwacza, bo ukryte są naprawdę dobrze. Trzeba przejść przez ogrodzone elektrycznym pastuchem pole i potem przedzierać przez gęste zarośla. Można przejść dosłownie kilka metrów od bunkra i go nie zauważyć. Całe wzgórze, na którym ulokowany jest punkt oporu, otoczone było rowem przeciwczołgowym, którego fragmenty są widoczne do dziś. Przed rowem znajdowały się pola minowe. Pozostaje więc nadzieja, że były dokładnie rozminowane. Co ciekawe, ostatnie uzbrojenie, armata forteczna, zostało zdemontowane dopiero w latach 90. Bunkry nie są zdewastowane, nie cuchnie w nich moczem, nie ma porozbijanych butelek i pomazanych ścian. Przed wandalami chroni je prawdopodobnie ich lokalizacja. Można je swobodnie eksplorować. Koniecznością w takim wypadku jest posiadanie latarek i wzmożona czujność, ponieważ zejścia do niższych poziomów nie są zabezpieczone i można poważnie się uszkodzić, gdy wpadnie się np. do otworu w podłodze, których jest sporo przy stanowiskach ogniowych. Otwory te służyły do podawania amunicji i odbioru łusek z niższych poziomów bunkra. Po zwiedzeniu jednego z bunkrów i rzuceniu kilku nerdowskich sucharów o zombie-nazistach wracamy do motocykli. Ruszamy w stronę kolejnego punktu programu, również związanego z II Wojną Światową. Bełżec Cofamy się nieco do Nowego Brusna i jedziemy w stronę Horyńca-Zdroju, by po długim łuku wzdłuż granicy z Ukrainą, dotrzeć do Bełżca. Naszym celem jest obóz zagłady. W przeciwieństwie do Oświęcimia, całość obozu w Bełżcu została zrównana z ziemią i powstał ogromny monument. Całość wznosi się lekko od wejścia w stronę tylnej części obozu. Utworzono pole czarnego tufu, które wygląda jak pogorzelisko. Przez środek przecina je ścieżka ukryta pomiędzy coraz wyższymi ścianami i prowadząca do obelisku stojącego w miejscu komory gazowej. Idąc ścieżką, którą zmierzały setki tysięcy ludzi w swej ostatniej drodze, wchodzimy pomiędzy wysokie i strome ściany. Akustyka tego sztucznego wąwozu powoduje, że każdy krok dudni jak uderzenie dzwonu. Podświadomie zaczynamy się skradać, iść niemal na palcach, by tylko uniknąć tego dudnienia, ale nie jest to możliwe. Obelisk ukryty jest pomiędzy wysokimi ścianami zapełnionymi imionami. Imię za imieniem na wysokość kilku i szerokość kilkunastu metrów. Imiona hebrajskie, polskie, niemieckie, francuskie... Z obu stron tej studni wyprowadzone są schody, którymi wychodzi się na chodniki otaczające pole tufu. Wzdłuż ścieżek ciągną się nazwy miast, z których pochodzili zamordowani tu ludzie i znów idziemy wzdłuż niekończącej się litanii nazw z obszaru całej Europy. Na terenie obozu znajduje się jeszcze niewielkie, ale bardzo dobrze przemyślane, muzeum. Po wizycie w takim miejscu człowiek nie bardzo wie co powiedzieć, bo nie ma takich słów lub gestów, które potrafiłyby oddać to co czuje się po takim doświadczeniu. Tomaszów Lubelski Do Tomaszowa prowadzi z Bełżca szeroka i prosta droga o dużym natężeniu ruchu. Jest to droga nr 17, którą przelewa się cały ruch w stronę przejścia granicznego w Hrebenne-Rawa Ruska. W Tomaszowie trafiamy na rynek, gdzie, ku naszemu zadowoleniu, znajdują się budynki, które chcieliśmy zobaczyć. Zaopatrujemy się również na zbliżającą się nieubłaganie kolację. Pierwsze kroki kierujemy do pięknie odnowionej cerkwi. W środku jednak nadal trwa remont, trafiamy jednak na bardzo rozmowną osobę pilnującą świątyni. Dowiadujemy się, że gmina prawosławna w Tomaszowie jest niewielka ale prężna. Największy problem z jakim się teraz borykają to brak środków na kontynuowanie remontu. Wraz ze zmianą władzy centralnej źródełko dofinansowania wyschło. Ludzie są rozgoryczeni i zawiedzeni, bo niemal co do jednego głosowali na PiS. Natomiast, dzięki remontowi, Ania mogła razem z nami wejść do części cerkwi niedostępnej zwykle dla kobiet (ałtar), która oddzielona jest od reszty świątyni ikonostasem - ozdobnym przepierzeniem, zabezpieczonym w tym przypadku grubymi warstwami folii. Na rynku Tomaszowa znajduje się też budynek herbaciarni. Niestety, ten drewniany budynek wzniesiony w związku z koronacją cara Mikołaja II i reprezentujący styl spotykany w północnej Rosji jest obecnie mocno zdewastowany, włącznie z powybijanymi szybami i walającymi się wszędzie śmieciami. Przykro patrzeć. Idziemy jeszcze na lody i, jak zwykle, sprawdza się metoda wybrania lodziarni po najdłuższej do niej kolejce. Łosiniec Po drodze do naszej bazy wypadowej zahaczamy jeszcze o cerkiew, przerobioną w XX w. na kościół katolicki ulokowaną w Łosińcu. Żeby dotrzeć do świątyni należy zjechać z głównej drogi przy cmentarzu. Po obejściu kościoła wokół kierujemy się bocznymi drogami w stronę Krasnobrodu. Drogi miały niezliczoną ilość łat i dziur. Afryka dawała radę, natomiast dla Zephyra i jego pasażerów była to ciężka przeprawa. Do naszego ośrodka wypoczynkowego docieramy, gdy słońce jest już bardzo nisko, na tyle, że za pierwszym razem mijam zjazd oślepiony przez słońce. I znów idziemy nad zalew. Tym razem odkrywamy w jednej z knajp mini salon gier z jednym, wciśniętym w kąt, bilardem elektronicznym popularnie zwanym flipperem. I przepuszczamy wszystkie drobne. Wnętrze kościoła w Górecku Kościelnym Aleja dębów Fontanna na rynku w Józefowie Kamieniołomy w Józefowie Czartowe Pole Darwinizm w praktyce Cerkiew przy drodze na Hrebciankę Jeden z bunkrów na Hrebciance Bełżec Cerkiew w Tomaszowie Lubelskim Zdewastowany, niestety, budynek herbaciarni Rynek w Tomaszowie Kościół w Łosińcu |
03.06.2016, 15:52 | #6 |
Zarejestrowany: Oct 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 13
Motocykl: RD03
Online: 1 dzień 22 godz 50 min 0
|
aaa to Twoją afrykę widziałem pod pizzerią grotex w Zamościu
|
04.06.2016, 02:01 | #8 |
Zarejestrowany: Dec 2012
Miasto: RLU
Posty: 959
Motocykl: RD04
Przebieg: niski;)
Online: 2 miesiące 3 tygodni 5 dni 23 godz 45 min 5 s
|
Wszystko pięknie, ale Tanew, nie Tanwia widzę, ze skorzystałeś z niektórych moich porad?
|
04.06.2016, 10:28 | #9 |
Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: Kraków
Posty: 180
Motocykl: CRF1000D
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 tydzień 3 dni 15 godz 39 min 44 s
|
Skorzystałem. Jestem zadowolony szczególnie z dotarcia do tych bunkrów. Raz, że fajny dojazd, a dwa nie są zdewastowane, czego się raczej nie spotyka w takich ogólnodostępnych niezabezpieczonych miejscach.
|
04.06.2016, 11:30 | #10 |
Zarejestrowany: Feb 2010
Miasto: podwrocławskie zadupie
Posty: 835
Motocykl: '12 LC4 690 Enduro R
Online: 1 miesiąc 3 dni 21 godz 32 min 45 s
|
Piękna ta nowa Afryka... :-)
Wysłane z ajfona.. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Roztocze | radekw | Przygotowania do wyjazdów | 2 | 10.05.2016 14:11 |