10.03.2011, 18:25 | #1 |
Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Dubiecko
Posty: 19
Motocykl: Varadero XL1000
Online: 3 dni 20 godz 58 min 0
|
Relacja - Bałkany - A.D. 2010
Za oknem śnieg i mróz więc tym przyjemniej wspomina się takie chwile jak wakacyjny wyjazd
Postanowiłem podzielić się tą radością z tymi którzy lubią oglądać fotki i mają na to ochotę. Krótko o wyprawie w liczbach : - 13 dni - wyjazd 26.06.2010; - 10 krajów - Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Turcja, Macedonia, Albania, Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina, Chorwacja; - 5060 km - 11 dni w deszczu , było oczywiście i słońce i upał - 3 maszyny - mój trampek , afri szwagra i kumpel na wulkanie Były nieprzewidziane awarie ,naprawy i inne manewry Reszta na fotkach. http://picasaweb.google.com/chrusja/Wyp ... ryRumunia# http://picasaweb.google.com/chrusja/Wyp ... jo6aWayQE# http://picasaweb.google.com/chrusja/Wyp ... 7e3_b89AE# http://picasaweb.google.com/chrusja/Wyp ... O7staygAE# W roku 2009 byłem w Rumunii. Gdy jechałem trasą 7c, spotkałem dwóch kolegów na transalpach wracających z Albanii. Od tej pory wiedziałem, że następny wyjazd będzie gdzieś dalej. Albania, Bałkany… brzmiało to dość egzotycznie i ciekawie. Już po powrocie zaczęło się planowanie… Najpierw myślałem o Chorwacji, w której byłem już kilkakrotnie, ale autem z rodzinką. Jednak to nie to, tam już byłem. I tak zaczęła kiełkować myśl o Turcji, Stambule i kebabie. Wieczory spędzałem coraz częściej przed kompem, czytając relacje wypraw na Bałkany i planując swą trasę. Do wstępnego wyznaczania trasy używałem docelu.pl. Po długich rozważaniach trasa zostaje wyznaczona - Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Turcja, Macedonia, Albania, Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina, Chorwacja, Węgry, Słowacja. Zakup map, przewodników… Krystalizuje się także skład ekipy. Szwagier miał już jechać ze mną do Rumunii, ale nie udało mu się, tym razem jedzie na 100%. Miało jechać jeszcze dwóch znajomych, ale jak to często bywa – jechali, jak było daleko do wyjazdu, a potem lipa. Na krótko przed wyjazdem decyduje się kumpel, który wcześniej nie miał jechać. W ten oto sposób skład ekipy ostatecznie zatwierdzony. Wojtaszek – śfagier na afri, Piłsudski z Gośką na wulkanie, no ja z plecakiem Rafałem na trampeczku. Kilka dni przed godziną „W” spotkanie w celu ustalenia, co kto zabiera, aby każdy nie wiózł spawarki i kompresora, bo po co nam 3 spawarki…? Nadchodzi wreszcie długo oczekiwany dzień, piątek 25 czerwca, po południu zaczyna się pakowanie, napięcie rośnie, żeby czegoś nie zapomnieć. Wydrukowałem listę gratów do zabrania wg Podosa z forum Afrykańskiego, łatwiej to wszystko ogarnąć. W ten oto sposób zamieniam trampka w jucznego osiołka, a nawet może w małą ciężarówkę. Późnym wieczorem nasz pojazd gotowy, na koniec jeszcze przytwierdzony biało - czerwony sztandar przy kufrze, można iść spać. Emocje coraz większe, spać się nie chce, koło północy jeszcze zaglądam na forum, ale w końcu trzeba się położyć, bo rano to ani kawa nie pomoże. Dzień 1. Sobota 26 czerwca. Pobudka 5.30. Tuż po 6 odpalamy maszyny. Jest dość wcześnie i dość chłodno, ale nastroje wspaniałe. Przed nami wyprawa marzenie. Kierujemy się w stronę Barwinka. Do Słowacji docieramy dość szybko, nad nami coraz więcej chmur, a słońca jakoś nie widać. W końcu robi się zimno i ponuro, zatrzymujemy się, ubieramy przeciwdeszczowce. W końcu pierwszy deszcz, ale nie robi na nas większego wrażenia. Zanim dotrzemy do granicy węgierskiej pada kilkakrotnie, ale co tam. W końcu Węgry – tankowanie, kawa, prostowanie kości, masaż i ogień dalej. Pada… Leje… chyba dzisiaj nie będzie już inaczej. W końcu pierwsza awaria w wulkanie - odpada lewe lusterko. Zatrzymujemy się na przystanku autobusowym, który służy nam jako warsztat, stołówka i schronienie przed deszczem jednocześnie. Za pomocą szerokiej zbrojonej taśmy wulkan odzyskuje lustro i można ciąć dalej. Docieramy w końcu do granicy rumuńskiej, Oradea zostaje z boku, jedziemy na obwodnicę. Po dotarciu do Baile Felix zaczynamy szukać noclegu, znajdujemy jakiś kemping, cena masakra, jedziemy dalej, są jakieś hoteliki, ale ceny takie sobie, jedziemy dalej, w końcu znajdujemy nocleg, jakieś pokoje prywatne – CEZARE - cena nam odpowiada, więc zostajemy. Zaczynamy rozpakowywać maszyny, znowu leje. Wojtek przestawia afri i zauważa jakieś dziwne pukanie w tylnym kole, jakby mały luz, pewnie łożysko, może da radę. W mieszkaniu gospodyni pokazuje pokoje nawet spoko. Udziela nam także dokładnych instrukcji, jak korzystać z wanny i kibla, czyli w wannie siadać, aby nie nachlapać i w czasie oddawania moczu też siadać, by nie nachlapać. Tak to przynajmniej zrozumieliśmy. Chyba, że w języku rumuńsko – polsko – migowym znaczyło to coś innego. Niemniej śmiechu było przy tym po pachy. A i jeszcze były dwa kolory gąbek do mycia - jedna męska, a druga damska, kolorów nie pamiętam. Zresztą wolałem ich nie używać… Po kolacji spacer po lokalne piwko. Po powrocie oglądamy jeszcze rumuńskie wiadomości w TV, okazuje się, że wszędzie powodzie. W Rumunii podtopienia i Węgry też zalewa. Gdzie my się pchamy w taką pogodę? Spożywamy napoje uspokajające i kładziemy się spać z nadzieją na słoneczną pogodę jutro. Zasypiamy, a za oknem leje…… Dystans dnia – 463 km. Dzień 2. Pobudka o 7.00 Najważniejsze, nie pada, jest dość pochmurno, ale nie pada. Szybkie śniadanie i pakowanie. W czasie, gdy pakujemy graty, znowu zaczyna lać. Ubieramy więc przeciwdeszczowce i ruszamy. Wkrótce przejaśnia się, pokazuje się słońce, robi się nawet upalnie. Wreszcie można chłonąć piękne krajobrazy. To szczęście nie trwa jednak zbyt długo, bo deszcz pojawia się jeszcze kilkakrotnie. Docieramy w końcu do zamku w Hunedoarze. http://pl.wikipedia.org/wiki/Zamek_w_Hunedoarze Trochę fotek, zwiedzanie, papu i gnamy dalej. Pogoda się poprawia i robi się dość ciepło. Za Sibiu widoki coraz piękniejsze, coraz lepiej widać góry, ale i chmury otulające ich szczyty. W końcu docieramy do długo wyczekiwanej drogi 7c. Tankujemy na stacji koło skrzyżowania, robimy zakupy w sklepie obok i ruszamy w kierunku Gór Fogarskich. Mijamy ostatnią miejscowość przed górami i zaczynamy się rozglądać za jakimś miejscem na nocleg. Były jakieś wiaty po lewej, ale to za blisko zabudowań. Oczywiście nie szukamy hotelu tylko jakiegoś miejsca, gdzie da się wjechać, bo wszędzie bardzo mokro i grząsko. Jeszcze jest słonecznie, ale cały czas jedziemy w kierunku coraz ciemniejszych i nisko wiszących jak jakieś ciężkie zasłony chmur. Wyraźnie widać, że w górach nieźle leje. Sytuacja ta daje nam okazję do zrobienia wyjątkowych fotek, bo oto naszym oczom ukazała się piękna tęcza. My staliśmy w słońcu, a kilkaset metrów dalej ściana deszczu. W poprzednim roku obczaiłem miejsce po lewej stronie nad strumieniem, gdzie można rozbić namioty. Co chwila mijamy miejsca, gdzie już ktoś biwakowa - sterty śmieci na to wskazują. W końcu decydujemy się, zjeżdżamy nad strumień i zabieramy się szybko za rozbijanie namiotów tak, by zdążyć przed zmrokiem. Toalet w strumieniu. Kolacja, płyny poprawiające samopoczucie i rozluźniające po dniu pełnym wrażeń i deszczu, małe ognisko i trzeba iść spać. Odgłos mocno szumiącego strumienia i ciemności działał jak muzyka relaksacyjna…. Jutro czeka na nas Transfogarska. Dystans dnia – 399 km Dzień 3. Pobudka ok. 7 lokalnego czasu. Dzień wita nas promieniami słońca, które przeciskają się przez poranne mgły. Poranna toaleta w mega zimnym górskim strumieniu przywraca nas do życia, śniadanie i poranna kawa w takich warunkach smakuje wyśmienicie. Dla takich chwil warto żyć. Powoli zwijamy obóz i pakujemy jeszcze mokre z porannej rosy namioty. Ruszamy. Pokonujemy kolejne zakręty, chłonąc wszystkimi zmysłami piękno przyrody. Z każdym zakrętem robi się chłodniej i mgła coraz więcej zasłania. Gdy wyjeżdżamy ponad granicę lasu, na poboczach coraz więcej śniegu, widoki zapierają dech w piersi i żadne słowa nie są w stanie wyrazić tego, co widzimy. Po prostu jest pięknie. Zakręty teraz pokonujemy dość wolno tak, by nie uronić nic z tego, co nas otacza. Co chwila aparaty idą w ruch. Szkoda, że zdjęcia nie potrafią oddać do końca rzeczywistości, ale ta zostaje zapisana gdzieś głęboko w sercu. Jedynie mgła nie pozwala nam zobaczyć wszystkiego, myślę, że celowo, aby można było tam jeszcze raz przyjechać i zobaczyć więcej. Docieramy w końcu do tunelu, pamiątkowa fotka i ruszamy w ciemne czeluścia, mając nadzieję, że Vlad Dracula nie zaczaił się gdzieś w środku. Po chwili widać światełko w tunelu i jesteśmy po drugiej stronie. Tu widoki równie piękne, powoli zjeżdżamy, napawając się pięknem gór. Pstrykanie fotek nie ma końca. A fotografować jest co. Wszystko, co piękne, kiedyś się kończy i nasza słoneczna pogoda na dziś też się skończyła wraz z wjechaniem w leśną część trans fogarskiej trasy. Znowu zaczyna padać, ubieranie przeciwdeszczowców idzie już nam coraz szybciej. Docieramy do zapory, przestaje padać, parę fotek i jedziemy dalej. Ponieważ dziś mamy dotrzeć do Bułgarii, darujemy sobie zwiedzanie ruin zamku Vlada (ja byłem tam w ubiegłym roku). Pierwsza miejscowość poniżej zapory wita nas potężną ulewą, droga zamienia się chwilami w rwącą rzekę , ale to nie robi na nas większego wrażenia. Przecież tak intensywnie nie może padać długo. Już w Curtea de Arges wita nas piękne słońce, ale niestety nie na długo. Stąd kierujemy się na Pitesti i na przejście graniczne z przeprawą promową Zimnicea –Svishtov. W Pitesti pakujemy się na jakąś niby obwodnicę, masakra, u nas leśne drogi są w lepszym stanie, a do tego jeszcze brak oznaczeń. W końcu docieramy do miasteczka Zimnicea, ale niestety brak jakichkolwiek oznaczeń, jak dojechać do przejścia granicznego, trochę błądzimy pytając, każdy pokazuje co innego. Po dłuższym szukaniu w końcu docieramy niby do celu, ale tu się okazuje, że tu nie ma żadnego przejścia i żadne promy tu nie pływają. Rozmawiamy ze strażnikiem jakiegoś zakładu, który twierdzi, że przejście jest, ale nie bardzo potrafi nam wytłumaczyć, jak dojechać do niego, rozmawiamy potem z innym, a ten twierdzi, że przejścia nie ma. K..MAĆ, dość tego szukania, podejmujemy decyzję, że jedziemy na przejście Giurgiu – Ruse mamy ok 70 km. Ogień i jedziemy. Po drodze kolejna ulewa. Czy to jakaś kraina deszczowców, czy jak? Do przejścia spora kolejka, ale okazuje się, że to dla tirów, my gnamy do przodu. Bułgaria, wita nas niezbyt miły celnik, olać go. W Ruse kierujemy się na Veliko Turnovo. Tu niespodzianka - vulcan Piłsudskiego zdycha, coś z prądem nie tak. No to przymusowy postój na stacji benzynowej. Piłsudski próbuje wskrzesić sprzęta, w międzyczasie robimy kolację. Przez ten mój pomysł na przeprawę promową jesteśmy trochę w plecy z czasem, ale wszystkiego przewidzieć się nie da. Na stacji pojawiają się rodacy jadący gdzieś nad Morze Czarne, pożyczamy od nich trochę prądu i wulkan się obudził. Jest już koło północy. Za Ruse ma być kemping i do niego postanawiamy dojechać. Oczywiście pada. Vulcan jeszcze parę razy gaśnie. Wreszcie docieramy na miejsce, bierzemy przyczepy kempingowe, szybki prysznic i spać, spać... Dystans dnia – 432 km Dzień 4. Pobudka około 7 czasu lokalnego. Wita nas słońce nieśmiało wyglądające zza chmur i porannych mgieł. Postanawiamy ruszać bez śniadania, by nadrobić trochę stracony czas wczorajszego dnia. Śniadanie zjadamy gdzieś na jakiejś stacji benzynowej. Robi się dość ciepło, a nawet upalnie, ale to jest podstęp dzisiejszego dnia, bo nad horyzontem pojawia się coraz więcej ciężkich ołowianych chmur i zaczyna padać i tak na przemian - trochę słońca i dużo, dużo deszczu. Chwilami są to ulewy uniemożliwiające jazdę, więc czekamy na stacji benzynowej. Dzisiaj mamy dotrzeć do Silivri w Turcji, taki był plan. Oznakowanie dróg w tej części Bułgarii takie sobie, nawigacja też wariuje i pokazuje bzdury. W końcu po wielkich bojach z naturą docieramy do granicy tureckiej. Pomimo tego, że jest około 18 – tej temperatura wysoka, parno, a wokoło czarne chmury. Na granicy kolejka spora, ale przesuwamy się dość dosyć sprawnie do pierwszej bramki. Tu okazuje się, że Piłsudski nie ma zielonej karty i musi wykupić ubezpieczenie. Kupujemy wizy i podjeżdżamy do kolejnych bramek, których razem było chyba ze 6. W jednym z okienek mam problem, pani doszukała się nieścisłości w moich papierach. W paszporcie nazwisko Chruścicki, a w dowodzie rejestracyjnym Starost, no i teraz wytłumacz Turczynce, że starosta wydał dowód rejestracyjny, a ja to ja. Za pomocą wszystkich możliwych języków włącznie z migowym udaje się to wyjaśnić. Po przekroczeniu którejś tam bramki ustawiamy motory i robimy sobie małą sesję zdjęciową z potężną flagą turecką w tle. Czujne oko pograniczników tureckich dostrzega nas, wybiega z budynku i z daleka macha i krzyczy, że nie wolno fotografować, ale przecież my tylko fotkę pstrykamy, nikt tu żadnych zdjęć nie robi. Spadamy więc szybko. Jesteśmy w Turcji. Zaraz po przekroczeniu ostatnich bramek pierwsze meczety. Po kilku pokonanych kilometrach Turcja wita nas potężną ulewą. W takich warunkach do Silivri nie dojedziemy dzisiaj, to jeszcze około 180 km, a jest po 19 – tej. Na parkingu przy autostradzie smarowanie łańcuchów. Wojtek stwierdza, że jego łańcuch trzeba podciągnąć, ale już prawie jest podciągnięty na maxa, może być problem. Robimy jeszcze kolację i jedziemy dalej, bo nie pada. Zaczyna się robić ciemno, postanawiamy więc szukać miejsca na nocleg. Jest jakaś duża stacja benzynowa, może zapytamy o jakieś miejsce pod namioty? Piłsudski rozmawia z chłopakiem ze stacji i okazuje się, że możemy rozbić namioty na trawniku koło stacji. Nie tracąc czasu rozbijamy obóz obok agregatu prądotwórczego, przed którego hałasem ostrzega nas pracownik stacji, włączył się ponoć nad ranem, ale ja nie słyszałem. Namioty rozbite, coś by jeszcze pasowało spożyć dla spokojności i odstresowania, ale okazuje się, że w sklepie na stacji nie ma nawet piwa bezalkoholowego, jest jeszcze obok jakiś bar, może tam Niestety, okazuje się, że tu podają tylko czaj… Cóż, pozostaje tylko stragan z owocami, gdzie kupujemy ogromnego arbuza. Zasiadamy przy stolikach na trawniku obok baru i przystępujemy do spożycia. Zauważamy, że już od dłuższej chwili przygląda nam się policjant, który wraz z kolegą popijał herbatkę obok baru. W momencie, gdy Rafał wyjął scyzoryk. aby pokroić arbuza. ruszył do nas policjant. Pomyślałem, że pewno nóż mu się nie spodobał. Okazało się, że chce nam pokazać, jak poprawnie pokroić arbuza. Wziął więc nóż od Rafała i bardzo wprawnymi ruchami kroił kolejne kawałki i podawał nam. Sytuacja ta rozbawiła nas bardzo. Wypytał nas jeszcze łamaną angielszczyzną , skąd i dokąd jedziemy i czym się zajmujemy na co dzień. Bardzo miły człowiek. Zanim położyliśmy się spać koło naszych motorów zaparkował wojskowy samochód, z którego wysiedli uzbrojeni żołnierze, żartowaliśmy sobie, że przyjechali pilnować naszych maszyn. Zasypiamy dość długo, bo obok na trawniku jest jeszcze plac zabaw dla dzieci, a te hałasują do późna w nocy. Dystans dnia - 403 km. Dzień 5. Budzimy się około 6.30 W nocy nie padało. Nasze motory stoją, żołnierze obok nich, czyli były dobrze pilnowane. Śniadanie, pakowanie i ogień. Dzisiaj wjedziemy do Azji. Naszą radość psuje oczywiście deszcz, kilkakrotnie leje i to bardzo, ale po tych kilku dniach w deszczu nawet to już tak bardzo nie przeszkadza. W strugach ulewy wjeżdżamy do Stambułu. Miasto jest potężne i piękne, robi wrażenie. Oznakowania nawet dobre. Docieramy w końcu w pobliże Hagia Sophia. Zostajemy skierowani na parking przy jakimś hotelu, parkujemy maszyny, przebieramy się trochę, bo upał niemiłosierny i ruszamy na zwiedzanie. Z pobliskich minaretów dobiegają donośne śpiewy muezinów, które nas trochę bawią. Dochodzimy do meczetu i wchodzimy na wewnętrzny dziedziniec, tłumy zwiedzających czekają wokoło, jedni pogrążeni w modlitwach, inni odpoczywają. Okazuje się, że musimy poczekać około 20 minut, bo trwają chyba jakieś modlitwy. Tu spotykamy parę Polaków. Starsi państwo przylecieli do Stambułu, a rowerami mają wracać do kraju. W tym momencie stwierdzam, że są jeszcze bardziej pogięci jak my. Zanim wejdziemy do meczetu, postanawiamy przejść na bazar w celu zakupu pamiątek. Handel z Turkiem okazuje się ciekawym doświadczeniem, oj, targować to oni się lubią. Zaczyna się kolejna ulewa i w strugach deszczu wracamy do meczetu. Z butami w reklamówkach wchodzimy do wnętrza . Tam krótka sesja zdjęciowa z Danym Gloverem . Idziemy jeszcze do Pałacu Sułtana. Okazuje się, że bilety są dość drogie, więc odpuszczamy sobie zwiedzanie. Wracamy na parking i ruszamy w kierunku azjatyckiej części miasta. Ruch bardzo duży, więc trzeba mieć oczy dookoła głowy. Docieramy w końcu do mostu łączącego Europę i Azję. Most okazuje się płatny. W planach był odpoczynek gdzieś nad wodą, skręcamy więc na zjazd z mostu i okazuje się, że po przejechaniu paru ślimaczków znowu jesteśmy na moście. Jedziemy więc dalej. Dzisiaj postanawiamy dotrzeć do Silivri. Wyjazd ze Stambułu trochę trwa, chociaż oznakowanie dróg jest dobre. Wpadamy w końcu na autostradę. Po paru kilometrach Piłsudski sygnalizuje, że musi zatankować, jedziemy więc, wypatrując stacji benzynowej. W końcu jest stacja, ale po drugiej stronie, musimy więc zjechać z autostrady. Pierwszy zjazd i jedziemy, na bramce wyjazdowej chcą nas skasować. Piłsudski tłumaczy gościowi, że tylko do stacji zatankować i jedziemy dalej, ale ten coś tam po turecku, no nijak się dogadać. Gość coś krzyczy, a Piłsudski tłumaczy, że po turecku nie rozumie. Facet dalej tłumaczy, żeby zdjął kask to będzie go lepiej słyszał. W końcu płacimy i lecimy dalej. Dojeżdżamy do Silivri, gdzie mieliśmy nocować na kempingu. Okazuje się, że kemping jest gdzieś dalej i jakiś zagadnięty przez nas człowiek nas zaprowadzi. Jedziemy więc za autem. Po kilku kilometrach jest kemping. Wynajmujemy domek. Jesteśmy nad morzem Marmara. Jest nawet bar, w którym jest piwo. Po wieczornym spacerze kładziemy się spać. Dystans dnia 312 km CDN... Ostatnio edytowane przez czosnek : 20.03.2011 o 00:49 Powód: Uporządkowanie zdjęć |
11.03.2011, 01:40 | #2 |
Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Dubiecko
Posty: 19
Motocykl: Varadero XL1000
Online: 3 dni 20 godz 58 min 0
|
Dzień 6.
Pobudka o 6 – tej. Dzisiaj wyruszamy dość wcześnie. Dzień zapowiada się pogodnie. Śniadanie zaliczamy gdzieś na trasie, przy stacji benzynowej. Kolejny raz przekonujemy się, że Turcy są mili i gościnni. Gość ze stacji wynosi dla nas stolik i krzesła. Proponuje nawet herbatę, ale z obawy przed ewentualnymi problemami dziękujemy i robimy kawę z wody butelkowanej. W bardzo miłej atmosferze jemy śniadanie, gość się przysiada, wypytuje nas, gdzie jedziemy. Czas jednak zbierać się w dalszą drogę. Drogi w Turcji dość dobre, ceny paliwa niestety wysokie. Około południa wjeżdżamy znowu do Bułgarii. Przejeżdżamy obok bardzo długiej kolejki tirów, odprawa idzie dość sprawnie. Kierujemy się na Plowdiw, tutaj tankujemy oraz robimy zakupy w markecie. Późnym popołudniem docieramy nad jezioro Batak, gdzie zaplanowaliśmy nocleg. Jezioro jest pęknie położone pośród wzgórz, bardzo ładne miejsce na nocleg. Niestety dojście do jeziora utrudnione, kilka metrów od wody było już grząskie błotko. Żeby dzień był udany, musi jeszcze popadać - tego nam dziś brakowało. Wraz ze zmierzchem nadciąga burza z piorunami i pięknymi błyskawicami. Po spożyciu lokalnego browarka nawet nocna burza nie przeszkadza bardzo. Dystans dnia 417 km Ostatnio edytowane przez czosnek : 20.03.2011 o 00:44 Powód: Uporządkowanie zdjęć |
11.03.2011, 02:17 | #3 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 45 s
|
Fajny wyjazd, jednak o wiele lepiej by się czytało gdybyś tekst poprzeplatał zdjęciami z opisywanych miejsc
|
11.03.2011, 09:42 | #4 |
Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Dubiecko
Posty: 19
Motocykl: Varadero XL1000
Online: 3 dni 20 godz 58 min 0
|
|
11.03.2011, 12:31 | #5 |
Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Dubiecko
Posty: 19
Motocykl: Varadero XL1000
Online: 3 dni 20 godz 58 min 0
|
No trochę poprawiłem
|
11.03.2011, 13:18 | #6 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 45 s
|
|
12.03.2011, 14:36 | #7 |
Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Dubiecko
Posty: 19
Motocykl: Varadero XL1000
Online: 3 dni 20 godz 58 min 0
|
Dzień 7.
Pobudka jak zwykle wcześnie. Wokoło bardzo mokro - w nocy mocno popadało. Na śniadanie zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Pogoda niezbyt pewna, chociaż przed południem słonecznie. W Wojtka Afryce łańcuch wykazuje wyraźnie nadmierne zużycie. Z kolei moja przednia opona coraz mocniej się ząbkuje, a na tylnej znowu pokazują się pęknięcia ( Mitas E08 - nigdy więcej! ). Mam nadzieję, że wytrzymają do domu. Koło południa znowu zaczyna padać, ale jest bardzo ciepło. Ubrania przeciwdeszczowe wyciskają z nas siódme poty. Około 14 – tej wjeżdżamy do Macedonii. Ruchu na drodze praktycznie żadnego. Piłsudskiego kroją na 50 euro za zieloną kartę na Macedonię, co oczywiście nie zachwyca go, tym bardziej, że jeszcze czeka nas przejazd przez Albanię, Czarnogórę i kawałek Bośni. Nasze zielone karty są normalnie akceptowane. Pojawia się pomysł, aby zadzwonić do ubezpieczyciela w Polsce, załatwić zieloną kartę i jakoś przesłać faksem albo mailem. W pierwszym większym miasteczku szukamy jakiejś kafejki i Piłsudski próbuje załatwić ubezpieczenie. Reszta ekipy ma przymusowy odpoczynek, trochę to trwało. W planie mieliśmy przejazd przez Skopje, ale w związku z opóźnieniem postanawiamy jechać najkrótszą trasą w kierunku Jeziora Ochrydzkiego. Pogoda niestety nam nie sprzyja i chwilami pada dość mocno. Na nocleg zatrzymujemy się przy jakiejś stacji benzynowej. Właściciel prowadzi nas na tył stacji, gdzie kiedyś pewno był jakiś bar. Obok jest zadaszony taras, na którym można rozłożyć namioty, ale poprzestajemy na samych śpiworach. Na stacji jest prysznic, z którego właściciel pozwala nam skorzystać. Przy piwku długo jeszcze rozmawiamy z naszym gospodarzem, który wcześniej pracował w firmie transportowej i zna nasze tereny, bo jeździł do Rzeszowa i Krakowa. Ze sporym sentymentem wspominał czasy Jugosławii. Jutro trzeba zastanowić się, co zrobić z łańcuchem Wojtka. Dystans dnia 348 km Pojawił się u mnie jakiś problem z wstawianiem fotek, czy to tylko u mnie, czy to jakiś problem z forum Ostatnio edytowane przez czosnek : 20.03.2011 o 00:52 Powód: Uporządkowanie zdjęć |
12.03.2011, 15:37 | #8 |
orange crush
Zarejestrowany: Sep 2008
Posty: 332
Motocykl: XL600V
Przebieg: ogromny
Online: 2 tygodni 1 dzień 7 min 58 s
|
|
20.03.2011, 00:54 | #9 |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,967
Motocykl: RD07a/1190r
Online: 11 miesiące 6 dni 11 godz 35 min 45 s
|
Pozwoliłem sobie wyrównać zdjęcia, żeby troszkę czytelniej było.
Czekamy na ciąg dalszy |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Bałkany... | maryś | Umawianie i propozycje wyjazdów | 3 | 01.08.2012 20:55 |
Relacja z Przejazdu - Polska - Irlandia [Lipiec 2010] | Tymon | Trochę dalej | 41 | 08.06.2011 09:17 |
B&B Bałkany 2010 | Bartasso | Trochę dalej | 73 | 24.05.2011 19:16 |