20.09.2011, 23:28 | #1 |
Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: Łódź / Farmington CT
Posty: 590
Motocykl: RD07->990R, 950SE, 1090R
Online: 2 tygodni 4 dni 18 godz 59 min 58 s
|
Bałkany, zahaczając o Albanie – nasza pierwsza wyprawa [Wrzesień 2011]
Wyjazd dalej niż „wokół komina” planowaliśmy ze Stopą od dawna. Pierwszy pomysł to Maroko zimą, ale raz termin mnie nie pasował, a raz jemu. Kolejnym pomysłem były Bałkany na początku sierpnia na trzy motocykle – miał jechać jeszcze Maciek. Pomysł szybko legł w gruzach jako że Maciej zdał kat. na dosłownie cztery tygodnie przed planowanym wyjazdem. Ponadto Mirek tak nastraszył Stopę opowieściami o warunkach na bałkańskich drogach, że wyjazd znowu przesunęliśmy o miesiąc.
W terminie wcześniej planowanym Stopa pojechał z synem na ‘lajtową’ ścianę wschodnią. Data, skład i wstępny plan trasy - ustalone. Wyjazd 2/9/11 po pracy, skład: Stopa na Trampku, ja z Martyną na Afri. Z Łodzi motorki ruszają w busie i 7km za granicą Chorwacji stają na kołach. Bus zostaje pod kamerką w firmie znajomych. Takie rozwiązanie to niesamowita oszczędność czasu, pieniędzy i sił. Dzięki koledze Stopy droga zajęła nam 11 godzin bez większego pośpiechu, a sama trasa godna polecenia(E75->D1->D4->M15->pierwszy zjazd na 86->E65->7->2 wjazd na M7). Przy okazji powiemy, że winietki dla aut są tańsze na Shellu przed autostradą na Słowacji, nie kupujcie ich w Cieszynie. Przyjechaliśmy nad ranem więc pierwszy nocleg nad brzegiem jeziora koło Prelogu. Obudziło nas słoneczko jakiego w Polsce tego lata jeszcze nie zaznaliśmy. Po szybkim objuczeniu koni - ruszamy. Wąskie asfalty o łagodnych łukach po okolicznych wsiach sprawiają, że powoli przyzwyczajamy się i szykujemy na to co nas czeka. Miłym zaskoczeniem jest pierwsza serpentynka i szuterek na szczycie wzniesienia. Ten dzień miał być spokojny, relaks po nocy w busie. Natrafiliśmy na jeszcze jeden dłuższy szuter wzdłuż granicy z Bośnią. Niestety UE już tam dotarła i pomiędzy małymi rozpadającymi się domkami wylewają asfalt tak szeroki, jakby miała tam przebiegać nasza 1. Na szczęście na razie tej zbrodni dokonują tylko we wsiach, a miedzy nimi pięknie się kurzy. Jeden z postojów wypada na sklepo-bar, gdzie szybko nawiązujemy kontakt z stałymi klientami. Dowiadujemy się, że 5km za granicą jest zlot. Rzeczywiście, dużo motocykli przejeżdża przez tą mieścinę. Nie minęła chwila a w eskorcie okolicznych riderów przekraczamy granicę omijając długą kolejkę. Kiedy dojechaliśmy właśnie ustawiał się szyk, tak żeby przejechać przez miasto. Wszystko pod eskortą policji więc bez kasków. Celem był miejscowy bar i darmowe piwka. Tam palenie gumy i strzelanie z tłumików. Sama impreza na zamku, wiec jeszcze bardziej rozweseloną ekipę policja wyprowadziła z centrum. Dalej samopas do miejsca zlotu. Na podzamczu częstują piwem i fasolką po bretońsku, z grilla podają jagnięcinę. Do późnych godzin słychać ryk silników, głośną muzykę i śmiech towarzyszący licznym konkursom. Z czystym sumieniem polecamy Bośniackie zloty. Poranne zaskoczenie - wstajemy a nie ma ani jednego motocykla, wszyscy pojechali w nocy. Pewnie pod eskortą policji. Postanowiliśmy nie wracać do Plitvickich tylko jechać na południe przez Bośnie i wrócić na trasę poniżej nich. Znaleźliśmy na mapie drogę która prowadzi przez góry i dochodzi tuż przed przejściem do głównej trasy. Pięknie wijący się asfalt przechodzący w szuter. Na GPSie 1km do trasy, a za zakrętem policja. Wylegitymowali nas, spisali dane i powiedzieli, że trzeba zawrócić 24km do głównej trasy. Ale nie takie numery z nami - znaleźliśmy szuter to się go trzymamy, pierwsza nadarzająca się w prawo i znowu bokami. Tu po raz pierwszy pojawił się prześladowca Stopy – biały GOLF II. Na tym skrócie dwa razy stopa przypomniał sobie słowa Mirka i za każdym razem pluł sobie w brodę, że nie bierze poprawki na miejscowych którzy ścinają znane im zakręty. Dalej bocznymi asfaltami do zaplanowanego miejsca noclegu - długie jezioro Perucko pięknie prezentujące się na google maps. GPS pokazuje drogę, która wchodzi głęboko w jezioro – myślę błąd CN, ale na pewno piękna miejscówka na obozowisko. CN się nie mylił droga była, na samo dno. Jezioro nie było tak wielkie bo brakowało z 15m, aby osiągnęło swój nominalny poziom wody. Przed snem spacer po dnie do małych kaskad i podsumowanie dnia. Przecież to nasze pierwsze spanie na dziko. O poranku ruszamy dalej wzdłuż jeziora. Asfalt przechodzi w szuter z pięknymi widokami na wodę z jednej strony, a z drugiej na opuszczone domy, góry i tabliczki informujące o zaminowaniu terenu. Można się zakochać w tych wąskich drogach wijących się między suchą przyrodą i ograniczonych po bokach, wysokimi na pół metra, murkach ułożonych z kamieni. Myślałem że któryś przejdzie w nieutwardzoną drogę, ale wylane wszystko. Niemniej na celowniku mamy kolejne jezioro na SE od Ricice, które olśniło nas kolorem wody na googlach. Miejsce godne polecenia - po stromych zjazdach dociera się do rozległej kotliny, z której dna wyrastają mniejsze górki przypominające kopce termitów. Wdrapaliśmy się na jeden z nich i widok zaparł dech w piersi. Stopa wypatrzył trasę idącą po dnie i stwierdziliśmy, że zasłużyliśmy na trochę „offa”. Wielkie zdziwienie kiedy zumo stwierdził, że zna drogę. Przecież i tu przy normalnym stanie wody jest jezioro. Na samym środku spotkało nas wyzwanie, dukt oberwany z obu stron. Przejazd po 1,5m odcinku o szerokości 40cm. Stopa sprawdza i kiedy tupie obrywają się większe kamienie, powodujące głośne pluśnięcie dające do myślenia. Powoli podjechać, zatrzymać się, 3, 2, 1,… 3, 2, 1,… jazda udało się adrenalina zrobiła swoje i po przejechaniu już nie wyglądało na takie wąskie. Dalej piękny kamienny podjazd, a po drugiej stronie dolina z winnicami ciągnąca się po horyzont. Znowu asfaltem i znowu w kierunku gór. Mamy wyznaczone kolejne przejście graniczne z Bośnią. Dojazd na około przez górki. 1,5h jazdy po drodze pełnej zakrętów zwężającej się do szerokości rozstawu kół malucha. Były odcinki, że przez parę minut się nie prostowało motocykla. Widoki piękne i ruch bliski zeru. Polecamy!! Droga nr Z6201 w CN przez Stilja. Nocleg w Mostarze, ale po drodze kąpiel pod wodospadami Kravica. Można zaparkować prawie pod nimi i nic się nie płaci za wjazd. Na dole parę knajpek i ogólnie miła atmosfera. Do Mostaru wjeżdżamy już po zmroku. Dojazd półką skalną z widokiem na rozświetlone miasto. W centrum machają z baru gdzie stoi RD04 i DR Big. Zaprosili na piwko, pokazali „offa” na jakim byli wczoraj i zaznaczyli go nam na mapie. Na koniec poprowadzili nas 10km w góry nad rzekę do pięknej miejscówki na camping. Wypili jeszcze po jednym piwku rozmawiając o podziale Bośni, tak naprawdę braku kraju i motorach. Zapytani, czy jest obowiązek jazdy w kasku – afrykańczyk jechał w klapkach i bez niego – uśmiechnęli się i powiedzieli, że znają za dużo policjantów, a i tak zresztą wiedzą gdzie stoją. Poranek nad rzeką pozwolił na wspaniałą orzeźwiającą kąpiel. Przybłąkał się mały piesek i zachęcony rzucanymi mu na drugą stronę rzeki kośćmi od żeberek, które zabraliśmy już zrobione w słoikach, przypłynął na naszą stroną. Miły psiak rozrabiał po obozowisku, kradł ręcznik kiedy się kąpaliśmy. Prawdopodobnie był biały, ale tylko pierwsze minuty po urodzeniu. Jeszcze przed południem starówka i most, a potem na wyznaczonego „offa”. Tu nie ma co opisywać. Brak ludzi, szuter, góry, owce, krowy, itp. Za miejscowością Kifino Selo zjazd na przełęcz Morine, dalej droga sama prowadzi. Na końcu nad rzeką są dwa bary można się posilić i napoić. Płacić w euro też można, tyle, że tylko papierkami. Miła pani zadzwoniła dowiedziała się jaki kurs jest na dzisiaj i wydała w lokalnej walucie. Wydaliśmy te drobne na kolejnym postoju. Kolejnym celem jest zalew Plivsko już po stronie Czarnogóry. Ale zanim tam dojechaliśmy jeszcze przed granicą trafiliśmy na piękny szuterek. Znowu tak na niecałą godzinkę zabawy. Do samego przejścia jedzie się wąziutkim, krętym asfaltem, gdzie co chwila coś jedzie z naprzeciwka. Pół biedy jak pozdrawiają cię inni podróżujący na motocyklach, albo jest to jakiś mały samochód. Można jednak natrafić na autobus i tu już trzeba kombinować jak zjechać. Nie ma za dużo miejsca. Niemniej warto po drugiej stronie granicy się poszerza i jedzie się gładką jak stół drogą przez dziesiątki tuneli wyrytych w skale. Tunele są nie oświetlone, więc wjeżdżając trzeba podnieś blendę bo idzie się zabić. Na mostach piękne widoki! W miejscowości Pluzine można kupić dosłownie wszystko oraz zatankować paliwo przed wyruszeniem w drogę po Durmitorze. Trzeba wrócić przez most, skręcić na Boricje, a potem na Trsa. Droga pnie się stromo do góry po półce, dosłownie wydrapanej w skale. Jak brakuje miejsca na agrafkę to jest wyryty tunel który zawraca o 180 stopni i jeszcze jest pod górę. Oczywiście nieoświetlony. W Trsa można wynająć na noc coś na kształt budy dla psa, my pojechaliśmy trochę wyżej i rozbiliśmy się na dziko. Było zimno, ale przy ognisku i lokalnym bimberku od razu zrobiło się miło. Rano znowu mieliśmy gości. Z frontu piękne krówki dopiero z boku można było zauważyć, że to całkiem pokaźne byki. Stopy namiot w kolorze trawiastym był obwąchiwany jak łakomy kąsek, mój czerwony – sami rozumiecie. Trasa przez Durmitor piękna i ciężko utrzymać wzrok na drodze. Żadne zdjęcia tego nie oddadzą. Na jednym z postoi, przy licznych punktach do czerpania źródlanej wody, napawamy się widokami i pozdrawiamy liczne ekipy na motocyklach. W oddali widać kolejny. -Polacy. -Dlaczego? -A gdzieś słyszałem żart, że łatwo nas poznać bo podróżujemy z plecaczkami. Motocykl coraz bliżej, już widać, że to Aprilla. Zatrzymuje się, a na kufrze „Biała 2010” -Garwoliniak! -Stopa! Takie miłe spotkanie. Świat jest mały. Oczywiście skąd i dokąd. Jak się jedzie, itp. Dostaliśmy przestrogę: -Albańczyk cię pozdrawia, uśmiecha się, macha, ale i tak dalej jedzie na ciebie. Ogólnie autobus pełen wesołych zakonnic. Wyprzedzając fakty powiem, że śmialiśmy się do łez, kiedy pierwszym napotkanym autem na szutrach w Albanii było Pajero napakowane zakonnicami, przed którym Stopa ledwo co wyhamował. Rzeczywiście uśmiechnięte, ale jak im się dziwić – poranny offik bezcenne. Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy w stronę mostu nad rzeką Tarą, Garwoliniak w sobotę musiał być już w Polsce. Powiem, że nie zazdroszczę jego plecaczkowi, bo zjazd do doliny po tych półkach to musiało być duże przeżycie. Most wrażenia nie zrobił. Może z dołu, albo jakby były jakieś z niego skoki na bungee. Ruszyliśmy w stronę przejścia w miejscowości Gusinje. Tu godna polecenia jest knajpka tuż za mostem. Rzuca się w oczy jest nieproporcjonalnie wielka co do rozmiarów miejscowości. Jedzenie syte i w rozsądnych cenach. Trunki pisane fonetycznie wzbudziły nasz uśmiech, a obsługujący nas chłopak powiedział, że ostatnią stację minęliśmy 11km temu – warto pamiętać o napełnieniu zbiorników w Plav. Polecał też, żebyśmy pojechali i zwiedzili ich małe Alpy. Zapewniał, że ładniejsze od francuskich, a na końcu drogi (ok 7km w stronę Vusanje) jest schronisko z zimnym piwkiem. Może któryś z was będzie miał czas. Robiło się ciemno, a chcieliśmy przejechać przez granicę. Za granicą wielka budowa. Słynny na cały świat albański asfalt wylany szeroko, ale na szczęście tylko do wioski Vermosh. Śpimy przy pięknym potoku z wodą o temperaturze zbliżonej do zera stopni. Poranna kąpiel stawiała na nogi jak nie wiem co. W nocy, przy ognisku i strawie, podziwialiśmy gwiazdy i doszukaliśmy się, aż jednego samolotu. W namiotach natomiast zimnica taka, że nie można było zasnąć. Może to wina śpiworków TESCO ocieplanych watoliną. Trasa do Koplik prowadzi doliną na lewo. O asfalcie można zapomnieć, tak samo jak o trzecim biegu. No może my mniej doświadczeni i dopiero na samej końcówce sobie pozwoliliśmy. Po drodze dwie wioski. Dzieciaki z plecakami czekały na offowy autobus do szkoły, albo na wcześniej wspomniane zakonnice, które mogły by ich uczyć na miejscu. Droga posłana luźnymi kamieniami z daleka wygląda na łatwą, ale z bliska liczne żleby i usypane miedzy koleinami górki z kamieni sprawiały spore problemy. Nie mniej jakoś się jechało i to nawet nie tak wolno jak nam opowiadano. Trasa malownicza i znowu godna polecenia. W Koplik w centrum jest bankomat i jeśli chcecie bez problemów zatankować to warto pobrać pieniążki. My nie spotkaliśmy stacji obsługującej karty. Zjedliśmy natomiast pyszny, syty obiadek w poleconym barze DITO za 1100 ichniejszych + piwo. Wioska Theth, którą mówiliśmy sobie, że zobaczymy była w chmurach. Kelner mówił że turyści walą tam drzwiami i oknami. Teraz podobno jest piękny asfalt, aż do Boge i tylko ostatnie 17km jedzie się czymś co nazywają drogą. Przemarznięci po poprzedniej nocy, z chęcią spokojnego powrotu – bez napinki - rezygnujemy. Może następnym razem. Decydujemy się na podróż już w kierunku północnym i nocleg nad morzem w Carnogórze. Tak zahaczyliśmy o Albanie. Do granicy po czerwonej, która była w remoncie na całej długości naszej trasy.Ilość kurzu i szutrów sprawiła, że ten dzień uznaliśmy cały jako „offowy”. Na granicy z dwu kierunkowej drogi zrobiła się trzypasmowa w stronę Czarnogóry, z zablokowanymi pojedynczymi autami w przeciwną stronę. Nawet radiowóz na sygnale stał zakleszczony. Ahh te plusy motorów. Osobne oznaczone przejście i za 2min już w drodze poszukiwania noclegu na plaży. Cieszyliśmy się jak dzieci. Mieliśmy zobaczyć wreszcie ciepłe morze i słynna piaszczystą plaże. Zgiełk nadmorskich miejscowości nas wykończył jeszcze zanim na nią trafiliśmy. Za camping 5euro. Był ciepły prysznic i możliwość podładowania baterii do ostatniego działającego aparatu. Rano jednak uciekliśmy od razu w góry, darowaliśmy sobie jazdę nad wybrzeżem. Z Baru nad jezioro Skadarsko można pojechać pięknym wąziutkim asfaltem, a później dalej do PN równie malowniczą drogą z piękną panoramą na jezioro. W miejscowości Rijeka Crnojevica, za mostkiem w pierwszej knajpie widzimy szyld z daniem dnia. Odszyfrowaliśmy tylko sałatkę i chleb. Dopiero porównując z menu okazało się, że w skład wchodzi jeszcze zupa rybna – pysznie zrobiona na ostro, jak gulaszowa i pstrąg z ryżem. Całość za 7,5euro. Właściciel zanim podał wyżerkę poczęstował zieloną i mocną jak Absynt domową miętówką. Zatrzymało się tam na chwilę dwóch Niemców, będących na początku swojej miesięcznej wyprawy po okolicach. Jeden z nich na Afri w bojowym malowaniu. Dalej droga poprowadziła nas przez PN Lovcen i serpentynami (25 agrafek) do Kotoru. Widoki na zatokę niesamowite. Sam Kotor i objazd zatoki hmm.. ciekawe pierwsze 3km, potem jakoś tak miejsko. Następnym razem na 100% prom skracający drogę. Odchodzi co 15 minut z Lepetane do Kamenari. Nocleg już w Chorwacji w sadzie oliwnym tuż za tabliczką PRIVATE. Przed południem Dubrownik, a właściwie jego panorama. Z D8 trzeba skręcić na Bosanaka i dalej droga sama poprowadzi do miejsca, gdzie są robione wszystkie zdjęcia na pocztówki. Za Dubrownikiem uciekamy znowu od morza. Tniemy do granicy i potem pusta drogą przez Bośnie. Choć i tak koniec końców lądujemy na kolejnym przejściu na D8. Dalej na północ drogami z przedrostkiem „Z” w CN idącymi równolegle do D8. Często szerszymi i na 100% pustymi. Raz przejechaliśmy 92km mijając jednego motorowerzystę i dwa auta. Wszystkie domu puste, bez okien i dachów. Pozostałość po wojnie. Najprawdopodobniej po podziale Serbowie wszystko porzucili i uciekli. Godną polecenia jest droga 512 stanowiąca granice PN wiodąca po wysoko położonej półce skalnej z widokiem na Adriatyk i jego wyspy. Nocleg w winnicy/sadzie, świeże figi i winogrona. Stopa zrobił popisowe leczo i zamiast podziwiać piękną noc oraz widok na rozświetlone miasto, na przeciwległym brzegu zatoczki, kładziemy się spać. Jutro mamy 650km w siodle i w nocy kolejne 900. Wodospady Krka. Piękne zdjęcia, wszyscy polecają, ale cena blisko 100 KUN od osoby i trzeba dojechać podstawionym autobusikiem, potem pochodzić i tak pół dnia zejdzie. Rezygnujemy, ostatni dzień wolimy jeszcze pojeździć niż później jeszcze więcej autostradą lecieć. I tak już wiem, że będziemy musieli tak pokonać 300km. Nad morzem D8 wreszcie puste i można się w pełni rozkoszować samą jazdą. Miłym zaskoczeniem na koniec był PN Sjeverni Velebit. W miejscowości Karlobag pod górę trasą D25, gdzie na szczycie odbijamy w lewo w wąski asfalt. Potem trzymając się prawej, aż zwężająca się droga przekształci się w szuter. Nie ma możliwości, żeby nas to zaskoczyło. Tuż przed zmianą nawierzchni widok na Kornaty, jakby sam zatrzymuje motocykl. Nam udało się może przejechać 1/3 PN, ale czekam na wasze relacje. Jazda tam to tak jakby po naszych Tatrach. Na mapie można odnaleźć schroniska na szczytach a wszędzie doprowadzi nas droga usypana kamyczkami, w górnych partiach parku, a u podnóży długie twarde szutry. Idealne miejsce, żeby odpocząć od skwaru, całość zalesiona i licznie usiana strumykami. Dla nas to był koniec włóczenia się po bocznych drogach. Wskoczyliśmy pierwszym wjazdem na autostradę i za niecałe 60PLN przejechaliśmy 300km do miejsca, gdzie zostawiliśmy busa. Po obiedzie na parkingu i dolaniu polskiego ON ruszamy późnym wieczorem w stronę domu. 9:00 Łódź. Wszyscy obudzeni i już z tęsknotom wspominamy ostatnie 9 dni jazdy. Stopa nie wytrzymuje obiecuje, że pojedzie jeszcze raz w tym miesiącu. Z tego co wiem możemy liczyć niebawem na kolejną relację Zdjęcia z tej relacji w większym formacie dostępne na Picassa Podsumowanie w liczbach i ciekawostkach: 16 raz przekraczaliśmy granice 1255PLN\os wydaliśmy ze wszystkim! 1800km w busie 2500km w siodle Całą trasę można pokonać na sam dowód osobisty. W Bośni biała droga na mapie na 70% przejdzie w szuter o nienagannym stanie w Chorwacji to na 90% asfalt. Czarnogóra nie uraczyła nas szutrami(taka trasa), w Albanii jechaliśmy przerywaną szarą, szarą, białą, żółtą, fragmentami czerwona i ciągle off. Cena paliwa: Chorwacja 9,9HRK\l = 5,64PLN Bośnia 2,3BAM\l = 4,738PLN Czarnogóra 1,34EURO\l = 5,74PLN Albania 170ALL\l = 4,90PLN Posiadam, złożoną z screenów google maps najwyższej dokładności, mapę tych terenów w formacie *.psd. Jakby ktoś chciał sobie fragment wydrukować, chętnie się podzielę
__________________
Pozdrawiam tedix86 Ostatnio edytowane przez JARU : 28.12.2012 o 16:56 Powód: dodaję termin wyjazdu |
20.09.2011, 23:44 | #2 |
Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Radom
Posty: 406
Motocykl: RD04
Przebieg: 68000
Online: 3 tygodni 17 godz 37 min 10 s
|
Stary, od czego wkręciłeś to prawe lusterko
Fajna traska , szkoda, że takie małe dziwne foty powklejałeś. Serwus
__________________
"Cieszę się, że nie jestem bezużyteczny, zawsze mogę służyć jako zły przykład." http://www.youtube.com/watch?v=kfH1hxvAN30&ob=av2n |
20.09.2011, 23:50 | #3 |
Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: Łódź / Farmington CT
Posty: 590
Motocykl: RD07->990R, 950SE, 1090R
Online: 2 tygodni 4 dni 18 godz 59 min 58 s
|
Kupiłem z takimi od estety, choć moja nauka jazdy zrobiła swój w tuningu. Początkowo było od KTM
__________________
Pozdrawiam tedix86 Ostatnio edytowane przez tedix86 : 20.09.2011 o 23:55 |
21.09.2011, 00:27 | #4 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Frankfurt/M
Posty: 985
Motocykl: Elefant 944ie
Przebieg: 54420
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 2 dni 12 godz 4 min 21 s
|
Fajnie tam. Czytając to stwierdzam, że nie ma takiej KOMERCHY i chamstwa. Teraz prześladujące mnie KIEDYŚ - kiedyś tam trzeba pojechać.
__________________
Cagiva Elefant 944ie - jedyne co się może popsuć podczas jazdy to pogoda! |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Norwegia 2013, pierwsza i nie ostatnia wyprawa. | Arkadius | Trochę dalej | 10 | 26.10.2013 20:32 |
Wyprawa na Kołymę [Czerwiec-Wrzesień 2011] | deny1237 | Trochę dalej | 117 | 02.04.2012 11:21 |
Pierwsza wiosenna przejażdżka [Chorwacja 2011] | consigliero | Trochę dalej | 6 | 17.05.2011 13:03 |